Spadek dochodów odnotowały kwiaciarnie czy hurtownie sztucznych kwiatów. Nieco lepiej radzą sobie producenci zniczy. Najgorzej mają sprzedający pod nekropoliami.
– Nie udało nam się sprzedać ok. 60–70 proc. zamówionego towaru. Gdybyśmy wiedzieli o zamknięciu cmentarzy kilka dni wcześniej, łatwo uniknęlibyśmy tych strat. Kwiaty z Holandii kupiliśmy w czwartek, ponieśliśmy niepotrzebne koszty w wysokości ok. 10 tys. euro – mówi Józef Nowak, właściciel hurtowni kwiatów Blumen NOB. Jak dodaje, w przypadku jego firmy niższe dochody oznaczają zamrożenie inwestycji. – Co roku sukcesywnie wymienialiśmy samochody. W tym roku zamiast zakupu dwóch czy trzech udało się kupić jeden. Najważniejsze teraz to utrzymać zatrudnienie – stwierdza.
Ci, którzy stracili na zamknięciu cmentarzy, zgadzają się, że w najtrudniejszej sytuacji znajdują się handlujący bezpośrednio pod nekropoliami. Tym bardziej, że pomoc dla nich będzie utrudniona. W ich przypadku udokumentowanie rzeczywistej skali niesprzedanego towaru może być trudne.
Drugą najbardziej poszkodowaną grupą są producenci kwiatów doniczkowych, dla których rząd przygotował 180 mln zł pomocy polegającej na odkupieniu niesprzedanego towaru. – Przygotowanie takich kwiatów na sprzedaż to co najmniej pół roku pracy, a koszty obejmują nie tylko włożoną pracę, ale też zakup sadzonek czy oprysków. W Polsce w odróżnieniu od krajów zachodnich taka działalność nie jest domeną wielkich kombinatów ogrodniczych, lecz małych firm rodzinnych. Teraz wiele z nich może zostać bez środków do życia – zauważa Józef Nowak.
Jak mówi Anna Zagórska, rzecznik prasowy Stowarzyszenia Florystów Polskich, ogromne straty ponieśli wszyscy, nie tylko producenci chryzantem i osoby handlujące przy cmentarzach. – Będziemy wnioskować, by wsparciem objęte zostały wszystkie firmy branży florystycznej. W przeciwnym wypadku w niedługim czasie możemy spodziewać się fali bankructw w tym sektorze – przestrzega Zagórska.
W lepszej sytuacji są dystrybutorzy sztucznych kwiatów, które będzie można przechować, jeśli tylko nie zabraknie miejsca w magazynach. A z tym bywa różnie. – Magazyny się zapychają, a firmy muszą czekać na zwrot inwestycji kolejny rok. Nie mogliśmy zrezygnować z zakupu, bo kontraktacje sztucznych kwiatów przebiegają zawsze z mniej więcej rocznym wyprzedzeniem. Tymczasem sklepy już od połowy października, gdy zaczęto spekulować o zamknięciu cmentarzy, obcięły zamówienia. Nasz obrót spadł o ok. 25 proc. – mówi Teresa Kańska, właścicielka hurtowni florystycznej TERJAN.
Wielu podkreśla, że jest w stanie przetrwać trudne czasy dzięki ugruntowanej pozycji na rynku. Jednak ci, którzy mają na karku kredyty bądź już wcześniej byli w tarapatach finansowych, najprawdopodobniej będą musieli się pożegnać ze swoim biznesem. Tym bardziej że sprzedaż bożonarodzeniowa też zapowiada się znacznie gorzej niż w poprzednich latach.
Dlatego firmy oczekują włączenia ich do rządowej pomocy. – Wszyscy ucierpieliśmy nie tylko z powodu zamknięcia cmentarzy, ale także z racji obostrzeń dotyczących ślubów czy komunii. Korzystaliśmy z poprzednich tarcz, ale teraz nasza sytuacja wymaga podobnego wsparcia – ocenia Kańska.
Część przedsiębiorstw nie odnotowało jednak spadków – przede wszystkim dlatego, że udało im się wcześniej sprzedać towar, który nie traci na wartości wraz z upływem czasu. – Sklepy, które kupiły od nas znicze, będą sprzedawać je przez cały rok. Zamówienia utrzymały się więc na poziomie ubiegłego roku. W ostatniej chwili rezygnowali tylko ci, którzy handlowali bezpośrednio przy cmentarzach, ale to niewielki odsetek naszych nabywców – mówi jeden z właścicieli firmy produkującej znicze.