Gdy kilkanaście dni temu spytałem mec. Łukasza Ozgę oopinię do jednego zwyroków sądowych, stwierdził, że chyba wszyscy ‒ isąd, istrony postępowania ‒ zapomnieli, po co wogóle jest sąd.
Bo nikogo nie interesowała prawda itym samym wydanie wyroku sprawiedliwego, lecz wszyscy szukali przecinków wartykułach iustępach, by wykazać swoje racje od strony formalnej. Ozga trafił wdziesiątkę. Już mało kto znas myśli otym, że sąd jest przede wszystkim od sprawiedliwości, anie od wymiaru.
W ostatni piątek w Sądzie Najwyższym sędziowie zmierzyli się z pytaniem prawnym jednego z sądów dotyczącym sporu między konsumentem a polskim rynkiem finansowym. Bo wśród pozwanych są Getin Bank, Open Finance i TU Europa, więc aktywna na salach sądowych biznesowa śmietanka. Moglibyśmy oczywiście na naszych łamach opisać wnikliwie sprawę, tak jak robiliśmy to tysiące razy. Mógłbym zastanawiać się, jak streścić pytanie sądu, które zajmuje 1143 znaki, więc samo zacytowanie stanowiłoby niemal jedną trzecią tego komentarza. Mógłbym wyjaśniać, co orzekł Sąd Najwyższy i dlaczego orzeczenie to jest korzystniejsze dla kredytobiorców niżeli dla sektora finansowego. Ale warto czasem samemu sobie zadać pytanie: czy warto? Czy nie lepiej napisać, że rodzimi przedsiębiorcy, podmioty, którym co do zasady można ufać, bo działają na nadzorowanym przez państwo rynku finansowym, orżnęli konsumenta i teraz szukają kruczków prawnych, by mu nie oddać pieniędzy? Czy nie lepiej wspomnieć, że doradca Open Finance przedziwnym trafem polecał akurat Getin Bank, mimo iż jego oferta wcale nie była najkorzystniejsza dla kredytobiorcy? Może warto wspomnieć, że przy okazji tenże doradca nie zająknął się nawet słowem, że Open Finance i Getin są po tych samych pieniądzach Leszka Czarneckiego? A może warto byłoby wspomnieć, iż klient, który zaufał Open Finance, dowiedział się, iż musi zawrzeć masę innych umów, w ogóle mu niepotrzebnych, aby móc dostać kredyt mieszkaniowy, mimo że w rzeczywistości wcale nie musiał? A może czytelnika zainteresowałby fakt, iż Towarzystwo Ubezpieczeń Europa wcisnęło człowiekowi produkt paraubezpieczeniowy, toksyczną całkowicie polisę, na której ‒ z natury tej umowy ‒ mogło zarobić wyłącznie towarzystwo, a nie klient?
I wreszcie: może warto w czołowej ogólnopolskiej gazecie gospodarczo-prawnej napisać, że etycznie byłoby po prostu przeprosić ludzi i oddać im pieniądze, skoro ich się już wiele lat temu – najdelikatniej mówiąc – wprowadziło w błąd? Tymczasem na sali sądowej Sądu Najwyższego stanęli naprzeciwko siebie jedna skromna prawniczka kredytobiorcy. Po drugiej stronie siedziało pięciu pewnych siebie pełnomocników, spośród których dwóch nawet nie wstawało, gdy zwracali się do sądu i gdy sąd zwracał się do nich. Jeden z prawników, ten z dwójki reprezentującej Open Finance, przekonywał zresztą sąd (na stojąco, brawo, panie mecenasie!) – cytuję – że „ustawodawca postąpił nadgorliwie i nie rozumiejąc prawa cywilnego”. A moim zdaniem, skromnego pismaka, ustawodawca wcale nie postąpił nadgorliwie. Po prostu wziął w obronę słabszą stronę umów. Na dodatek, trzeba to przyznać, w niedoskonały sposób, skoro przedsiębiorcy mogą latami unikać realnej odpowiedzialności za wkręcanie ludzi w rojące się od klauzul abuzywnych umowy. Gdy zaś mowa o zasadach prawa cywilnego, to pamiętajmy o kwestii banalnej: by nie czynić ze swego prawa użytku, który by był sprzeczny ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem tego prawa lub z zasadami współżycia społecznego.
Nie mam złudzeń, że walka o oszukańcze umowy sprzed lat będzie trwała jeszcze długo. Wiem, dlaczego korporacje finansowe spierają się do upadłego w każdej najdrobniejszej sprawie – nie chcą dopuścić do lawiny pozwów opartej na jakiejś, wydawałoby się, błahej sprawie. Gdy jednak przyglądam się z ław dla publiczności tym trikom prawnym, które budzą politowanie już nie tylko u kredytobiorców, lecz także u samych sędziów – jest mi przykro. Przykro, że w Polsce w 2020 r. dochodzi do takich sytuacji.
A, dla kronikarskiego porządku! Uchwała Sądu Najwyższego została wydana 11 września 2020 r. i nosi sygnaturę III CZP 80/19.