Mamy największy spadek sprzedaży detalicznej od 15 lat. A do tego najgłębszy pesymizm w firmach w historii badań GUS.
ikona lupy />
DGP
II kwartał w naszej gospodarce zapowiada się źle. Nie działa to, co wydarzyło się w czasie poprzedniego kryzysu z lat 2008–2009. Wtedy Polacy długo nie poddawali się minorowym nastrojom panującym na świecie. Jeszcze w IV kwartale 2008 r. konsumpcja prywatna rosła o 5,7 proc., zwalniając w 2009 r. Ale to nadal był wzrost. Do tego gospodarkę utrzymywał na powierzchni rozpędzony eksport. Osłabienie złotego, do którego wówczas doszło, poprawiało rentowność handlu z zagranicą i umacniało pozycję naszych firm na zewnętrznych rynkach. Polscy przedsiębiorcy w pewnym sensie „jechali na gapę”, pośrednio korzystając z programów pobudzania popytu, jakie wtedy zaordynowały zachodnie rządy swoim gospodarkom. A rosnący eksport pomógł uniknąć recesji.
Tym razem jest inaczej, a jedyny punkt zbieżny między poprzednim a obecnym kryzysem to osłabienie złotego. Eksport nie będzie wspierał polskiej gospodarki tak bardzo, jak ponad dekadę temu, a i popyt krajowy dostał poważnej zadyszki. Pokazują to dane GUS opublikowane w ostatnich dniach. Z informacji o produkcji przemysłowej w marcu wiemy, że najbardziej ucierpiały właśnie branże eksportowe, jak motoryzacja czy produkcja mebli, gdzie spadki produkcji były dwucyfrowe. Po danych o sprzedaży detalicznej, które zostały opublikowane wczoraj, jest jasne, że zamrożenie handlu doprowadziło do wyparowania z gospodarki dużej części konsumpcji; ekonomiści mBanku uważają, że nawet jednej trzeciej. Sprzedaż realnie (czyli mierzona w cenach stałych) obniżyła się o 9 proc. w porównaniu do marca 2019 r. To największy spadek od kwietnia 2015 r.
Dane GUS potwierdziły ostatecznie to, czego spodziewali się ekonomiści po wstępnych analizach transakcji opłacanych kartami płatniczymi. Wzrosła jedynie sprzedaż żywności (o 2,5 proc, co jest bezpośrednim skutkiem paniki zakupowej po wprowadzeniu lockdownu) i leków (o 8,8 proc. rok do roku − wzrost popytu na nie w wyniku poczucia zagrożenia związanego z epidemią wydaje się naturalny). Za to w głęboki dołek wpadła sprzedaż ubrań – sklepy odzieżowe znalazły klientów na zaledwie połowę tego, co przed rokiem. Zły miesiąc zaliczyli też ci, którzy sprzedają tzw. dobra trwałego użytku. A więc takie, bez których można się obejść i wydatki na nie są priorytetem w czasie kryzysu. Dealerzy samochodów zanotowali 30-proc. spadek, sprzedawcy mebli oraz sprzętu RTV i AGD prawie 17-proc.
− Spadek sprzedaży w marcu wynika z wprowadzonych w połowie miesiąca przeciwepidemicznych restrykcji − ograniczeń w przemieszczaniu, zamknięcia galerii handlowych, ograniczenia liczby klientów w sklepach − oraz z gwałtownej zmiany zachowań konsumentów – uważa Marta Petka-Zagajewska, ekonomistka banku PKO BP. Według ekonomistki pierwsze dane o płatnościach kartami pokazują, że w kwietniu skala ograniczania wydatków przez konsumentów nasiliła się. To przede wszystkim wynik większych obaw o przyszłość.
Przedsiębiorcy też mają obawy, dlatego oceny koniunktury w gospodarce w kwietniu są najgorsze w historii. W branżach usługowych – jak hotelarstwo i gastronomia – nastąpiło tąpnięcie wskaźników, w kwietniu zjechały one do −70 pkt z −9,1 w lutym. Ekonomistka PKO uważa, że to zwiastun dużego, dwucyfrowego spadku konsumpcji prywatnej w II kwartale.
Danych wskazujących na wygaszanie wydatków jest więcej. Biuro Informacji Kredytowej dziś publikuje informacje o marcowej sprzedaży kredytów. Wynika z nich, że w porównaniu do marca 2019 r. banki udzieliły o 25 proc. mniej kredytów konsumpcyjnych, przy czym ich łączna wartość spadła o 31 proc. − Mniejsza liczba udzielanych kredytów wiąże się zarówno ze spadkiem popytu na kredyty konsumpcyjne, jak i zmianą polityki kredytowej przez część banków – mówi Waldemar Rogowski, główny analityk BIK. Jego zdaniem słabszy popyt można tłumaczyć strachem przed skutkami lockdownu, czyli głównie wzrostem bezrobocia i utratą części dochodów.
Inaczej wygląda sytuacja w przypadku kredytów mieszkaniowych. W marcu banki udzieliły o 4,1 proc. więcej, a łączna wartość takich kredytów była o 17,6 proc. większa w porównaniu do marca 2019 r. Waldemar Rogowski zwraca uwagę, że rynek w pewnym sensie rośnie siłą rozpędu: wnioski o kredyty mieszkaniowe banki rozpatrują przez około dwa miesiące. − Tak więc sprzedaż kredytów mieszkaniowych w marcu jest efektem wniosków składanych w styczniu 2020 r. − mówi analityk BIK. W kolejnych miesiącach hipotek będzie mniej (o czym w tekście poniżej).
Sklepy odzieżowe znalazły klientów na zaledwie połowę tego, co przed rokiem