To nie jest pytanie wyimaginowane. Choć globalizacja ekonomiczna umożliwiła krajom rozwiniętym osiągnięcie nienotowanego wcześniej poziomu dobrobytu i okazała się prawdziwym dobrodziejstwem dla setek milionów biednych pracowników w Chinach i w ogóle w Azji, opiera się ona na chwiejnych filarach. W przeciwieństwie do rynków krajowych, które zwykle mają oparcie w miejscowych instytucjach regulacyjnych i politycznych, rynki globalne są pod tym względem słabo osadzone. Nie ma globalnego urzędu antymonopolowego, globalnego pożyczkodawcy ostatniej instancji, globalnych instytucji regulacyjnych, globalnych sieci bezpieczeństwa - no i oczywiście nie ma globalnej demokracji. Innymi słowy, rynki globalne odczuwają skutki słabego zarządu, to zaś osłabia ich legitymizację w oczach opinii publicznej.
Ostatnie wydarzenia uwydatniły potrzebę pilnej dyskusji na te tematy. Kampania prezydencka w Stanach Zjednoczonych ujawniła kruchość poparcia dla wolnego handlu w tym najsilniejszym kraju świata. Kryzys ryzykownych kredytów hipotecznych pokazał z kolei, w jaki sposób brak międzynarodowej koordynacji i międzynarodowych regulacji może się przyczyniać do nasilenia słabości, stanowiących nieodłączną cechę rynków finansowych. Wzrost cen żywności zwrócił natomiast uwagę na wady wzajemnej współzależności gospodarczej w sytuacji, gdy nie istnieją globalne systemy transferów i wyrównań.
W dodatku zwyżkujące ceny ropy powodują zwiększenie kosztów transportu, co skłania analityków do rozważań, czy epoka zlecania wszystkiego na zewnątrz nie dobiega przypadkiem końca.
Skoro więc globalizacja jest zagrożona, kim są jej prawdziwi wrogowie? Był okres, kiedy światowe elity mogło uspokajać przekonanie, że przeciwnicy wolnego handlu w skali światowej to tylko niegardzący przemocą anarchiści, protekcjoniści marzący o samowystarczalności, związkowcy oraz młodzież, u której idealizmowi towarzyszy brak wiedzy. Za prawdziwych zwolenników postępu te elity uważały siebie, bo właśnie one zrozumiały, że ochrona globalizacji i jej rozwój to najlepsze lekarstwo na biedę i brak poczucia bezpieczeństwa ekonomicznego.
Dziś to pełne przekonania o własnej słuszności podejście niemal zanikło; zastąpiły je wątpliwości, pytania i sceptycyzm. Zanikły także gwałtowne uliczne protesty, podobnie jak masowe ruchy przeciwko globalizacji. Dziś na czołówki mediów trafiają wypowiedzi coraz większej liczby ekonomistów z tzw. głównego nurtu, którzy kwestionują niewątpliwe, zdawałoby się, zalety globalizacji.
Jest wśród nich Paul Samuelson, autor najbardziej znaczących w okresie powojennym podręczników ekonomii, który przypomina kolegom po fachu, że zyski Chin na globalizacji pojawiają się być może kosztem USA; jest Paul Krugman, czołowy obecnie teoretyk w dziedzinie handlu międzynarodowego, który dowodzi, że skala handlu z krajami o niskich dochodach obecnie jest już wystarczająco duża, by mogła wpływać na poziom nierówności; jest Alan Blinder, były wiceprezes Rezerwy Federalnej, którego niepokoi, że rozwój outsourcingu (zlecania produkcji na zewnątrz) na szczeblu międzynarodowym spowoduje bezprecedensowy odpływ stanowisk pracy z USA; jest Martin Wolf, komentator Financial Timesa i jeden z najgłośniejszych zwolenników globalizacji, który pisze o swoim rozczarowaniu jej efektami w dziedzinie finansów; jest wreszcie Larry Summers, były szef departamentu skarbu USA, zwany w ekipie Clintona Pan Globalizacja, dumający dziś nad zagrożeniami, jakie niesie ze sobą równanie w dół w odniesieniu do regulacji w poszczególnych krajach, a także nad potrzebą międzynarodowych standardów zatrudnienia.
Choć tym zastrzeżeniom daleko do frontalnego ataku na globalizację, wytoczonego przez osoby takie, jak noblista w dziedzinie ekonomii, Joseph Stiglitz, oznaczają one godny uwagi zwrot w nastawieniu intelektualnym. Co więcej, nawet ekonomiści, którzy nie stracili serca do globalizacji, często zasadniczo różnią się w poglądach co do kierunku, w jakim ich zdaniem powinna ona pójść.
Na przykład zarówno Jagdish Bhgawati, wielce poważany zwolennik wolnego handlu, jak i Fred Bergsten, dyrektor opowiadającego się za globalizacją Petereson Institute for International Economics, dowodzą zawzięcie, że krytycy globalizacji znacznie przeceniają jej wady, ale nie doceniają jej zalet. Ale ich dyskusje o pożytkach z regionalnych porozumień handlowych (Bergsten jest za, Bhgawati - przeciw) są równie zażarte jak spory ze wspomnianymi wyżej autorami.
Żaden z tych intelektualistów nie jest oczywiście przeciwny globalizacji jako takiej. Chodzi im nie o odwrócenie jej biegu, ale o stworzenie - w poszczególnych krajach czy na szczeblu międzynarodowym - nowych instytucji i mechanizmów kompensacyjnych, które sprawią, że globalizacja stanie się bardziej efektywna, uczciwsza i trwalsza. Wysuwane przez nich propozycje z zakresu polityki gospodarczej są często niejasne (jeśli w ogóle je formułują) i w niewielkim stopniu uwzględniają potrzebę osiągnięcia konsensu. Mimo to jest już całkowicie jasne, że spory o globalizację z ulic przeniosły się na kolumny prasy finansowej i na mównice, z których zabierają głos przedstawiciele głównego nurtu ekonomii.
Dla orędowników globalizacji niezwykle ważne jest więc, by zrozumieli, że nie powinni zachowywać się tak, jakby ta druga strona sporu nadal obejmowała tylko zwolenników protekcjonizmu i anarchistów. Dziś główne pytanie nie brzmi już przecież: Jesteś za globalizacją czy przeciwko niej? Brzmi ono: Jakie powinny być zasady globalizacji? A prawdziwymi partnerami orędowników globalizacji nie jest już w tym sporze rzucająca kamieniami młodzież, ale ich koledzy intelektualiści. Po 1945 roku przez trzy dekady światem rządziło porozumienie z Bretton Woods - był to powierzchowny multilateralizm, który pozwalał politykom skupiać się na krajowych problemach społecznych i dotyczących zatrudnienia, i który równocześnie umożliwił odżycie i rozkwit globalnego handlu. W latach 80. i 90. XX wieku ten system został zastąpiony przez model głębszej liberalizacji i integracji gospodarczej. Ten model, jak już wiadomo, okazał się nietrwały. Jeśli więc globalizacja ma przetrwać, trzeba ją wesprzeć nowymi wartościami intelektualnymi. Gospodarka światowa niecierpliwie czeka na swojego nowego Keynesa.
DANI RODRIK
profesor ekonomii politycznej w Uniwersytecie Harvarda i pierwszy laureat Nagrody im. Alberta O. Hirschmana. Jego najnowsza książka to One Economics, Many Recipes: Globalization, Institutios and Economic Growth