Z punktu widzenia bezpieczeństwa powierzonych pieniędzy Szwajcaria zawsze zachowywała się nienagannie. Nic dziwnego, że w niepewnych czasach chętnych na zakup franka nie brakuje.
W niepewnych czasach nie ma lepszego schronienia dla dużych pieniędzy niż Szwajcaria. A czasy są wyjątkowo niepewne. Bankructwo Grecji staje się coraz bardziej realne, być może także Portugalii i Irlandii. A spór między Kongresem a Białym Domem o plan redukcji deficytu budżetowego uzmysłowił inwestorom, że także USA mogą ogłosić niewypłacalność.
Każdego miesiąca największe fundusze wycofują aktywa z państw Unii Europejskiej, Ameryki i Bliskiego Wschodu i lokują je w helweckich bankach. Gwałtownie rośnie popyt na franka, którego kurs, ku utrapieniu 600 tys. polskich rodzin zadłużonych w tej walucie, bije rekordy wobec niemal wszystkich walut.
Dlaczego w oczach całego świata Szwajcaria stała się bezpieczną przystanią?

Przywiązanie do neutralności

Marco Incerti, ekonomista brukselskiego Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS), w rozmowie z „DGP” wcale nie wymienia na pierwszym miejscu argumentów ekonomicznych. Zaczyna od historii, bo jego zdaniem mechanizmy gospodarki stały się tak skomplikowane, że dla wielu inwestorów najlepszym wskaźnikiem wiarygodności danego kraju jest jego przeszłość.
A z punktu widzenia bezpieczeństwa powierzonych pieniędzy Szwajcaria zawsze zachowywała się bezbłędnie. Nie dała się wciągnąć w żadną europejską wojnę od przeszło 300 lat, choć neutralność formalnie ogłosiła dopiero w dobie Napoleona. Od tej zasady nie odstąpiła nawet podczas I i II wojny światowej, choć współpracowała gospodarczo z nazistowskimi Niemcami i w 1942 r. odmówiła przyznania azylu starającym się o schronienie Żydom.
Obsesja neutralności jest wśród Szwajcarów tak głęboko zakorzeniona, że dopiero w 2002 r. kraj przystąpił do ONZ (choć jedna z dwóch siedzib organizacji od początku mieści się w Genewie). Rok wcześniej odrzucili w referendum możliwość rozpoczęcia negocjacji o przystąpieniu do UE, a dziś za akcesją opowiada się ledwie 30 proc. społeczeństwa. – Jeszcze niedawno pozostawanie poza Unią było postrzegane jako słabość. Dziś jest siłą Konfederacji. Dzięki temu Szwajcaria ani nie jest obciążona kosztami ratowania Grecji, ani nie musi się obawiać skutków rozpadu strefy euro, ani podnosić podatków do poziomu, jaki dyktuje Bruksela – mówi nam Zsolt Darvas z Instytutu Bruegla w Brukseli.
Szwajcaria jeszcze bardziej wyróżnia się w Europie, gdy idzie o stan gospodarki. Od wielu miesięcy agencje ratingowe niemal co tydzień obniżają ocenę wiarygodności kredytowej europejskich krajów. Ale Szwajcarii to nie dotyczy. W tym tygodniu amerykańska Fitch w nocie tłumaczącej, dlaczego potwierdza najlepszy (AAA) rating Berna, wskazała, że „mimo ogromnego udziału sektora finansowego, szwajcarska gospodarka przeszła przez globalny kryzys dobrze dzięki zdrowym finansom publicznym, ogromnej nadwyżce rachunku bieżącego oraz statusowi franka jako jednej ze znaczących walut rezerwowych świata”. I rzeczywiście poza Norwegią i Singapurem Szwajcaria jest jedynym krajem świata, który mimo kryzysu zachował nadwyżkę budżetu federalnego.
Kluczowym atutem Szwajcarii jest jednak siła jej banków. Inwestorzy ograniczają lokaty w krajach Unii w znacznym stopniu z powodu obaw o kondycję tamtejszych instytucji finansowych. Wciąż nie wiadomo, jak bardzo są one obciążone złymi długami, czy grozi im bankructwo i czy w ostatecznym rachunku nie doprowadzą one do załamania finansów swoich państw.
Problem złych długów nie ominął Szwajcarii. UBS, drugi co do wielkości bank inwestycyjny świata, otrzymał dwa lata temu 43 mld dol. wsparcia z budżetu państwa, a Credit Suisse 8 mld dol. Jednak te kłopoty były tak naprawdę bez znaczenia, biorąc pod uwagę skalę sektora finansowego w tym kraju. W Konfederacji ulokowanych jest bowiem aż 28 proc. wszystkich funduszy na świecie znajdujących się poza macierzystym krajem (tzw. funduszy off-shore). To kolosalna kwota 5,4 bln franków (dwa razy więcej, niż wynosi dochód narodowy Niemiec). Przeprowadzone już dwa lata temu przez szwajcarski bank narodowy stress testy (bardziej rygorystyczne od tych autoryzowanych przez Brukselę) wykazały, że poza UBS i Credit Suisse żaden inny spośród przeszło 400 helweckich banków nie potrzebował zastrzyku kapitału.



