Obwieszczając śmierć globalizacyjnego konsensu Dani Rodrik trafia trochę kulą w płot, bo nawet wśród ekonomistów nigdy nie było w tej kwestii pełnej zgody. Zawsze przecież można było liczyć na krytyczne oceny takich osób, jak choćby Joseph Stiglitz czy sam Dani Rodrik.
Prawdą jest natomiast to, że w wielu krajach, w tym zwłaszcza tych najbardziej rozwiniętych, maleje poparcie dla globalizacji. Wyniki jednego z ostatnich badań światowej opinii publicznej pokazały, że aż połowa respondentów uważa, że globalizacja postępuje za szybko, a tylko jedna trzecia, że za wolno. Można to uznać za normalne zjawisko w sytuacji, gdy kończy się okres globalnej prosperity. Jest to też zgodne z tezą Paula Samuelsona, że trwały wzrost gospodarczy jest niezbędnym warunkiem utrzymania społecznego i politycznego poparcia dla globalizacji. Globalizacja nie jest lekiem na całe zło, ale nie jest też źródłem wszystkich nieszczęść, jakie się jej przypisuje. Jeśli wzrost gospodarczy w Afryce jest trzykrotnie szybszy niż w krajach rozwiniętych i znacząco zmniejszyła się w ostatnich latach liczba mieszkańców krajów rozwijających się żyjących w skrajnym ubóstwie, to można twierdzić, że po części jest to zasługą globalizacji.
Polska jest z pewnością wśród tych, którzy korzystają z tego, że świat stał się bardziej otwarty i zintegrowany. Bez dopływu inwestycji zagranicznych nasz eksport mógłby być o połowę mniejszy i wciąż więcej miejsc pracy migruje do Polski, niż od nas odpływa. Nadal też, po latach izolacji, niemal zachłystujemy się możliwością podróżowania bez wiz i granic. Trudno się więc dziwić, że badania opinii publicznej sugerują, że liczba zwolenników globalizacji wciąż jest w Polsce ponaddwukrotnie wyższa niż jej przeciwników.
Trevor Manuel, minister finansów RPA, miał kiedyś powiedzieć, że wie, przeciwko czemu są antyglobaliści, ale nie wie, czego chcieliby w zamian. Czy taką alternatywą miałby być powrót do protekcjonizmu i zamkniętych granic? Dani Rodrik przyznaje, że nikt już nie chce odwrotu globalizacji, ale widzi potrzebę większej nad nią kontroli. Stworzenie rządu światowego postulował już Immanuel Kant, ale nadal pozostaje to utopią. Warto oczywiście dążyć do lepszej koordynacji działań w wielu obszarach (w tym zwłaszcza dla ochrony zasobów naturalnych), ale skłonny jestem zgodzić się z Alanem Greenspanem, że źle by się stało, gdyby nadmiar regulacji pozbawił nas korzyści z funkcjonowania konkurencyjnych rynków. Jeśli odrzucić skrajne poglądy, że globalizacja to inna forma amerykańskiego imperializmu lub że jest ona zmową międzynarodowych karteli, to w istocie staje się ona niemal sierotą, której nie ma kto bronić przed dominacją narodowych interesów. Dani Rodrik słusznie więc wzywa do wsparcia globalizacji nową formą intelektualnego konsensu, ale mam poważne wątpliwości, czy ożywienie lorda Keynesa byłoby najwłaściwszym rozwiązaniem.