Na polski rynek wchodzi firma, która w USA została oskarżona o wywołanie „epidemii nikotynowej” wśród nastolatków.
Firma Juul nie chce budować własnej sieci sprzedaży. Do końca roku pojawi się w 5 tys. istniejących już sklepów. W przyszłości chce dotrzeć do pozostałych 95 tys.
– To niełatwe zadanie. Dlatego zajmie kilka lat – mówi Leszek Gaweł, dyrektor generalny Juul Labs Poland & Baltics, dodając, że Polska będzie 17. rynkiem, na którym zadebiutuje firma. – Dostrzegamy jego potencjał. Z najnowszych badań firmy Kantar wynika, że w Polsce jest ponad 9 mln palaczy. 85 proc. z nich próbuje walczyć z nałogiem. To nasi potencjalni klienci. Jednocześnie rynek e-papierosów nie jest rozwinięty. Z produktów tych korzysta ok. 600 tys. osób – wyjaśnia.
DGP
Firma będzie musiała zmierzyć się z konkurencją. Alternatywne wyroby do tradycyjnych papierosów oferują w Polsce też inne koncerny, w tym Philip Morris czy British American Tobacco. Juul nie postrzega ich produktów jako konkurencyjnych. Dlatego liczy na szybkie zdobycie znaczących udziałów w rynku. Uważa, że wygra ceną, wyglądem urządzenia oraz jakością.
Eksperci zwracają jednak uwagę na złą sławę, z powodu której firma może mieć trudności w osiągnięciu sukcesu. Amerykańska podkomisja Izby Reprezentantów zarzuciła Juul, że świadomie docierała do najmłodszych ze swoimi produktami. Producent e-papierosów wydał m.in. 200 tys. dol. na to, żeby wprowadzić do szkół program „zapobiegania palenia”. Aby nawiązać kontakt z dziećmi, płacił szkołom nawet 10 tys. dol. za wpuszczenie ich do placówek ze swoją ofertą. Program miał rzekomo być skierowany do uczniów, którzy zostali przyłapani na paleniu. Tak naprawdę jednak bazował na zakazanych w 1998 r. założeniach przygotowywanych przez duże koncerny tytoniowe. Firmy musiały zapłacić 28 mln dol. za złamanie zakazu reklamy. Z dokumentów, do których dotarli amerykańscy członkowie komisji, wynikało, że Juul świadomie szukał inspiracji w tych zakazanych promocjach.
Firma prowadziła np. specjalne programy dla influencerów, czyli osób mających duże wpływy w sieci. W tym celu wynajęto firmę, która miała wskazać 280 osób z Los Angeles i Nowego Jorku – one zaś miały wypromować produkty Juul w ciągu trzech miesięcy. Influencerzy musieli mieć co najmniej 30 tys. obserwujących. Stworzono całą sieć powiązań. Gwiazdy show-biznesu podsycały modę na tzw. juuling, tworząc wręcz społeczności połączone tym nowym „zajęciem”. Zdaniem ekspertów również design produktów skierowany jest do nowego targetu, czyli młodych – niewielki, kolorowy gadżet.
Lekarze przesłuchiwani przez amerykańską komisję mówili, że trafiają do nich nawet 8-latkowie, którzy już pociągają e-papierosy. – Wielu moich pacjentów uważa, że Juul to epidemia nie do zatrzymania – mówił dr Jonathan Winickoff, przemawiając w imieniu American Academy of Pediatrics.
Meredith Berkman, współzałożycielka Parents Against Vaping, przekonywała, że kuszący jest nie tylko wygląd, ale także oferta smakowa. W ofercie jest m.in. mango, ogórek czy wanilia. Smaki raczej dziecięce niż dla rzucających palenie. Główną osią sporu jest bowiem to, czy firmie faktycznie leży na sercu zdrowie palaczy, którzy przerzucą się na ich e-papierosy, rzucając bardziej szkodliwe tradycyjne wyroby, czy też chęć zdobycia nowych klientów i utrzymania się na rynku. Firmom tytoniowym pali się grunt pod nogami – wraz z nowymi obostrzeniami wobec papierosów zmniejsza się liczba palaczy. A 35 proc. udziałów w Juul (który był start-upem) ma firma Altria Group Inc., która jest spółką macierzystą dla Philip Morris USA - jednego z największych producentów papierosów w USA.
Z niedawno opublikowanego raportu FDA wynika, że e-papierosy były najczęściej używanymi wyrobami tytoniowymi przez młodzież w USA. W 2018 r. ponad 3,6 mln uczniów szkół średnich i wyższych w Stanach Zjednoczonych było obecnymi użytkownikami e-papierosów. To ponad dwukrotnie więcej niż 1,5 mln młodych, którzy zaciągali się e-papierosami w poprzednim roku.
Na początku sierpnia Juula i Philipa Morrisa USA Inc. oskarżono o nielegalne wprowadzanie do obrotu produktów dostarczających nikotynę nieletnim oraz oszukiwanie konsumentów o ryzyku związanym z e-paleniem.
– Zdajemy sobie sprawę, że po nasze produkty mogą sięgać nieletni. Choć naszym założeniem i celem jest docieranie z nimi tylko do dorosłych, którzy chcą pozbyć się nałogu. Wyciągamy więc wnioski z rynku amerykańskiego – mówi Adam Bowen, współzałożyciel Juul, i dodaje, że jednym z przejawów tego jest wycofanie się mediów społecznościowych.
Leszek Gaweł zapewnia, że w Polsce dodatkowo sprzedawcy będą musieli podpisać umowę o tym, że nie będą sprzedawali produktu nieletnim. – Wprowadzamy też instytucję tajemniczego klienta, który będzie weryfikował, jak handlowcy stosują się do tej zasady – mówi.

