Koronawirus uderza w rozwój gospodarczy państw, wzrost globalnych firm i łańcuchy dostaw.
Wirus pojawił się w bardzo niekorzystnym dla Pekinu momencie, chociaż trudno oczekiwać, że istnieje dobry czas na wybuch epidemii. Gospodarka azjatyckiego czempiona zwalniała tak czy inaczej – w 2019 r. osiągnęła wzrost o 6,1 proc., czyli o 0,4 pkt proc. mniej niż rok wcześniej. Jeszcze przed pojawieniem się choroby nikt nie przewidywał, że w tym roku chińskie PKB zwiększy swoją wartość powyżej 6 proc. Niezależnie od tego, ile potrwa obecny kryzys, gospodarka Państwa Środka ucierpi mocno, a hamowanie będzie silniejsze. Już dziś większość ośrodków analitycznych i banków prognozuje, że dynamika tegorocznego wzrostu będzie od 0,3 do nawet 1 pkt proc. niższa, niż przewidywano jeszcze kilka tygodni temu. Najmniej optymistyczny scenariusz zakłada, że tempo rozwoju znajdzie się poniżej 5 proc. To zaś oznaczałoby, że będzie on najwolniejszy od 1990 r.
Stąd stanowcze reakcje rządu, który obawia się o skalę kryzysu. Chiński Bank Ludowy, by ożywić rynki, zdecydował się najpierw wesprzeć sektor finansowy kwotą 174 mld dolarów, a potem zaoferować 28,6 mld dolarów pożyczek średnioterminowych z obniżoną stopą procentową o 10 pkt bazowych – do poziomu 3,15 proc.
Analitycy spodziewali się większego wsparcia dla komercyjnych pożyczkodawców. Jednak już na podstawie ogłoszonych i podjętych działań można przypuszczać, że obawy władz co do negatywnych skutków koronawirusa dla gospodarki mogą być znacznie większe niż te oficjalnie komunikowane.
Z racji wielkości gospodarki chińskie spowolnienie to dziś jednak nie tylko problem Pekinu, lecz także całej Azji i reszty świata. Tamtejsze wydarzenia wpływają na globalne rynki. Analogia do SARS, na którym ucierpiała przede wszystkim krajowa gospodarka (szacuje się, że Chiny straciły na nim ok. 1 proc. swojego PKB) wydaje się chybiona. Wówczas Państwo Środka stanowiło zaledwie 4 proc. globalnego PKB. Dziś jest to ponad cztery razy więcej. Niepokój powoduje podwyższoną zmienność na rynkach walutowych. Kosztem słabego euro zyskuje najmocniejszy od października dolar, który jest zdaniem inwestorów w tej sytuacji gwarancją stabilności.
Zmiany widoczne są też w poszczególnych krajach. Zmagający się z drugą po Chinach najczęstszą liczbą przypadków choroby Singapur już obniżył prognozę swojego wzrostu gospodarczego z oczekiwanego wcześniej przedziału 0,5–2,5 proc. PKB do –1,5–0,5 proc. To oznaczałoby, że kraj pierwszy raz od blisko dwóch dekad może dotknąć recesja. W trudnym położeniu znajduje się też Japonia, która po spadku PKB o 6,3 proc. w ostatnich trzech miesiącach 2019 r., w pierwszym kwartale 2020 r. również spodziewa się ujemnych wyników. Powodów do zadowolenia nie ma też w Korei Południowej – w styczniu eksport spadł tam o 6,1 proc. rok do roku, a przez koronawirusa wzrost gospodarczy będzie mniejszy o 0,2 pkt proc. niż zakładane pierwotnie 2,3 proc.
Problemy Azji przekładają się też na Europę, która jest powiązana handlowo z Państwem Środka i wiele firm ma tam swoje fabryki. Według analityków Deutsche Bank przedłużająca się choroba może wpłynąć na pogłębiający się spadek produkcji w Niemczech. Postępująca u naszych zachodnich sąsiadów stagnacja mogłaby się przez to zamienić nawet w recesję. Potwierdzać to zdaje się wczorajszy spadek niemieckiego indeksu ZEW pokazującego nastroje sektora finansowego – w lutym osiągnął poziom 8,7 proc. i był aż o 18 pkt proc. niższy w stosunku do stycznia.
Coraz większym problemem staje się utrzymanie globalnych łańcuchów dostaw. – Chiny są dostarczycielem podzespołów na inne kontynenty – gdy ich zabraknie, wiele zakładów jest zagrożonych wstrzymaniem funkcjonowania. Jak podaje w swoim ubiegłotygodniowym raporcie firma analityczna Dun & Bradstreet, regiony dotknięte chorobą stanowią zaplecze wielu globalnych sektorów gospodarczych.
51 tys. firm, w tym 161 spośród tysiąca największych z zestawienia Fortune, ma swoich dostawców bądź pierwszych poddostawców w prowincjach objętych wirusem. Według szacunków analityków w dalszym łańcuchu dostaw z produktów podchodzących z tych obszarów korzysta około 5 mln przedsiębiorstw.
Według Światowej Organizacji Handlu w związku z epidemią można się spodziewać spadków w globalnym handlu – barometr obrotu towarami obniżył się z listopadowego poziomu 96,6 pkt do 95,5 pkt. Na chorobie ucierpią międzynarodowe linie lotnicze, które już zawiesiły swoje loty do Chin oraz branża logistyczna. Jednym z najbardziej zagrożonych sektorów jest też motoryzacja, która przez koronawirus nie tylko może stracić na dłuższy czas ogromny rynek zbytu, ale też możliwość odbioru części komponentów, których Chiny są największym producentem na świecie.
Globalne koncerny – m.in. Volkswagen, Toyota czy General Motors – dopiero częściowo otwierają swoje tamtejsze fabryki, a Hyundai i Nissan ze względu na deficyt chińskich części były zmuszone wstrzymać produkcję w zakładach w Korei Południowej i Japonii. Istnieje ryzyko, że taka sytuacja spotka też Europę – z tego samego powodu koncern Fiat-Chrysler wstrzymał pracę fabryki w Kragujevac w Serbii.
Z podobnym problemem borykają się firmy technologiczne – część podwykonawców Apple’a wciąż nie wznowiło działalności na pełnych obrotach. W wydanym w poniedziałek oświadczeniu koncern stwierdził, że zarówno podaż, jak i sprzedaż iPhone’ów na terytorium Chin pozostanie na razie ograniczona, a w związku z tym spadnie poniżej wcześniejszych prognoz. Z kolei Akash Palkhiwala, dyrektor finansowy Qualcomm, największego na świecie dostawcy procesorów do smartfonów, ostrzegł, że koronawirus może się wiązać z niepewnością na rynku dostaw komponentów oraz mniejszym popytem. Kłopoty ma również Samsung, który w obawie przed zamknięciem swoich chińskich montowni transportuje drogą powietrzną i morską podzespoły do smartfonów z Państwa Środka do pobliskiego Wietnamu.
Jednocześnie analitycy przypominają, że powstrzymanie choroby może nastąpić w każdej chwili – są też zgodni, że wówczas, podobnie jak w przypadku wcześniejszych epidemii, nastąpi szybki powrót na ścieżkę wzrostu.
– Wirus może być w dużej mierze opanowany do końca marca, więc negatywny wpływ na chińską gospodarkę ograniczy się głównie do pierwszego kwartału. Od drugiego nastąpi odbicie napędzane popytem – uważa Mark Haefele, globalny dyrektor ds. inwestycji w UBS.