Urzędnicy są wynagradzani za przychodzenie do pracy, a nie za jej jakość i terminowość. A ich niekompetencja spowalnia wzrost gospodarki, zniechęca do inwestowania, powoduje utratę zaufania do państwa.
Głównie z powodu opieszałości i wrogiego nastawienia urzędnicy nie cieszą się dobrą opinią. Trudno też ich szukać w rankingach zaufania publicznego. A to właśnie od nich zależy, jak szybko można założyć firmę, zarejestrować samochód, otrzymać pozwolenie na budowę czy zgodę na umorzenie podatku. Mają też ogromny wpływ na to, jak wygląda sytuacja w naszej okolicy – odpowiadają np. za budowę kanalizacji, dróg, rozwój infrastruktury czy pozyskiwanie środków z UE.
Szef prywatnej firmy słabych pracowników po prostu zwalnia. Niestety takie mechanizmy nie działają w większości urzędów, gdzie często o zatrudnieniu decydują znajomości, a nie kompetencje. Co więcej, urzędników przed zwolnieniem chronią przepisy.
Konieczne są więc głębokie reformy w administracji publicznej. Zmiany powinny rozpocząć się od naboru, dotykać systemu wynagradzania oraz kontroli i motywacji do wykonywanych zadań. Więcej spraw powinno się też załatwiać przez internet.

Kilka sposobów na etat

Teoretycznie urzędnicy powinni być przyjmowani do pracy po przeprowadzeniu otwartego konkursu. Ma to gwarantować, że pracują najlepsi. Najczęściej niewiele ma to wspólnego z rzeczywistością.
Na przykład w gminach można tak skonstruować ogłoszenie o naborze, że tylko wąskie grono kandydatów będzie mogło do niego przystąpić.
– W samorządach bardzo często są ustawiane konkursy pod konkretne i nieprzygotowane do pracy osoby, a wójt nie ponosi żadnych konsekwencji – mówi Stefan Płażek z Katedry Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Dodaje, że tego typu działania wpływają na jakość i terminowość prac urzędu.
Nieco lepiej jest w administracji rządowej, gdzie część urzędników jest zatrudnianych na podstawie ustawy o służbie cywilnej. Tam kandydaci mają możliwość od wyników naboru odwołać się do sądu pracy. Konkurs może zostać powtórzony, jeśli zostaną wykazane nieprawidłowości. Jednak w praktyce często te przepisy są omijane. Na przykład znajomy urzędnika rozpoczyna pracę na umowę-zlecenie, a później pod jego kompetencje i posiadane wykształcenie przygotowywany jest nabór. To powoduje, że nie decydują kompetencje, ale znajomości. A tracą na tym instytucje czy ludzie obsługiwani przez dany urząd.
Całkowicie bez kontroli są zatrudniani pozostali urzędnicy. W sumie ponad 300 tys. osób, np. pracownicy urzędów państwowych. Tam zasady ich zatrudniania są określane w dowolny sposób. Często decyduje rekomendacja znajomego.
Jeśli więc do tej pory nie udało się uporać z nepotyzmem w urzędach, warto rozważyć wprowadzenie tam więcej rozwiązań rynkowych. Dyrektor generalny i szef urzędu swobodniej decydowaliby o zatrudnianych osobach. A jeśli mimo to urząd funkcjonowałby źle, ponosiliby za to odpowiedzialność.



Demotywująca płaca

Ostatnia kontrola Najwyższej Izby Kontroli potwierdza kolejne negatywne zjawisko w urzędach. Wciąż brakuje tam nie tylko jasnych standardów zatrudnienia, ale także wynagradzania. Już rok temu rząd wskazywał, że zostaną one określone w strategii zarządzania zasobami ludzkimi. Miało więc być elastyczniej, a pensje miały bardziej zależeć od efektów pracy. Obecnie urzędnicy są wynagradzani bardziej za przychodzenie do urzędu niż za specjalne starania. Do końca ubiegłego roku funkcjonował nawet dodatek specjalny, który w zamyśle mieli dostawać wyróżniający się urzędnicy. Dostawali go... wszyscy. Do tej pory plany rządu nie zostały zrealizowane. Zamierzał on też przeprowadzić w urzędach audyt, dzięki czemu miał sprawdzić, które z nich są najbardziej, a które najmniej obciążone. Też został odłożony do lamusa.
Jednak to nie tylko urzędnicy, sposób ich selekcji i wynagradzania decydują o niewydolności administracji.
– U jej podstaw leży obowiązujący system prawny – mówi Maciej Grelowski z BCC, członek Rady Monitorującej „DGP”.
Wskazuje, że decyduje o tym także nadmiar regulacji, ich wieloznaczność i częstotliwość zmian.

