Zamknięcie klubów fitness, siłowni i basenów – oto jeden z nowych pomysłów rządu na walkę z rozrastającą się pandemią COVID-19. Czy rzeczywiście to ma nas uratować? Na razie ich skutkiem było tłoczenie się ludzi nie na siłowniach, ale na placu Zamkowym w Warszawie, gdzie protestowało kilkaset osób.
W zasadzie trudno się dziwić właścicielom i pracownikom klubów fitness. Wielu z nich mocno oberwało przez ogólnopolski lockdown, a teraz znowu chce się ich zamknąć i to znowu bez jakichkolwiek odszkodowań. Dla wielu z nich to będzie jak wyrok.
Frustrację podsycają również niejasne i dziurawe przepisy. Jak bowiem wytłumaczyć to, że zamyka się ulubioną siłownie, ale już nie kościoły? Dlaczego na weselach w żółtej strefie (w czerwonej już takie imprezy rodzinne się nie odbywają) nie można tańczyć, ale za to w szkole tańca już tak? Czy instruktor tańca na kursie mniej zakaża od wujka przy wiejskim stole? No właśnie, pytań sporo, a odpowiedzi brak. Zresztą bardzo trafne pytania skierował do rządu ostatnio mój redakcyjny kolega. Zainteresowanych odsyłam do lektury >>>
Zdesperowani właściciele klubów fitness postanowili wykorzystać luki w nieprecyzyjnych przepisach. W internecie bardzo głośny stał się przypadek pewnej krakowskiej siłowni. Ogłosiła ona na swoim profilu w mediach społecznościowych, że przekształca się w sklep i zachęca klientów do odpłatnego testowania sprzętu na ich maszynach. Poinformowała również, że skoro nie mogą funkcjonować zajęcia fitness to zapraszają do klubu na zgromadzenia religijne członków związku pn. "Kościół Zdrowego Ciała", które mają prowadzić „Oświecony Olek i Czcigodna Gosia”. Z kolei zajęcia squasha zostały przekształcone w „codzienne specjalne zawody sportowe bez udziału publiczności”. I to wszystko ponoć w świetle prawa. To byłoby nawet śmieszne, gdyby nie było prawdopodobne.
Rozporządzenie covidowe z dnia 16 października wprowadzając zakaz funkcjonowania siłowni, klubów fitness i basenów przewidziało również szereg wyjątków od niego.
Według jednego z nich dalej mogą funkcjonować ww. placówki przeznaczone dla osób uprawiających sport w ramach współzawodnictwa sportowego, zajęć sportowych lub wydarzeń sportowych oraz studentów i uczniów – w ramach zajęć na uczelni lub w szkole.
I tutaj pojawia się pytanie czym są „zajęcia sportowe”? W rozporządzeniu, jak również w ustawach, na próżno szukać ich definicji. Jak zauważyła w swojej opinii prawnej udostępnionej w mediach społecznościowych dr Karolina Tetłak z UW w takiej sytuacji powinniśmy je interpretować zgodnie z ich rozumieniem słownikowym. I tak według Słownika języka polskiego zajęcia to „regularne lekcje, wykłady lub treningi organizowane przez szkołę, uczelnię lub klub”. Z kolei zajęcia sportowe to takie, które dotyczą wszelkich form aktywności fizycznej. W ocenie dr Karoliny Tetłak w takim razie wszelkie zajęcia zorganizowane ww. podmiotach, w tym regularnie się odbywające zajęcia grupowe fitness takie jak joga, pilates czy zumba w świetle rozporządzenia powinny być nadal dopuszczalne.
Przepisy nie definiują również pojęcia „współzawodnictwa sportowego” co w praktyce doprowadziło do kuriozalnej sytuacji, w której siłownie w sobotę były zamknięte, ale np. amatorskie ligi piłkarskie normalnie działały. Tyle, że bez udziału publiczności… której na takich rozgrywkach w zasadzie i tak nie ma. Czy granie z kolegami w piłkę stwarza mniejsze zagrożenie epidemiologiczne niż samodzielny trening na siłowni? Moim zdaniem nie, wszak piłka nożna jest sportem kontaktowym.
Jak siłownie mają weryfikować czy osoba przychodząca na trening robi to w ramach zaliczenia zajęć na uczelni? W jaki sposób pracownicy mają to sprawdzać? Czy jeżeli ktoś powie, że przychodzi zaliczyć lekcje W-F to należy dać mu kluczyk do szatni i życzyć udanego treningu?
Wracając zaś do „Oświeconego Olka i Czcigodnej Gosi” to rozporządzenie przewiduje, że zgromadzenia organizowane w ramach działalności kościołów i innych związków wyznaniowych mogą się odbywać pod pewnymi warunkami sanitarnymi (odstępy między uczestnikami). I pewnie ten przepis próbowała wykorzystać wspomniana siłownia.
Nowe rozporządzenie zamiast przemyślanej strategii walki z pandemią dało nam szereg niespójnych pomysłów. A to przypadek tylko jednej branży. Dalsza prowizorka skończy się tym, że do zakażeń dojdzie nie na siłowniach czy innych placówkach, ale podczas licznych protestów. Czy leci z nami pilot?