Mamy najwyższą od końca 2001 r. inflację bazową – podał Narodowy Bank Polski. Konkretnie chodzi o jedną z miar, nie uwzględniającą żywności i energii
Mamy najwyższą od końca 2001 r. inflację bazową – podał Narodowy Bank Polski. Konkretnie chodzi o jedną z miar, nie uwzględniającą żywności i energii
Zarówno energia, jak i żywność może drożeć (lub tanieć) niezależnie od tego, co się dzieje w gospodarce, wystarczy, że – na przykład – nie dopisze pogoda. W tym ujęciu inflacja bazowa jest bardziej obiektywnym miernikiem jakości polityki pieniężnej, której celem – z zasady – jest utrzymywanie tempa wzrostu cen na stabilnym poziomie. Tymczasem w lipcu wskaźnik wyniósł 4,3 proc. i był wyższy niż w czerwcu (4,1 proc.).
– Inflacja jest bardzo wysoka. Co gorsza, ceny rosną bardzo szybko, choć gospodarka znajduje się w recesji – komentuje Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium. Po danych NBP jest już jasne, że scenariusz, w którym zakładano mocne wyhamowanie wzrostu cen ze względu na kurczący się popyt, jak dotąd się nie realizuje. Niektórzy eksperci u progu pandemii wieszczyli nawet deflację: większość towarów i usług miała tanieć w odpowiedzi na spadające płace i problemy ze sprzedażą. Ale do tego nie doszło. Miliardy złotych, jakie popłynęły do gospodarki w wyniku działania tarcz antykryzysowych, zahibernowały rynek pracy i podtrzymały działalność firm. Do tego stopnia, że polska gospodarka zaliczyła jedną z najpłytszych recesji w Europie w II kwartale. A gdy rozpoczęto znoszenie lockdownu w połowie maja, wystąpiło w niej zjawisko popytu odroczonego: w niektórych branżach odbicie było na tyle silne, że pozwoliło to przenieść na klientów część kosztów związanych z wcześniejszym zamrożeniem gospodarki. Stąd duży, dwucyfrowy wzrost cen niektórych usług, który utrzymuje się do dziś. Usługi fryzjerskie nadal są droższe o ponad 10 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem (w lipcu ich ceny były wyższe o 13,2 proc.), za leczenie zębów płacimy o ponad 14 proc. więcej, za wakacje w kraju o ponad 7 proc. więcej niż rok temu.
– Wzrost cen usług w takiej skali może być zaskakujący, skoro dynamika wzrostu płac wyhamowała, a zatrudnienie spada. Ale z drugiej strony mieliśmy rządowe pakiety wsparcia, które podtrzymały popyt. To, że on jest, widać nie tylko po tym, jak kształtują się ceny usług, lecz także po danych o sprzedaży detalicznej niektórych towarów – mówi Maliszewski.
Ale to nie jest pełne uzasadnienie wzrostu inflacji bazowej. Duży wpływ na nią ma też ogromny wzrost niektórych cen administrowanych, np. stawek za wywóz śmieci. Są one o ponad połowę wyższe niż rok temu. To efekt zmian w prawie, które zostały wprowadzone jeszcze przed pandemią. Inflację bazową podbijają też rosnące stawki za usługi bankowe i finansowe. To z kolei efekt uboczny działań banku centralnego, który w odpowiedzi na pandemiczny kryzys radykalnie obniżył stopy procentowe. Banki, próbując zrekompensować sobie spadek oprocentowania, zażądały wyższych prowizji za swoje usługi. Tym bardziej że muszą się mierzyć z dodatkowymi obciążeniami, wynikającymi chociażby z wypełniania unijnych dyrektyw. Ale też z koniecznością tworzenia dodatkowych rezerw, związanych z niekorzystnymi dla nich wyrokami Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie kredytów walutowych czy zwrotu kosztów przy wcześniejszej spłacie kredytu.
Układ, w którym stopy procentowe NBP spadają niemal do zera, a inflacja bazowa jest najwyższa od niemal dwóch dekad, zmusza do refleksji, czy skala wsparcia gospodarki, jakiego udzieliła jej Rada Polityki Pieniężnej, nie była zbyt duża i nastąpiła w odpowiednim momencie. Po ostatniej redukcji z 29 maja stopa referencyjna NBP wynosi 0,1 proc., co w praktyce oznacza, że nie ma już przestrzeni do dalszego łagodzenia polityki pieniężnej standardowymi metodami, gdyby doszło do pogłębienia dekoniunktury. Z drugiej strony bardzo trudno wyobrazić sobi podwyżkę stóp w sytuacji, gdy w II kwartale mieliśmy ponad 8-proc. recesję. Jest więc ryzyko wpadnięcia w pułapkę stagflacji – wzrostu cen równocześnie ze spadkiem PKB. To bardzo niebezpieczne zjawisko, bo recesja odbiera ludziom dochody, a wyższe ceny zwiększają koszty życia.
Bezsprzecznie obecna sytuacja sprzyja zaciąganiu długu. Według NBP średnie oprocentowanie kredytu na cele mieszkaniowe wynosiło w czerwcu 3,3 proc. i było najniższe w historii. Wysoka inflacja sprzyja dłużnikom w tym sensie, że – w dłuższej perspektywie – realna wartość zadłużenia spada.
Ale z drugiej strony to nie jest dobry czas na oszczędzanie w bankach. Na słabo oprocentowanych lokatach ponosi się straty. Jeśli ktoś założył roczną lokatę w lipcu ubiegłego roku, to realnie na każdych 100 zł stracił ok. 1,5 zł, nie licząc podatku Belki.
Z tego punktu widzenia dobrze by było, gdyby wypełniła się w końcu prognoza większości ekonomistów i ceny zmieniły swoją trajektorię. Eksperci nadal są przekonani, że obecnie podwyższona inflacja jest zjawiskiem przejściowym i niebawem powinna zacząć maleć. Ma się tak stać, gdy wygaśnie efekt popytu odroczonego, moc tarcz antykryzysowych osłabnie i inflację – w tym inflację bazową – ciągnąć w górę będą głównie ceny regulowane. Zresztą już dziś po ich wyłączeniu jedna z miar inflacji bazowej pokazuje jej spadek do 2,1 proc. w lipcu z 2,3 proc. w czerwcu.
Miliardy złotych, jakie popłynęły do gospodarki, zahibernowały rynek pracy
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama