Minął czas konglomeratów przemysłowych, mija czas banków i tradycyjnych spółek paliwowych.
Dziennik Gazeta Prawna
O warszawskiej giełdzie w tym roku można powiedzieć niewiele dobrego. Po wybuchu pandemii spadła mocniej niż inne. Później wzrosła – także mniej niż inne. A od prawie dwóch miesięcy z grubsza stoi w miejscu. Ale dzieją się na niej ciekawe – i w sumie całkiem dobre – rzeczy.
Weźmy np. ranking najcenniejszych krajowych firm, czyli tych, których wartość rynkowa jest największa. Od niedawna palmę pierwszeństwa dzierży CD Projekt – producent gier komputerowych, którego wartość to ponad 37 mld zł. Czyli jest u nas prawie jak w USA, gdzie najwyżej wyceniani są technologiczni giganci tacy jak Apple (wart prawie 1,7 bln dol.), Microsoft (1,6 bln dol.) czy Amazon (1,5 bln dol.). Wkrótce jeszcze bardziej upodobnimy się do Ameryki – na giełdzie w Warszawie może zadebiutować rodzimy konkurent Amazonu – Allegro. Wartość amerykańskiej firmy jest ponad sto razy większa niż kwota, o jakiej mowa w przypadku polskiego lidera e-handlu.
Dla nas liczy się jednak znak czasów. Bo dotychczas takich liderów na naszej giełdzie nie było. A jacy byli? I co się z nimi stało?

Pionierzy prywatyzacji

Pierwsza sesja na Giełdzie Papierów Wartościowych miała miejsce niemal trzy dekady temu. Handlować można było akcjami pięciu prywatyzowanych spółek. Pierwszego dnia (sesje odbywały się początkowo jedynie we wtorki) zawarto transakcje o równowartości 2 tys. dol. Cała piątka była warta 570 mld zł.
Tyle że tych starych. Po denominacji 57 mln zł. Z tym, że to były jeszcze czasy wysokiej inflacji. Gdyby ówczesne wyceny przełożyć na dzisiejszą wartość pieniądza, to okaże się, że łączna kapitalizacja (czyli wartość rynkowa; nie ma szczególnego związku z tym, czy akcje spółki są „drogie” czy „tanie” – to zależy od proporcji kursu akcji do zysku firmy albo bilansowej wartości jej majątku) pierwszych pięciu firm na GPW to prawie 900 mln zł.
Mniej więcej tyle, ile dziś wart jest producent słodyczy Wawel albo notowany na rynku NewConnect, czyli obok głównego parkietu inny producent gier – Creepy Jar. „Creepy Jar S.A. to niezależny deweloper gier, który specjalizuje się w produkcji gier z gatunku survival simulation (na komputery PC oraz w następnej kolejności na konsole Sony PlayStation 4 i Microsoft Xbox One). Ambicją Creepy Jar jest stworzenie gatunku, który połączy w sobie charakterystykę gier typu AAA z rozgrywką cenioną przez graczy sięgających po konwencję typową dla survival symulatorów” – tak przedstawia się firma w najnowszym raporcie kwartalnym.
Wracamy na pierwszą sesję, do kwietnia 1991 r. Dziś nie tak łatwo dotrzeć do szczegółowych danych, ale wszystko wskazuje na to, że najbardziej wartościową spółką na naszej giełdzie był Exbud. Kapitalizacja rynkowa wynosiła prawie 15 mln zł, w przeliczeniu na dzisiejsze złotówki 225 mln. Exbudu od kilkunastu lat nie ma już wśród firm giełdowych. Został wykupiony przez szwedzką firmę Skanska.
Podobny los spotkał lidera z 1992 r. – Wedla. Tu dysponujemy już twardymi danymi z „Rocznika Giełdowego”. Z tym, że mówią one o średniej wartości spółek w ciągu całego roku. Ta średnia dla producenta czekolady wyniosła wówczas niemal 50 mln nowych złotych. Uwzględniając inflację, dziś byłyby to ponad 400 mln zł. W momencie debiutu giełdowego spółka miała zagranicznego inwestora – koncern PepsiCo. Parę lat później zdecydował się on na wykupienie wszystkich akcji i wycofanie Wedla z giełdy. Potem „czekoladową” część firmy sprzedał koncernowi Cadbury. A po paru latach pojawił się kolejny właściciel – japońskie Lotte.
Później przez wiele lat jeśli pojawiali się nowi liderzy kapitalizacji na warszawskiej giełdzie, to była to zasługa prywatyzacji. A duże transakcje prywatyzacyjne dotyczyły przede wszystkim banków.
W 1993 r. najbardziej wartościową spółką na GPW był Wielkopolski Bank Kredytowy. Kilka lat później pracę w nim zaczął dzisiejszy premier Mateusz Morawiecki, później nastąpiło połączenie z Bankiem Zachodnim, zmiany właścicielskie i dziś mamy Santander Bank Polska, którego kapitalizacja rynkowa to ok. 17 mld zł. WBK w 1993 r. miał wartość 380 mln nowych złotych. Uwzględniając inflację, dziś byłyby to prawie 2,4 mld zł.
Dotąd posługiwaliśmy się średnią wartością spółki w całym roku. Zarówno w 1992 r., jak i w 1993 r. najbardziej wartościową spółką był Elektrim. W grudniu 1992 r. jego kapitalizacja rynkowa dochodziła do 600 mln zł, a rok później dobijała do 1 mld nowych złotych.
Dziś to spółka Zygmunta Solorza-Żaka, która pojawia się od czasu w mediach biznesowych w kontekście możliwego powrotu na giełdę. Wtedy był to wywodzący się z jednej z PRL-owskich central handlu zagranicznego konglomerat kilkudziesięciu firm, inwestujący niemal we wszystko – w przemyśle, w finansach, w energetyce, nieco później w telekomunikacji (zakup akcji Polskiej Telefonii Cyfrowej, dzisiejszego T-Mobile Polska, był zresztą jednym z powodów kłopotów Elektrimu na przełomie poprzedniego i tego stulecia).
– Takie konglomeraty przemysłowo-handlowe, jak np. Elektrim, odegrają w naszej gospodarce większą rolę, niż się wydaje. Konglomeraty są pożyteczne dla gospodarki, gdy jest ona w fazie wzrostu. Pokazały to choćby przykłady Niemiec, Korei Południowej i Japonii – pod koniec 1993 r. mówił „Gazecie Wyborczej” Janusz Lewandowski, wtedy szef rady fundatorów Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Ale w owym czasie krytyczne głosy trudno było znaleźć. „Tygodnik «Business Week» w ostatnim numerze zapytał czterech ekspertów, w akcje jakich spółek ulokowaliby w 1994 r. 100 tys. dol. Jeden z nich wśród dziesięciu firm z różnych stron świata wymienił Elektrim” – to cytat z tego samego tekstu z „GW”.
A coś podobnego do Elektrimu – amerykański koncern General Electric – jeszcze w połowie minionej dekady było najbardziej wartościową spółką na Wall Street.

