W dyskusjach publicznych bardzo często można usłyszeć argument: „Wszyscy eksperci są zgodni, że...”. W większości przypadków na kilometr widać, że to nic innego jak ordynarny chwyt retoryczny. Mający wzmocnić siłę argumentacji tego, który na zbiorową mądrość ekspertów się powołuje.
Nie oznacza to oczywiście, że co fachowiec, to inne zdanie. Nawet wśród ekonomistów zmienia się miejsce (a czasem i kierunek), w którym płynie główny nurt opinii. Nie dzieje się to oczywiście z dnia na dzień. Ale się dzieje. Dobrym miejscem do śledzenia tej zmiany są cykliczne ankiety przeprowadzane i publikowane przez Initiative on Global Markets (Inicjatywa na rzecz Rynków Globalnych) – organizację powołaną do życia w renomowanej Szkole Biznesu im. Davida Bootha Uniwersytetu Chicagowskiego.
Najnowsza ankieta rozesłana do renomowanych ekonomistów wymagała od nich odpowiedzi na trzy proste pytania. Po pierwsze, czy rosnące nierówności ekonomiczne zagrażają zdrowiu i stabilności liberalnej demokracji? Po drugie, czy rządy krajów europejskich powinny postawić na większą niż dotąd redystrybucję dochodu narodowego, by powstrzymać wzbierającą na kontynencie falę populizmu? I wreszcie po trzecie: czy politykę zakrojonej na szeroką skalę redystrybucji należy prowadzić nawet wtedy, gdy oznacza to wzrost zadłużenia publicznego lub obniżenie wydatków państwowych na inne cele?
Pytania nie są niewinne. W gruncie rzeczy otwarcie podają w wątpliwość dotychczasowy kurs gospodarczy realizowany w większości krajów zachodnich. Zwłaszcza pytanie numer trzy (o dług publiczny) otwiera rozmowę o polityce innej niż ta neoliberalna. Smaczku ankiecie dodaje fakt, że wśród jej uczestników roi się od byłych lub obecnych doradców ekonomicznych wielu czołowych decydentów politycznych. I tak na przykład Beatrice Weder di Mauro należała w latach 2004–2012 do tzw. rady mędrców przy niemieckiej kanclerz Angeli Merkel. Podobnie Amerykanin Richard Portes, który zasiadał w gronie zauszników kilku kolejnych szefów Komisji Europejskiej. Nie mówiąc już o grupie noblistów (m.in. Christopher Pissarides) lub niedoszłych noblistach (Richard Blundell), którzy nie muszą nawet wchodzić w skład formalnych gremiów, bo i bez tego trzeba uznać ich za niezwykle wpływowych. Na dodatek w eksperckim panelu znalazło się też kilku młodszych badaczy, co do których można z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że nawet jeśli jeszcze nie doradzają, to wkrótce na pewno będą.
Jakie były odpowiedzi ekonomistów na postawione pytania? W temacie pierwszym (czy nierówności niszczą demokrację?) nie było żadnego zaskoczenia: 61 proc. badanych zgodziło się, że tak właśnie jest. A kolejne 38 proc. poparło tezę „zdecydowaną zgodą”. „Niepewny” co do tego, czy nierówności faktycznie niszczą demokrację, był zaledwie… 1 proc. badanych. Z pytaniem drugim (o konieczność dużo głębszej redystrybucji dochodu narodowego niż dotychczas) zgodziło się 62 proc. Niepewnych było zaś 33 proc. Postulatowi głębszej redystrybucji przeciwstawiło się zaledwie 5 proc. ankietowanych. I wreszcie trzecie pytanie (czy walczyć z nierównościami nawet kosztem wyższego długu publicznego): jeśli zsumować odpowiedzi „zgoda” i „zdecydowana zgoda”, to dostajemy poparcie na poziomie 65 proc. „Niezdecydowanych” mamy w tym przypadku 20 proc. Oraz 15 proc. takich, którzy się „nie zgadzają”.
Wynik badania jest ciekawy pod wieloma względami. Na przykład wyraźnie mówi ono nam, że większość ekonomistów ma wyrobione zdanie co do tego, skąd się wziął w Europie populizm. Za ten stan rzeczy obwiniają autorów niesprawiedliwej polityki gospodarczej minionych kilkudziesięciu lat. Ekonomiści (przynajmniej większość z nich) opowiadają się też za głęboką korektą dotychczasowego kursu. Nawet kosztem naruszenia wielu świętości ekonomicznej debaty (jak zakaz nadmiernego długu publicznego). Oby tylko politycy wzięli sobie do serc ich rady.