Szwajcarskie instytucje finansowe nie miały takich problemów z utrzymaniem płynności jak ich konkurenci z Unii, bo w o wiele większym stopniu polegają na długoletnich lokatach klientów, a nie na krótkoterminowych kredytach. Nawet w środku kryzysu w 2009 r. nigdy nie doszło więc do takiego paraliżu gospodarki jak w większości państw UE, a szwajcarski PKB skurczył się tylko o 1,9 proc. wobec średnio 4,5 proc. we Wspólnocie.
– Kryzys finansowy uwydatnił z całą mocą to, co do tej pory było obiegową opinią: szwajcarskie banki nie tylko są atrakcyjne dla właścicieli dużych fortun, bo nie ujawniają władzom fiskalnym ich krajów stan kont, ale także z powodu o wiele bezpieczniejszych i bardziej wyrafinowanych metod inwestowania niż w większości wielkich banków europejskich i amerykańskich – uważa Marco Incerti.
Na fali poszukiwania dochodów fiskalnych przez największe kraje świata Szwajcaria padła w 2009 r. ofiarą zmasowanego ataku za ukrywanie danych o kontach klientów banków. Sam UBS zapłacił amerykańskim władzom karę 780 mln dol., bo miał pomagać obywatelom USA unikać płacenia podatków. Dziś jednak tamto spięcie bardziej wygląda na łapówkę w zamian za możliwość dalszego prowadzenia biznesu po staremu niż na rzeczywistą zmianę w systemie prowadzenia kont. Tajne rachunki, wprowadzone już w 1934 r. w odpowiedzi na naciski Hitlera, wciąż cieszą się wzięciem. Co prawda Berno zapowiedziało, że będzie „współpracować” z zagranicznymi urzędami podatkowymi w ściąganiu należności fiskalnych klientów, ale tylko wtedy, gdy zostaną oni formalnie skazani przez sądy, i to za czyny, które są uważane za przestępstwa także w Szwajcarii.

Nie tylko banki

Utrzymanie konkurencyjności banków ma dla kraju strategiczne znaczenie. W instytucjach finansowych pracuje blisko 200 tys. osób, dostarczając aż 11,6 proc. dochodu narodowego. Ale nie tylko finansiści ciągną gospodarkę. W tym roku PKB zwiększy się aż o 2,8 proc., a szwajcarski eksport – o 5,4 proc. Dzięki temu poziom bezrobocia (3 proc. osób w wieku produkcyjnym) pozostaje najniższy w całej Europie. To wprost niewiarygodne wskaźniki, biorąc pod uwagę aprecjację franka, przez którą oferta kraju za granicą bardzo podrożała. Od zeszłego roku waluta Szwajcarii zyskała 36 proc. wobec dolara (po raz pierwszy frank jest wart więcej niż banknot z Waszyngtonem) i 22 proc. w stosunku do euro. – Szwajcaria zbiera dziś owoce długiego kryzysu lat 90., kiedy wiele przedsiębiorstw przeprowadziło głęboką restrukturyzację i zainwestowało w najnowsze technologie. Dlatego dziś znajdują one klientów, którzy są gotowi zapłacić za wyroby najwyższej jakości. Tym bardziej że szwajcarskie firmy od początku tego roku zmniejszyły o prawie 10 proc. ceny we frankach, przejmując w ten sposób na siebie część kosztów związanych z umocnieniem krajowej waluty – tłumaczy Zsolt Darvas.
Aż 60 proc. eksportu to towary luksusowe lub produkty wykorzystujące najnowsze rozwiązania. Tylko w ciągu ostatniego roku eksport zegarków i wyrobów jubilerskich skoczył o 38,6 proc., maszyn – o 47,6 proc., zaś produktów chemicznych dla rolnictwa – o 15,4 proc. Mimo wysokich płac (szczególnie w przeliczeniu na obce waluty) wydajność miejscowych pracowników jest tak wysoka, że produkcja w kraju pozostaje opłacalna. Tylko w lipcu szwajcarski koncern ABB zapowiedział budowę w północnej części Konfederacji za 50 mln franków nowej fabryki półprzewodników z przeznaczeniem na eksport.
Dobre wyniki gospodarcze ostatnich lat tylko umocniły pozycję Szwajcarii jako jednego z najbogatszych krajów świata. Z 67 tys. dol. dochodu na mieszkańca rocznie Szwajcaria nie ma sobie równych wśród państw Unii (poza Luksemburgiem), a w skali świata wyprzedzają ją tylko Norwegia i Katar. Choć w Konfederacji mieszka pięć razy mniej ludzi niż w naszym kraju, gospodarka pozostaje większa od polskiej. Z długiem odpowiadającym 53 proc. PKB finanse publiczne należą do najzdrowszych wśród wszystkich krajów Zachodu.
W ubiegłym roku, aby ulżyć szwajcarskim przedsiębiorstwom, prezes banku centralnego Philipp Hildebrand próbował walczyć ze wzrostem kursu waluty narodowej. Interwencja na rynkach finansowych kosztowała jednak SNB aż 20 mld franków i zdała się na nic: chętnych do zakupu franka było tak dużo, że niemal każda ich ilość znajdowała biorcę. Dziś bank centralny odbudował rezerwy (z 280 mld dol. są one 9. największymi na świecie) i już nie zamierza więcej walczyć z rynkiem.
Obecny kurs wydaje się zdesperowanym wierzycielom granicą tego, co możliwe. Jednak SNB nie wykorzystał broni, która może jeszcze umocnić notowania waluty. Stopy procentowe w Konfederacji pozostają niskie (0,25 proc.), bo zdaniem Holdebranda nie ma na razie ryzyka przyspieszenia wzrostu cen (roczny wskaźnik inflacji wynosi 0,6 proc.). Gdy to się zmieni, cena pieniądza w Szwajcarii też zapewne pójdzie w górę, a z nią i kurs franka. Szwajcarscy przedsiębiorcy to wytrzymają. Polscy wierzyciele na samą myśl o tym dostają gęsiej skórki.