Polonizacja to nowy wymóg, który Ministerstwo Obrony Narodowej włączyło do rozesłanych koncernom zbrojeniowym ostatecznych warunków technicznych przetargu na samoloty. – Takie uzupełnienie offsetu w większym stopniu zrekompensuje nam zakup uzbrojenia poza granicami kraju – mówi Marcin Idzik, wiceminister obrony narodowej. Chodzi też o zabezpieczenie armii pod kątem serwisu i dostaw części w przyszłości. Zyskają również zakłady zbrojeniowe, które od dawna zabiegały o udział w projekcie.

– Intencja jest dobra, ale przy zakupie 16 samolotów polonizacja nie będzie wielka – uważa Paweł Soroka, koordynator Polskiego Lobby Przemysłowego. Sądzi, że resortowi uda się najwyżej wynegocjować montaż samolotów w kraju i produkcję mniej istotnych elementów. Aby polskie zakłady zostały włączone do prac nad nową maszyną, kontrakt musiałby być dwukrotnie większy.

Wiadomo, że wstępne zainteresowanie kontraktem wyraziło pięć firm: brytyjski BAE Systems, koreański KAI (kooperujący z amerykańskim Lockheed Martinem), włoska Alenia Aermacchi, czeskie Aero Vodochody oraz fińska Patria Aviation.

– Wszystko wskazuje na to, że nowe wymagania zamieszczone w specyfikacji warunków zamówienia spełnia tylko koreański T-50 – mówi przedstawiciel jednego z koncernów. Finów wyklucza wymóg, że samolot ma być fabrycznie nowy, bo oferowali używane. Brytyjczycy i Czesi nie mają systemu cyfrowego sterowania lotem fly-by-wire, a Włosi radaru i zintegrowanego uzbrojenia.

Idzik przyznaje, że o kontrakcie zapomnieć mogą Finowie. Ale w tym przypadku trudno mieć pretensje do rządu, że chce kupić nowoczesną konstrukcję z 30-letnim okresem przydatności. Fińskie maszyny trzeba byłoby modernizować już za 10 lat.

Odpowiada: – Firmy wiedziały doskonale, o co nam chodzi, i miały czas na przygotowanie ofert. Wbrew opiniom, że kryteria przetargu zawężają listę uczestników do KAI, uważa, że w konkursie wezmą udział dwa, a być może trzy koncerny. Dodaje też, że bez wyposażenia, o którym mówi część przedstawicieli branży, zakup samolotów nie ma sensu. – Tak naprawdę nie kupilibyśmy samolotu kompatybilnego z F-16 – mówi Idzik. A MON chodzi o maszyny, które mają nie tylko umożliwić przygotowanie pilotów do latania na myśliwcach, ale też w razie potrzeby wesprzeć je w walce. Mają zastąpić bowiem Iskry, które będą wycofane z eksploatacji.

Idzik podkreśla, że w konkursie nie będzie żadnych czarów. Wygra ten, kto nie tylko zaoferuje samolot zgodny z wymaganiami technicznymi polskiego wojska, ale też zaoferuje najlepszą cenę za samolot wraz z jego kosztem utrzymania na trzydzieści lat oraz najlepsze warunki offsetu i polonizacji.