Tajwan nie chce się już tylko kojarzyć z dostawą tanich, przeciętnej jakości, towarów. Postawił na najnowocześniejsze technologie, by wytyczać kierunki rozwoju branży IT.
Azja nie chce już dłużej zawdzięczać swojego rozwoju kopiowaniu w tańszej formie zachodnich technologii. Po Japonii i Korei Południowej kolejne kraje – przede wszystkim Tajwan – stawiają na rozwój najnowocześniejszych technologii, by decydować o rozwoju kluczowych branż światowej gospodarki. Chodzi już nie tylko o przemysł komputerowy, lecz także motoryzacyjny czy zielona energetyka.
Tajwan ma się na kim wzorować. Przykład dała Japonia, która skoku od imitacji do innowacji dokonała w latach 70. XX wieku. Toyota, początkowo fabryka krosien, która pierwszy samochód wyprodukowała dzięki przekopiowaniu sprowadzonego w 1936 roku z USA modelu Chryslera, stała się marką szanowaną za bezawaryjność i niezawodność. Takie ambicje mają dziś Tajwańczycy. – Chcemy się stać symbolem nie tylko innowacyjności, lecz także dobrej obsługi. W przeszłości dużo współpracowaliśmy z Japończykami, mamy z czego korzystać – mówi w rozmowie z „DGP” Walter Yeh, wiceszef rządowej Tajwańskiej Rady Rozwoju Handlu Zewnętrznego (TAITRA).
Choć Yeh nie mówi tego wprost, współpraca z Japończykami (oraz Amerykanami) początkowo polegała na zachęcaniu tamtejszych firm z kluczowych branż, jak informatyka, biotechnologia, mechanika precyzyjna czy lotnictwo, do tworzenia linii produkcyjnych na wyspie. Głównym wabikiem były oczywiście niskie koszty płacy. W ten sposób za nie swoje pieniądze Tajwańczycy kształcili własnych inżynierów i uczyli się technologii. Tak zaczynali np. twórcy Micro-Star International (MSI), numer pięć na świecie pod względem sprzedaży komputerowych płyt głównych. MSI założyło w 1986 roku przez pięciu inżynierów pracujących dla Sony. – Stwierdzili w pewnym momencie, że pracując dla Japończyków, osiągnęli barierę rozwoju, a zdobyta do tej pory wiedza i umiejętności menedżerskie pozwalają iść na swoje – tłumaczy nam Vincent Lai, dyrektor ds. marketingu globalnego centrali MSI w Zhonghe pod tajwańską stolicą.