Bankowa hegemonia

Na początku 1994 r. doszło do być może najbardziej kontrowersyjnego prywatyzacyjnego debiutu giełdowego w całej historii warszawskiej giełdy: Banku Śląskiego. Zainteresowanie było ogromne, wartość rynkowa spółki w momencie debiutu przekraczała 6 mld nowych złotych (przeliczając na dzisiejsze pieniądze: ok. 28 mld zł), ale duża część drobnych inwestorów nie mogła od razu sprzedać kupionych papierów. Gdy operację dało się już przeprowadzić, kurs poszedł mocno w dół. A zaraz potem na giełdzie zaczęła się kilkuletnia bessa.
Prywatyzacja katowickiego banku kosztowała stanowisko ministra finansów Marka Borowskiego i jego zastępcę Stefana Kawalca. Gęsto tłumaczyć się musiał premier Waldemar Pawlak.
Tytuł najbardziej wartościowej spółki na GPW Bank Śląski zachowywał od 1994 r. do 1996 r. Na koniec tego okresu kapitalizacja rynkowa wynosiła 2,7 mld zł (po urealnieniu dziś byłoby to 7,5 mld zł). Banków na giełdzie było coraz więcej, ale dopiero Handlowy zdołał przełamać hegemonię Śląskiego. W końcu 1997 r. kapitalizacja Handlowego – wtedy najważniejszego banku obsługującego duże firmy – nie przekraczała 3 mld zł. Ale wystarczała, by móc się pochwalić statusem największej giełdowej spółki. Choć tu trzeba podkreślić, że pod uwagę bierzemy wartość na koniec roku, a może się ona wahać z dnia na dzień. W momencie debiutu KGHM, w lipcu 1997 r., wartość rynkowa tej spółki sięgnęła 4,7 mld zł i przez kilka miesięcy to Polska Miedź dzierżyła palmę pierwszeństwa na naszym rynku. Ale wybuchł kryzys finansowy w Azji Południowo-Wschodniej i pół roku później giełdowa wartość KGHM była o 2 mld zł mniejsza niż na debiucie.
W latach 90. jeszcze jednemu bankowi udało się krótko być na szczycie listy najbardziej wartościowych. Chodzi o Pekao, którego akcje pojawiły się na GPW w końcu czerwca 1998 r. W momencie debiutu bank, który tak naprawdę powstał niewiele wcześniej dzięki przyłączeniu do PeKaO trzech instytucji pod koniec lat 80. wydzielonych z Narodowego Banku Polskiego (WBK czy Śląski też powstały przez wydzielenie z NBP), był wart 8 mld zł.
Ale kilka miesięcy później na giełdzie pojawiła się sprywatyzowana częściowo Telekomunikacja Polska i temat lidera naszej giełdy pod względem wartości rynkowej na dobrych kilka lat został zamknięty. W końcu 1998 r. kapitalizacja rynkowa ówczesnego hegemona na rodzimym rynku telekomunikacyjnym wynosiła ponad 24 mld zł, co odpowiadało jednej trzeciej całej giełdy. Wiosną 2000 r., w szczycie boomu dotcomów, było to nawet 50 mld zł. W cenach bieżących. Uwzględniając inflację z ostatnich 20 lat, byłoby to ok. 90 mld zł. Obecna wycena Orange Polska, tego samego podmiotu działającego pod marką głównego właściciela z Francji, to niespełna 10 mld zł.
Wyceny mogły falować, ale TP SA była największą spółką pod względem wartości rynkowej jeszcze w 2005 r. Choć już rok wcześniej – wtedy mogło się wydawać, że przejściowo – została zdetronizowana. Tej sztuki dokonał znów minister skarbu, tym razem prywatyzując PKO BP. Na zakończenie ostatniej sesji w 2004 r. największy krajowy bank był wyceniany na 27,8 mld zł. TP SA – o 80 mln zł mniej.