Niewykorzystane szanse

Poza kilkoma chybionymi pomysłami obecnemu rządowi udało się częściowo usprawnić funkcjonowanie urzędów. Doprowadzenie do uchwalenia nowej ustawy o pracownikach samorządowych umożliwiło gminom samodzielne decydowanie o maksymalnych płacach zatrudnianych urzędników. Wcześniej robił to rząd. Ponadto odstąpiono od wymogu posiadania dwuletniego stażu pracy w administracji państwowej, co też jest bardzo pomocne przy pozyskiwaniu specjalistów.
Niestety przy spadających wpływach z podatków mechanizm ten nie zadziałał w mniej zamożnych gminach. Te wciąż borykają się z pozyskaniem ekspertów za porównywalne pieniądze, jakie im oferuje rynek. Narzędzie jednak jest. A to już dużo.
W administracji rządowej też wprowadzono szereg ułatwień. Dyrektorzy generalni na podstawie otrzymanych środków na płace mogą swobodnie decydować o liczbie zatrudnionych. Wcześniej odbywało się to w przeliczeniu na liczbę etatów. Obecnie szef urzędu może zwolnić część urzędników, a tym, co pozostali, podwyższyć pensje. Wciąż jednak jest ograniczony płacowymi widełkami. Niestety mimo funkcjonowania od ponad roku takiego rozwiązania żaden z nich nie zdecydował się na taki krok. To jednak obrazuje, że mimo wprowadzenia ułatwień w zarządzaniu trudno jest stworzyć sprawnie funkcjonującą administrację bez właściwego menedżera.



Zamiast telefonu segregator

Sposób funkcjonowania urzędów wciąż jest skostniały. Nie wystarczy elektroniczna skrzynka podawcza, gdy urzędnik i tak musi wydrukować e-maila od petenta, zarejestrować go i wpiąć do akt oraz przedstawić bezpośredniemu przełożonemu do dekretacji. Taka procedura wydłuża załatwienie spraw.
Jeśli zapytamy, dlaczego tak się dzieje, możemy usłyszeć, że takie są procedury. Jednak za nie odpowiadają ludzie. Dopóki nie zostaną zmienione, wszystko będzie załatwiane w ślimaczym tempie. A przecież do załatwienia wielu spraw wystarczy jeden telefon.
– Zmiany w administracji publicznej powinny polegać głównie na dążeniu do usprawnienia przepływu informacji i usprawnieniu porozumiewania się między poszczególnymi instytucjami – mówi Agnieszka Chłoń-Domińczak, była wiceminister pracy i polityki społecznej, członek Rady Monitorującej „DGP”.
Tłumaczy, że poprawą efektywności może być rozwój usług e-administracji i budżet zadaniowy, w którym odpowiednio zdefiniowane cele i mierniki pozwolą dobrze ukierunkować podejmowane działania.

Ochrona rozleniwia

Urzędnik, który rozpoczyna pracę i nie podpadnie bezpośredniemu przełożonemu, może praktycznie bez względu na jakość swojej pracy doczekać emerytury. Nawet ocena pracy urzędnika nic nie zmienia, bo są one robione szablonowo. Dodatkowo wszystkie oceny są do siebie podobne. Z kolei urzędnik mianowany w służbie cywilnej może być zwolniony tylko w wyjątkowych sytuacjach, m.in. gdy likwidują urząd.
Dlatego dopóki urzędnicy mają gwarancje stałego zatrudnienia i niemotywującą pensję, nic i nikt nie usprawni funkcjonowania urzędów. Potrzebne jest więc wprowadzenie np. dodatku zadaniowego za dobrze i szybko załatwione sprawy. Obecnie dodatki zależą np. od stażu pracy.
Na terminowość pracy urzędów nie wpłyną też planowane kary finansowe dla ich pracowników za błędnie wykonane zadania. Do 12 pensji ma zapłacić urzędnik, który wydał decyzję z naruszeniem prawa. Takie zmiany przewiduje projektu ustawy o odpowiedzialności odszkodowawczej funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa.
Maciej Grelowski uważa, że proponowane wysokie kary dla urzędników nie będą egzekwowane. Podkreśla, że będzie to tylko iluzoryczna walka z niewydolnym systemem funkcjonowania administracji.