Liczy się tylko umysł

Opłaciło się. Już rok później MSI zaprezentowało pierwszą na świecie płytę główną z możliwością tzw. overclockingu, czyli samodzielnego podwyższania parametrów taktowania procesora. Obecnie koncern jest obecny w 120 państwach, ma osiem linii produkcyjnych, produkuje także telefony komórkowe i notebooki i zatrudnia 15 tys. pracowników.
Dzisiejsza strategia większości miejscowych firm z branży IT jest jednakowa: na miejscu gros środków inwestuje się w badania oraz design. Linie produkcyjne przenosi się tam, gdzie jest taniej – zazwyczaj do Chin – lub w ogóle produkcję zleca się zewnętrznym wykonawcom. Asus w swojej tajwańskiej siedzibie ma specjalne sale dla projektantów, pełne zagranicznych albumów o designie czy architekturze, wypełnione starymi modelami komórek – wszystko, co może służyć za inspirację dla designerów.
Opłaca się: Asus Technology na specjalne zamówienie produkuje laptopy pokryte skórą, bambusem lub np. komputer z equalizerem, specjalnie dla didżejów. – Wygląd komputerów liczy się coraz bardziej. Poza specjalistami mało kogo obchodzi marka procesora czy osiągi. Ważne, aby sprzęt im się podobał – deklaruje w rozmowie z „DGP” Debby Lee z Asus Technology. Z kolei ambicją firmy Kworld, właścicieli marki Krator, jest minimalizowanie głośników przy zachowaniu ich audiofilskiego brzmienia. Tutaj nie ma już mowy o cenie jako jedynym priorytecie.
Podobne stwierdzenia słyszeliśmy w większości tajwańskich firm z branży IT. – Sprzęt ma działać i być łatwy w obsłudze. Marka jest mniej ważna. W tym upatrujemy swojej szansy. Ale cały czas musimy się rozwijać, bo od 2003 roku rynek zmienia się coraz szybciej. Już dziś mało kto używa płyt CD, a dyskietki dawno trafiły do muzeów. Dlatego nie można spocząć na jednym udanym produkcie, który za rok może już być archaiczny – mówi Jocelyn Chang z D-Link Corporation.
Stąd tak duże nakłady na rozwój i badania. D-Link, producent sprzętu sieciowego, w ogóle zrezygnował z utrzymywania linii produkcyjnych, skupiając się wyłącznie na R&D. Własnych fabryk nie ma też Via Group produkująca hardware. W efekcie 75 proc. pracowników to inżynierowie i projektanci. To samo dotyczy innych firm. Tajwan, miejsce bez motoryzacyjnych tradycji, z powodzeniem wystartował z produkcją samochodów. Luxgen, firma założona raptem dwa lata temu, zaprezentowała właśnie elektryczny model Neora. Lekka maszyna rozpędza się do 250 km/h i ma silnik o mocy 241 KM. Na razie Tajwańczycy chcą sprawdzić swoich sił na rynkach azjatyckich, jednak w przyszłości nie wykluczają także ekspansji poza kontynent. Także koncern TSMC, największy na świecie producent półprzewodników, rozpoczął niedawno wytwarzanie własnych ogniw fotowoltaicznych, którymi chce zarzucić europejski, najbardziej zielony, rynek.
Realna produkcja trafia jednak przede wszystkim na drugą stronę Cieśniny Tajwańskiej, do ChRL. Dlaczego? Aby to zrozumieć, wystarczy porównać fabrykę In Win, jedyną kompletną linię produkcyjną branży komputerowej na Tajwanie, z fabrykami Foxconna w chińskim Longhua. Foxconn, podwykonawca m.in. Apple'a, Sony i Microsoftu, kontrolowany przez Tajwańczyka Terry'ego Gou, urządził tam prawdziwy obóz pracy. Robotnicy za 900 juanów (380 zł) miesięcznie pracują po 12 godzin dziennie, mają jedną przerwę na obiad i 10 minut dziennego limitu na skorzystanie z toalety. By pracowali jeszcze wydajniej, mają zakaz rozmów z kolegami. Fabryka In Win w Xinzhu, brzydkim mieście 70 km na południowy zachód od Tajpej, wygląda inaczej. Robotnicy mogą liczyć na 17 tys. miejscowych dolarów (1600 zł) miesięcznie. Pracują po osiem godzin dziennie, a w każdej godzinie mają prawo do 10 minut odpoczynku. Do tego darmowa stołówka i zimne napoje – od coli po zieloną, butelkowaną herbatę. I właśnie dlatego – z powodu wysokich kosztów utrzymania – zakład w Xinzhu jest jedyną kompletną linią produkcyjną na wyspie.

Europa coraz mniej ważna

Przeskok od imitacji do innowacji wiąże się z serią zagrożeń, których nie uniknęli i Tajwańczycy. Tanią produkcją łatwo zalać świat, ale utrzymanie rynku jest już trudniejsze. Tymczasem np. nowość Asusa, która w czerwcu pojawi się także na polskim rynku, EeePad Transformer (tablet z opcją podłączenia klawiatury i przekształcenia w laptopa), będzie musiała konkurować z innymi tabletami jakością, bo cena będzie porównywalna.
Z kolei przedstawiciele D-Link przyznali w rozmowie z „DGP”, że w trosce o utrzymanie przystępnych cen skrócili proces testowania nowych produktów. Krótsze testy oznaczają jednak, że nie udaje się wychwycić wszystkich usterek. Tajwańskim firmom brakuje też rozbudowanych serwisów pomocy technicznej, a stosunkowo krótki okres ekspansji sprawia, że brak im rozeznania w mniej typowych rynkach (np. w Europie Środkowej i Wschodniej). Wielu przedstawicieli firm deklaruje zainteresowanie Polską jako potencjalnym punktem wyjścia do ekspansji w naszym regionie, ale np. wciąż poszukują dystrybutorów dla własnych produktów, często wręcz licząc na aktywność i inicjatywę naszych biznesmenów.
Na korzyść tajwańskiego biznesu zadziałały jednak kryzys i wsparcie państwa. To drugie, m.in. preferencje eksportowe i fundusze, w zamian za które firmy IT produkują np. zaawansowane systemy elektroniczne dla armii, trwają już od dawna. Recesja, która ominęła Azję, to stosunkowo świeży czynnik. – Firma specjalnie nie ucierpiała. Gdy kryzys dotknął Amerykę, wciąż zarabialiśmy w Europie, gdy jego skutki zaczął na dobre odczuwać Stary Kontynent, rynek w USA zaczął się powoli odbudowywać – mówi Epan Wu z Via Group. Teraz, gdy finansowe centrum świata powoli przenosi się na Daleki Wschód, przed Tajwanem otwiera się nowe okno możliwości. Europa istnieje już tylko jako obiecujący rynek zbytu. I nie funkcjonuje w świadomości tajwańskich marketingowców jako samodzielny obszar, tylko jest wrzucana do jednego worka z napisem EMEA (Europe – Middle East – Africa).