Dalej mieliśmy już panowanie instytucji finansowych. Gospodarka się rozwijała, jedne sektory rosły szybciej, inne wolniej, ale wszystkie musiały korzystać z usług banków. Polacy bogacili się i brali coraz więcej kredytów, coraz częściej płacili kartami. Krótko mówiąc: warunki były bardziej niż sprzyjające. W końcu 2006 r. na 15 krajowych spółek o największej wartości rynkowej tylko sześć nie było bankami. Zwykle na czele był PKO BP. Ale nie zawsze. Pierwszy raz dał się wyprzedzić Bankowi Pekao w 2007 r. Kontrolowany wówczas przez włoską grupę UniCredit przejmował większą część biznesu innej instytucji z pierwszej trójki – Banku BPH (pośrednio też należącego do Włochów). Pekao na pozycji lidera był jeszcze w latach 2014–2015.
A 2016 r. z tytułem spółki o największej kapitalizacji kończył pierwszy od wielu lat przedstawiciel przemysłu – Orlen. Po kilkunastu miesiącach rządów Prawa i Sprawiedliwości gwiazda banków mocno przygasła za sprawą dyskusji o przewalutowaniu kredytów frankowych i wprowadzenia podatku od instytucji finansowych (choć regulacje ograniczające dochody pojawiły się już wcześniej – dotyczyły wysokości prowizji od transakcji kartowych). Za to koncern naftowy skorzystał m.in. z ograniczenia szarej strefy w obrocie paliwami.

Nowa gospodarka

Zasada, że prywatyzowani – choć na ogół wciąż pod kontrolą państwa – „dominatorzy” rynku niedawno została złamana. Stawka między „narodowymi czempionami” wyrównała się – dziś najwięcej z państwowych spółek warte jest Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo. A ponadto do głosu zaczynają dochodzić spółki od początku do końca prywatne. W pierwszej dziesiątce tych o największej kapitalizacji mamy Cyfrowy Polsat Solorza-Żaka, sieć sklepów Dino i obecnego lidera – CD Projekt, którego notowaniom sprzyjają nadzieje na globalny sukces tworzonej od kilku lat gry „Cyberpunk 2077”. Kilka dni temu powróciły zaś informacje o giełdowych planach Allegro. Według Reutersa spółka miałaby zadebiutować na GPW we wrześniu. Akcjonariusze – grupa funduszy private equity – chciałaby sprzedać akcje o wartości nawet 3 mld dol. (ponad 11 mld zł), a całkowita wartość platformy e-handlu sięgałaby 11 mld dol. (prawie 42 mld zł).
To, z jakiego sektora wywodzą się firmy o największej wartości, ma oczywiście znaczenie symboliczne. Minął czas konglomeratów przemysłowych, mija czas banków czy tradycyjnych spółek paliwowych. Mimo konsolidacyjnych zapędów rządu mija też czas firm państwowych (choć Orlen przejmujący jedną po drugiej spółki pod kontrolą państwa wciąż może się liczyć w rywalizacji o pole position). Okazuje się, że Polska ma się czym pochwalić, jeśli chodzi o nową gospodarkę. Jest praktyczny wymiar dla głównych właścicieli, którzy pną się na listach najbogatszych. Dla inwestorów giełdowych większy wybór to większe szanse na dywersyfikację ryzyka. Im więcej dużych spółek działających w perspektywicznych branżach – tym większe szanse na zyski inwestorów giełdowych. Podkreślmy jednak: szanse. Na to, czy zyski faktycznie się pojawią, większy wpływ ma wiele innych czynników niż to, w jakim sektorze działa podmiot o największej wartości rynkowej.