Ponad pięć tysięcy gości, 50 projektantów z własnym kolekcjami i milion złotych mniej w budżecie miasta – to wstępny bilans kończącego się dziś polskiego tygodnia mody w Łodzi.
Ponad pięć tysięcy gości, 50 projektantów z własnym kolekcjami i milion złotych mniej w budżecie miasta – to wstępny bilans kończącego się dziś polskiego tygodnia mody w Łodzi.
Organizatorzy imprezy twierdzą, że nasz kraj może zrobić biznes na modzie przez duże M. Włosi słyną z dobrych samochodów, Francuzi z dobrej kuchni. Ale oba kraje najlepiej reklamuje moda na najwyższym poziomie. – Dlaczego my mamy być gorsi, skoro mamy równie utalentowanych projektantów? – pytają organizatorzy Fashion Week Poland w Łodzi. Od czwartku na wybiegach – m.in. w hali Expo, Manufakturze, na ul. Piotrkowskiej i w kompleksie Unionteksu w Łodzi – swoje kolekcje zaprezentowali tu projektanci z Polski i zagraniczne gwiazdy. Własną kolekcję pokazała m.in. najbardziej rozpoznawana projektantka Ukrainy, ubierająca m.in. byłą premier Julię Tymoszenko, Roksolana Bogutska czy Agatha Ruiz de la Prada. Wśród gości znaleźli się Takada Kenzo i Patrizia Gucci, wnuczka Aldo Gucciego. Impreza kosztowała około 4 mln zł, z czego milion zapłaciły władze Łodzi, pretendującej do miana stolicy mody w Europie Środkowowschodniej.
– Moda może się stać w Polsce takim samym dochodowym przemysłem jak we Francji czy Włoszech. Trzeba tylko otworzyć drzwi zdolnym projektantom, pomóc im w zdobyciu sponsorów, kontaktów w branży – twierdzi Irmina Kubiak, szef projektu Fashion Philosophy Fashion Week Poland. W promowaniu raczkującego na razie rynku pomóc ma cykliczna impreza, wzorowana na tygodniach mody w Paryżu, Mediolanie czy Nowym Jorku. W tym roku po raz pierwszy będzie miała dwie edycje: z jesienno-zimowymi i wiosenno-letnimi kolekcjami. Kolejna planowana jest na połowę października. – Organizatorzy podobnych tygodni mody konsultują już z nami terminy, żeby nasze imprezy się nie pokrywały. A to oznacza, że odnieśliśmy sukces, bo nikt nie rozmawiałby z nami, gdyby nie czuł oddechu konkurencji – uważa Kubiak.
Entuzjazm studzą jednak sami projektanci. – W Polsce interes robi się na ubraniach dla mas, projektanci, którzy chcą pracować pod własną marką, mają ciężki kawałek chleba – mówi Gosia Baczyńska, znana polska projektantka. Tylko nieliczni decydują się pracować na własną rękę, otwierać butik i szyć całe kolekcje.
– Moda przez duże M to znikomy fragment rynku – wtóruje jej Bogusław Słaby, prezes Związku Producentów Odzieży i Tekstyliów „Lewiatan”. – Ale cała branża odzieżowa właśnie odradza się z kryzysu i zyskuje na znaczeniu – przekonuje. Rok temu wartość sprzedaży odzieży i obuwia wynosiła 25,5 mld zł. Ale te liczby nakręcają przede wszystkim sieci sprzedające tańszą, a nie markową odzież. Tylko 30 proc. rynku stanowią polskie przedsiębiorstwa szyjące pod własną marką. Reszta to bezimienne firmy szyjące na eksport pod szyldem zleceniodawcy.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama