Jeśli prowadzisz globalną firmę, nie masz wyjścia – musisz dostosować się do lokalnych gustów. To dlatego menu japońskiego McDonaldsa różni się od polskiego, a prowadzący rodzimą firmę bieliźniarską biznesmen powiedział mi kiedyś, że na rynek rosyjski wysyła te same modele, co nad Wisłę, tyle że ze znacznie większą ilością srebrnych i złotych nici.
Jeśli jednak prowadzisz globalną firmę technologiczną, to prędzej czy później będziesz musiał zmierzyć się z siłami potężniejszymi niż słabość lokalnej klienteli do metali szlachetnych czy sosu teriyaki. Na przykład nietolerującymi sprzeciwu autokratami, którzy mogą popsuć ci biznes u siebie w kraju. Tak, big tech to zabawa dla big boys, bo w grę wchodzi big politics.
Weźmy firmę Apple. Po upływie pięciu lat producent elektroniki dla korzystających z map Apple na terytorium Federacji umożliwił postrzeganie półwyspu jako częścią Rosji. Minister polityki wewnętrznej, informacji i łączności anektowanej Republiki Krymu Siergiej Zyrianow nazwał zmianę „przełomem technologicznym i informacyjnym”.
Przełom był tak duży, że osobiście poinformowała o nim przewodniczącego komisji ds. bezpieczeństwa i przeciwdziałania korupcji Dumy Państwowej Wasilija Piskarewa przedstawicielka miejscowego oddziału Apple’a Daria Jermolina. W odpowiedzi na ruch Apple’a szef ukraińskiej dyplomacji Wadym Prystajko napisał na Twitterze, że „globalna polityka nie jest mocną stroną” firmy.
Był w błędzie. Big boys z Doliny Krzemowej doskonale rozumieją, że big politics to przede wszystkim sztuka umiejętnego lawirowania. W związku z czym polski użytkownik map Apple zobaczy już co innego: Krym bez granicy z Rosją i bez granicy z Ukrainą. Niczyj. Co się potwierdzi po próbie wyszukania dowolnego miasta z Półwyspu: nie jest przyporządkowane do żadnego państwa. „Sewastopol” to po prostu „Sewastopol”, a nie „Sewastopol, miasto wydzielone, Ukraina”.
Podobnie problem rozwiązała konkurencja. Oglądany znad Wisły w Google Maps Krym nie ma granicy z Rosją, a od Ukrainy oddziela go przerywana linia – taka, jaką zobaczymy przy innych, spornych terytoriach. Chociażby w Gruzji, gdzie w ten sam sposób zaznaczone są pozostające poza kontrolą rządu w Tbilisi separatystyczne Abchazja i Osetia Południowa. Po jednej stronie linii miejscowości mają pełne podpisy, np. „Preobrażenka, okręg chersoński, Ukraina”. Po drugiej, miasta do nikogo nie należą, więc widzimy tylko „Armiańsk”. Do kogo należy – nie wiadomo.
Ukraina nie jest zresztą jedynym przypadkiem kreatywnej kartografii czy też kartografii na żądanie. Podobne rzecz się ma w przypadku hinduskiego stanu Arunachal Pradesh, znajdującego się w północno-wschodniej części kraju tuż przy granicy z Tybetem. Jest to terytorium sporne między Indiami a Chinami i w każdym z tych krajów zobaczymy co innego, korzystając z Google Maps. Po hinduskiej stronie granicy Arunachal Pradesh jest zaznaczony jako należący do Indii, po chińskiej – do Państwa Środka, a znad Wisły widzimy, że jest to terytorium sporne.
Leonid Lewin, szef komisji ds. polityki informacyjnej Dumy, chwalił Apple za to, że „firma chce utrzymać i polepszyć swoją pozycję na rosyjskim rynku”, a decyzję o „uzupełnieniu usług kartograficznych zgodnie z wymogami rosyjskiego prawa” określił mianem „mile widzianej”.
Każdy duży biznes – nie tylko technologiczny – musi sobie odpowiedzieć na pytanie „co dalej” w starciu z big politics. Zapytany dwa lata temu o obecność swojej firmy w Chinach szef Apple’a Tim Cook stwierdził: „Każdy kraj może decydować o tym, jakie prawa działają na jego terytorium, w związku z czym mamy wybór: włączyć się w to, czy stanąć z boku i krzyczeć, jak powinny się mieć rzeczy?”. Jego zdaniem wybór był prosty: „Wchodzisz na ring, bo nic nigdy się nie zmienia, gdy stoisz z boku”.
Prawda jednak jest taka, że wejściem na ring z big politics chłopaki z Doliny Krzemowej zmienią niewiele, a mogą sobie nabić guza. Boleśnie przekonało się o tym Google, które w połowie ubiegłej dekady próbowało zaszczepić swoją wyszukiwarkę w Państwie Środka. Sama obecność na ringu nie zmieniła wówczas polityki informacyjnej Komunistycznej Partii Chin. Big tech nie może zmienić wszystkiego.