ROZMOWA

Młodzież pod obstrzałem

Dr hab. Łukasz Balwicki, ekspert zdrowia publicznego z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego
Co oznacza wejście firmy Juul do Polski?
Pełne eldorado. Rynek sprzedaży e-papierosów rośnie mimo prawnych ograniczeń, jakie zostały wprowadzone wraz z wejściem dyrektywy tytoniowej. To dowód na to, że rząd nie radzi sobie z ograniczaniem używania tego rodzaju produktów, choć chwali się, że obowiązuje prawo w tym zakresie. Niestety łatwo je ominąć, bo kontrola dotycząca reklamy czy marketingu jest iluzoryczna, podobnie jak w zakresie sprzedaży produktów osobom nieletnim. Firmy są tego świadome i próbują to wykorzystać do budowania swojego biznesu. Dostrzegają potencjał – szukają nowych użytkowników.
W Stanach Zjednoczonych zarzuca się tej firmie, że jej produkt uzależnia od nikotyny młode osoby? Czy takie zagrożenie istnieje też w Polsce?
Firma jest znana z agresywnej polityki marketingowej. Do tego jej produkt ma gadżeciarski wygląd, a wkład z nikotyną jest dostępny w wielu atrakcyjnych smakowo wariantach. Firma też w swoich przekazach bardzo mocno oddziela się od tradycyjnych papierosów. Komunikuje, że te są dla starszej populacji, ona natomiast oferuje inny produkt o mniejszym ryzyku, a zatem bardziej bezpieczny dla zdrowia. Tym samym skutecznie dociera do młodych. Myślę, że w Polsce również to może mieć miejsce.
Jakie to może mieć konsekwencje?
Nikotyna jest szkodliwa, szczególnie dla młodych osób, których mózg się rozwija. Działa bowiem jak narkotyk, powodując zaburzenia myślenia, wpływając na umiejętności poznawcze, zapamiętywania, sprzyjając gorszym wynikom edukacyjnym. Daje uza leżnienie chemiczne. Dlatego w 18 stanach Ameryki podniesiono limit wieku, od którego można nabywać wyroby tytoniowe, do 21 lat – to samo powinno być uczynione z e-papierosami.
Zatem e-papierosy to alternatywa dla tradycyjnych papierosów, a nie produkt leczniczy, jak próbuje się go nazwać?
Firmy mamią zbawiennością tego produktu, bo to gra o przetrwanie. Teraz, gdy rośnie moda na niepalenie, muszą opracować sposób, by się utrzymać na rynku. Robią to, usypiając czujność. Nie przeczę, że e-papierosy mogą być mniej szkodliwe. Wiele badań to sugeruje. Ciągle jednak wywierają negatywny wpływ na organizm, ciągle niezbadany w długim okresie narażenia. Nie ma natomiast żadnych jednoznacznych naukowych doniesień dotyczących ich leczniczego charakteru.