Państwa grupy G20 po raz pierwszy ustaliły kryteria, dzięki którym łatwiej będzie typować potencjalne zagrożenia dla rozwoju gospodarczego na świecie. Kompromis na spotkaniu w Paryżu osiągnięto jednak dzięki rozmyciu najważniejszych postanowień.
Na razie nie wiadomo nawet, jaką wagę powinny mieć poszczególne składowe przy obliczaniu wartości tzw. wskaźnika niestabilności, ani co robić w razie jego przekroczenia. O tym ministrowie finansów G20 będą dyskutować w kwietniu w USA.
Wiadomo jedynie, że wskaźnik stabilności będzie się składał z takich komponentów, jak dług publiczny, deficyt budżetowy, wysokość oszczędności prywatnych (czynniki wewnętrzne), saldo rachunku obrotów bieżących, wysokość rezerw i realna wartość waluty (czynniki zewnętrzne). Czynniki wewnętrzne określają, czy dane państwo może się rozwijać bez perspektywy załamania finansów publicznych lub popadnięcia w spiralę zadłużenia. Innymi słowy, im niższy dług publiczny i dziura budżetowa oraz większe oszczędności, tym bezpieczniej dla gospodarki.
Największy spór toczył się jednak o czynniki zewnętrzne. Chiny, światowy rekordzista pod względem wysokości rezerw (2,6 bln dol.) i nadwyżki na rachunku bieżącym (270 mld dol.), nie chciały się w ogóle zgodzić, by te kryteria były w jakikolwiek sposób rozpatrywane. Z kolei Waszyngton niejednokrotnie domagał się, by wprowadzić górną granicę dopuszczalnej nadwyżki, wyrażonej w procentach PKB, oraz urealnić kurs juana. Zdaniem USA gromadzenie rezerw prowadzi do nieuczciwego zaniżenia wartości waluty i dumpingowego dotowania eksportu.
Ministrowie nie mieli wątpliwości co do tego, że obecny system gospodarczy, opierający się na amerykańskim imporcie, który przyczynia się do kumulacji rezerw walutowych przez takie kraje, jak Chiny, Niemcy, Japonia czy Arabia Saudyjska, jest kryzysogenny. Politycy z państw o wysokim deficycie handlowym chcieliby zobowiązać eksporterów do umocnienia walut i zwiększenia konsumpcji wewnętrznej, co zmniejszyłoby uzależnienie ich gospodarek od eksportu. Ministrowie nie potrafili jednak zdefiniować, jak i kiedy miano by to zrobić.
Chińczycy odpowiadali, że Amerykanie, drukując dolary (czyli przeprowadzając tzw. poluzowanie ilościowe), sami sztucznie deprecjonują własną walutę, m.in. po to, aby pompować eksport i obniżyć gigantyczny deficyt na rachunku bieżącym (467 mld dol.). Z kolei próba ograniczenia nadwyżki handlowej miałaby być przejawem ciągot do centralnego planowania.
Ostatecznie udało się pokonać opór Chin obietnicą, że czynniki zewnętrzne będą brane pod uwagę w mniejszym stopniu, niż planowano. Francja, której najbardziej zależało na kompromisie, obawiała się, że eskalacja konfliktu może doprowadzić do wojny walutowej. Minister finansów Christine Lagarde przekonywała, że brak porozumienia to prosta droga do kolejnego kryzysu. Nie bez znaczenia było też dążenie prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego do sukcesu, który poprawiłby jego pozycję przed wyborami prezydenckimi w 2012 r.
Polska wśród średniaków
Naszą piętą achillesową pozostaje deficyt budżetowy. Wyższy niż polskie 8 proc. zanotowało w zeszłym roku jedynie sześć na 82 uwzględnione przez MFW państwa z Irlandią na czele (15 proc.). Jeśli chodzi o dług publiczny, Polska z 55 proc. (wg metodologii MFW) znajduje się na 55. miejscu. Niechlubne pierwsze miejsce należy do Japonii (226 proc.). W przypadku salda obrotów bieżących jesteśmy w środku stawki. Deficyt wyższy niż nasze 2,4 proc. PKB ma 108 państw z karaibskim St. Vincent i Grenadynami na czele (48,2 proc.). Niższy deficyt bądź nadwyżkę wypracowały 74 kraje. Prym wiodą eksporterzy surowców z Timorem Wschodnim na czele (223,8 proc.). Wartość rezerw walutowych (99,8 mld dol.) stawia nas na 15. miejscu. Z kolei siła złotego według liczonego przez „The Economist” indeksu Big Maca w 2010 r. była zaniżona o 30 proc. Najbardziej niedoszacowane są juan i ukraińska hrywna (po ok. 50 proc.), na drugim biegunie znajduje się korona norweska (przeszacowana o 93 proc.).
mwp