Koronawirus jeszcze bardziej utrudni walkę z barierami na wspólnym rynku. Bruksela jest gotowa przymykać oczy na wiele do niedawna niedopuszczalnych ruchów
Zakaz dyskryminowania firm z innego państwa członkowskiego to nie przywilej, lecz kwintesencja tego, czym jest Unia Europejska. Wszystkie kraje członkowskie – poza Irlandią i będącą pomimo brexitu nadal członkiem wspólnego rynku Wielką Brytanią – mają większe korzyści z wymiany handlowej pomiędzy sobą nawzajem niż ze światem zewnętrznym. To w pierwszej kolejności rynek wewnętrzny ze swobodnym przepływem towarów, osób, usług i kapitału stanowi o sile i gospodarczym znaczeniu UE na świecie. Pomimo tego wiele krajów członkowskich ulega pokusie, by chronić własne firmy i branże.
Od kiedy w gospodarce europejskiej coraz większą rolę zaczęły odgrywać usługi, sprawy jeszcze bardziej się skomplikowały. Europejskie prawo antydyskryminacyjne jest bowiem skrojone pod obrót towarami, natomiast nadal brakuje silnej ochrony swobody przepływu usług. Jak szacuje instytut Copenhagen Economics, rynek wewnętrzny przyczynił się do obniżenia kosztów handlu towarami średnio o 20 proc. Tymczasem koszty usług udało się zredukować zaledwie o 7 proc. Komisja Europejska szacuje, że w krajach UE obowiązuje 5 tys. różnego rodzaju regulacji, które chronią rodzimy rynek usług przed konkurencją ze strony firm zagranicznych.
W przypadku usług można też stosować o wiele bardziej wyrafinowane metody, takie jak wprowadzanie obowiązku posiadania dodatkowych zaświadczeń i certyfikatów czy kontrole, w których stosowane są wyższe standardy niż wobec firm rodzimych. Trudniej tu jednoznacznie udowodnić dyskryminację. Przykładu dostarcza spór o wynagrodzenia pracowników delegowanych i kierowców ciężarówek – Warszawa w dążeniu Paryża do zrównania płac Polaków i Francuzów widzi protekcjonizm, natomiast Francja zarzuca Polsce dumping socjalny i konkurowanie niższymi kosztami pracy. Zaostrzenie przepisów dyrektywy o pracownikach delegowanych oraz pakiet mobilności sprawią, że batalię wygrają Francuzi. Równie niejednoznaczny jest duński system RUT, w którym muszą się rejestrować zagraniczne firmy chcące świadczyć usługi na tamtejszym rynku. Komisja Europejska w 2014 r. uznała niektóre jego elementy za wątpliwe i zaczęła rozmowy z duńskim rządem, ale na postępowanie o naruszenie prawa nigdy się nie zdecydował. Od marca br. system rejestracji dla kierowców ciężarówek wprowadziła Holandia.
Pandemia koronawirusa jeszcze bardziej namieszała pod względem barier na rynku wewnętrznym. – Jeśli stosowanie dodatkowych środków takich jak kontrole w jakikolwiek sposób da się umotywować pandemią, to trudno będzie z nimi walczyć – ocenia ekspert Piotr Semeniuk, autor raportu dla Polskiego Instytutu Ekonomicznego „Protekcjonizm gospodarczy w UE”. Jak dodaje, pandemia przyzwoliła na rzeczy, które do tej pory nie mieściły się w głowie.
– I nie chodzi tylko o zamykanie granic czy stosowanie obostrzeń, lecz także o działania tarczowe pozwalające rządom pompować pieniądze w gospodarkę, oczywiście, że przede wszystkim we własną. Pod przykrywką walki z pandemią różne rzeczy przechodzą lub mogą przechodzić – mówi. Jednym z przykładów jest pomoc finansowa niemieckiego rządu dla Lufthansy. Berlin od lat próbował udzielać subsydiów, ale unijne przepisy o pomocy publicznej na to nie pozwalały. Poluzowując je na początku pandemii, Komisja Europejska musiała też zgodzić się na pomoc Berlina dla przewoźnika w wysokości 9 mld euro. Semeniuk dodaje, że z tego poluzowania może też skorzystać polski rząd, udzielając pomocy górnictwu.
Łamanie zasad rynku wewnętrznego częściej dotyczy krajów „starej” niż „nowej” Europy. Komisja Europejska prowadzi obecnie 325 postępowań związanych z naruszeniami zasad rynku wewnętrznego, z czego wobec krajów „starej piętnastki” toczy się 199 spraw. Najwięcej postępowań – 27 – prowadzonych jest przeciwko Niemcom.