Nasi negocjatorzy nie chcą już, by gaz z Rosji płynął do Polski aż do 2037 roku. Eksperci twierdzą, że w przyszłości skończy się to 30-procentową podwyżką ceny tego surowca.
Rząd wycofuje się z zapisów umowy gazowej z Rosją wynegocjowanych w styczniu. Podczas niedzielnej tury rozmów Polska zamierza zaproponować zmianę treści nowego międzyrządowego porozumienia.
Wicepremier Waldemar Pawlak zapowiedział wczoraj, że nasi negocjatorzy zrezygnują z gwarancji tranzytu surowca przez Polskę do 2045 roku. Chcą również skrócić termin zwiększonych dostaw rosyjskiego gazu do Polski z 2037 do 2022 roku.

Niespodziewana wolta

Pytani przez „DGP” eksperci są zaskoczeni takim obrotem sprawy. Zwłaszcza że jeszcze kilka dni temu Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo oraz przedstawiciele Ministerstwa Gospodarki przekonywali, że wynegocjowane w styczniu daty to największy sukces polsko-rosyjskich negocjacji gazowych.
– To strzał do własnej bramki. Waldemar Pawlak uległ naciskom polityków i mediów, które oskarżały go, że przedłużając termin kontraktu jamalskiego, działa na szkodę Polski. To błąd, bo w rzeczywistości tylko długookresowe umowy są gwarantem bezpieczeństwa dostaw – mówi Andrzej Szczęśniak, niezależny analityk rynku.
Twierdzi, że za 10 lat Polska poprosi Moskwę o przedłużenie kontraktu.
– Oczywiście skończy się na tym, że Rosja sprzeda nam gaz, ale podniesie ceny o 30 proc., do poziomu cen LNG, który będziemy kupować za pośrednictwem świnoujskiego terminalu – mówi Szczęśniak.

Pusty rurociąg

Najbardziej dotkliwym skutkiem decyzji o skróceniu terminu kontraktu gazowego może być wstrzymanie przez Rosję tranzytu przez Polskę, i to już za 9 lat. W efekcie gaz rurociągiem jamalskim może w ogóle przestać płynąć.
Zdaniem Mirosława Dobruta, prezesa EuRoPol Gazu, spółki zarządzającej polskim odcinkiem Jamału, zagrożenie, że rurociąg będzie pusty, jest duże. – Rosjanie budują nowe gazociągi, w tym omijającą Polskę magistralę Nord Stream. Już za 2 – 3 lata gazociąg jamalski będzie Rosji niepotrzebny – przekonuje.
Skrócenie kontraktu oznacza dla Polski jeszcze jedno – stracimy dochodów z tranzytu. A to kilkaset milionów złotych rocznie.

Kto naciskał

Zmiany w umowie, o których wczoraj mówił Waldemar Pawlak, mają też zwolenników. Na pewno spodobają się opozycji, która groziła, że za przedłużenie umowy w wynegocjowanym już kształcie postawi polskich negocjatorów przed Trybunał Stanu.
Wczoraj minister gospodarki poinformował, że w tej sprawie „zagrały też różne interesy niemieckie i amerykańskie”. Pytani przez nas analitycy uważają, że może chodzić o nacisk niemieckich firm, które chcą sprzedawać Polsce rosyjski gaz dostarczany Nord Streamem, oraz amerykańskich koncernów, które za kilkanaście lat planują rozpocząć w naszym kraju wydobycie gazu łupkowego.
Zdaniem Janusza Kowalskiego, członka zespołu ds. bezpieczeństwa energetycznego w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Polsce potrzebna jest dywersyfikacja dostaw i uniezależnienie od rosyjskiego surowca. – A to możliwe będzie już w 2014 roku, po uruchomieniu gazoportu – podkreśla. Według niego w naszym interesie nie jest zapełnianie na kilkadziesiąt lat gazociagu jamalskiego rosyjskim gazem.