Powodem jest niepewna sytaucja finansowa w Europie i USA. Spadek indeksów zanotowała także większość giełd europejskich.
Mimo rosnącego kursu franka szwajcarskiego, który powoduje, że w przypadku części kredytów hipotecznych wartość długu jest już wyższa od wartości nieruchomości, banki nie domagają się od klientów dodatkowych zabezpieczeń. Równocześnie jednak nie przewidują żadnej pomocy w spłacie, gdyby klient miał problemy z uregulowaniem w tym samym miesiącu raty i ubezpieczenia niskiego wkładu.
Raz się nie udało
Przed domaganiem się na masową skalę dodatkowych zabezpieczeń banki powstrzymuje m.in. casus Polbanku EFG. W lutym 2009 r., czyli w środku kryzysu, frank szwajcarski po raz pierwszy przebił barierę 3,20 zł. Polbank szybko przeanalizował sytuację swoich klientów. Od tych, którym wartość kredytu denominowanego w szwajcarskiej walucie przekraczała wartość nieruchomości, domagał się dodatkowych zabezpieczeń, np. nieruchomości czy lokat. Jeśli dłużnik ich nie miał, mógł albo spłacić brakującą kwotę, albo zgodzić się na podniesienie marży. Klienci rozpętali przeciwko Polbankowi burzę zarówno w mediach, jak i na forach internetowych. Ostatecznie bank odstąpił od pomysłu podpisywania aneksów do umów.
– Oczekiwanie dodatkowych zabezpieczeń w obecnej sytuacji to zły pomysł. Dopiero one mogłyby wpędzić klientów w prawdziwe kłopoty – uważa Sabina Salomon, rzecznik prasowy grupy Deutsche Banku w Polsce. Pomimo że frank szwajcarski jest w trendzie wzrostowym niemal permanentnie od końca 2008 r., wartość tzw. kredytów nieregularnych (tam, gdzie klienci opóźniają spłatę zadłużenia) w tej walucie wynosiła na koniec maja tego roku 1,11 proc. A kredytów hipotecznych w złotych 3,13 proc. – wynika z danych NBP.
– Dopóki klienci spłacają regularnie kredyty w walutach, bankom nie zależy na dodatkowych zabezpieczeniach – mówi Wojciech Sury, rzecznik Getin Noble. Ponadto przedstawiciele banków podkreślają, że kurs franka ma dużą zmienność i za chwilę złoty może się do niego umocnić.
Banki, choć nie domagają się dodatkowych zabezpieczeń, to nie mają też standardowych procedur, gdy klient zgłasza problemy z obsługą zadłużenia. Tłumaczą, że każdą sprawę traktują indywidualnie. Najczęściej spotykane rozwiązania w tym przypadku to wydłużenie okresu kredytowania lub tak zwane wakacje kredytowe. Klient spłaca wtedy wyłącznie odsetki, a kapitał ma kumulowany na późniejszy okres.
Podobnie jest w przypadku, gdy dłużnik musi wykupić na kolejny okres ubezpieczenie niskiego wkładu. Wielu klientów zaskoczyła taka informacja. Niespodziewana dodatkowa opłata może być problemem, gdy zbiegnie się z koniecznością zapłacenia dużo wyższej raty kredytu. Zdecydowana większość banków twierdzi jednak, że klient nie może zapłacić takiego ubezpieczenia w ratach. Nie może też jej dopisać do wartości kredytu. – Millennium dla takich klientów przygotował ofertę pilnej pożyczki. Można ją zaciągnąć na maksymalnie 36 miesięcy. Stałe oprocentowanie wynosi 12,9 proc. – mówi nam Agnieszka Kubajek z departamentu komunikacji marketingowej Millennium. Również Pekao SA jest w stanie skredytować ubezpieczenie niskiego wkładu. Natomiast rozłożenie go na raty umożliwia tylko w indywidualnych przypadkach.
Ręka na pulsie
Wszyscy rozmówcy „DGP” podkreślają, że na bieżąco monitorują sytuację. We wszystkich bankach są na wszelki wypadek przygotowane procedury działania. Obejmują one także wachlarz potencjalnych zabezpieczeń, których mogą się domagać. Wyżej oceniane są zabezpieczenia płynne – czyli np. zastaw na lokacie bankowej kredytobiorcy. Niżej – hipoteka na innej nieruchomości. Idealne zabezpieczenie to jednorazowa spłata różnicy pomiędzy wartością nieruchomości a wartością kredytu. Ale na razie nikt nie myśli o ich uruchamianiu.