Polska gospodarka w ciągu ostatnich dwóch lat rosła w tempie około 5 proc. rocznie. W tym roku ma być już gorzej. Ale ostatnie dane dotyczące konsumentów i gospodarstw domowych sugerują, że może być inaczej.
Tempo wzrostu kredytów dla gospodarstw domowych / DGP
Konsumenci, czyli my wszyscy, jesteśmy w kontekście wzrostu PKB niezwykle ważni. Odkąd wraz z nastaniem rządu PiS zapanował marazm w inwestycjach firm prywatnych, nasza konsumpcja, czyli wydatki na zakupy, to zdecydowanie najważniejszy fundament całego wzrostu gospodarczego w Polsce. Niejedyny, ale na pewno najważniejszy.
Popularna wśród ekonomistów teza o spowolnieniu gospodarczym w 2019 r. opiera się na założeniu dotyczącym konsumpcji – ma ona dalej rosnąć, ale wolniej, bo trudno zakładać, żeby trzeci rok z rzędu rosła w tempie ponad 5 proc., czyli jak na gospodarkę średniej wielkości tempie zawrotnym. Ale też nikt nie twierdzi, że to niemożliwe czy nieosiągalne. To po prostu mało prawdopodobne.
W ostatnich dniach pojawiły się jednak dwa intrygujące zestawy danych sugerujące, że gospodarstwa domowe nie poddadzą się spowolnieniu bez walki.
Po pierwsze, konsumenci w Polsce mają rekordowo wysokie oczekiwania dotyczące sytuacji materialnej ich własnego gospodarstwa domowego w ciągu najbliższych 12 miesięcy. GUS bada te oczekiwania w ramach szerszego badania nastrojów, które od paru lat są dobre, ale nie są rekordowe, przynajmniej nie w ostatnich miesiącach. Jednak wskaźnik w tej jednej podkategorii dotyczącej postrzegania własnej sytuacji pnie się coraz wyżej.
Istotne jest to, że te oczekiwania są dość wyraźnie skorelowane z faktycznym wzrostem konsumpcji w Polsce. W latach 2015–2016 mogły nawet służyć za wskaźnik wyprzedzający – wtedy wyraźna poprawa oczekiwań poprzedziła znaczący wzrost konsumpcji, który stał się lepiej widoczny dopiero w drugiej połowie 2016 r. Z kolei przez większość roku 2018 oczekiwania konsumentów powoli się pogarszały, co szło w parze z lekko opadającą dynamiką wzrostu konsumpcji. Dlatego ponowny i dość wyraźny wzrost tych oczekiwań w pierwszych dwóch miesiącach tego roku jest zaskakujący.
Od końca 2017 r. wynagrodzenia rosną nie mniej niż 6 proc. rocznie
Skoro więc oczekiwania nie maleją, a przeciwnie – właśnie pobiły swój rekord, to stoi to w sprzeczności z tezą, że w tym roku tempo wzrostu konsumpcji prywatnej zacznie maleć. A jeśli nie zacznie, to trudno też oczekiwać jakiegoś wyraźniejszego spowolnienia gospodarczego.
Po drugie, z danych opublikowanych przez KNF wynika, że tempo wzrostu kredytów dla gospodarstw domowych jest najwyższe od kwietnia 2016 r. Wartość tych kredytów pod koniec 2018 r. była o 5,7 proc. wyższa niż w 2017 r. Wcześniej przez trzy lata tempo zadłużania się Polaków nieustannie malało, zeszły rok przyniósł pod tym względem wyraźną zmianę. Wprawdzie wzrost wartości kredytów gotówkowych nie wygląda imponująco i jest daleki od rekordów, ale za to wartość kredytów mieszkaniowych udzielonych w złotych urosła w ciągu roku aż o 12 proc. To tempo wzrostu najszybsze od czerwca 2016 r. W całym 2018 r. wartość tych kredytów pierwszy raz w historii zwiększyła się o ponad 30 mld zł. Ożywienie kredytowe zwykle sprzyja przyspieszeniu wzrostu gospodarczego, a nie spowolnieniu. W naszym przypadku może łagodzić spodziewane spowolnienie gospodarcze, na przykład neutralizując kłopoty z koniunkturą zagraniczną w przypadku chaotycznego brexitu albo eskalacji wojen handlowych na świecie.
Wzrost wartości udzielonych kredytów można powiązać z coraz lepszymi nastrojami i oczekiwaniami konsumentów – ktoś, kto wierzy, że w ciągu roku jego sytuacja materialna się poprawi, jest bardziej skłonny zaciągnąć kredyt niż ten, kto obawia się pogorszenia sytuacji. Oczekiwaniu poprawy zwykle towarzyszy założenie, że będziemy w stanie bez problemu spłacić zaciągnięty dług. Ludzie, którzy obawiają się o przyszłość, zwykle wolą się nie zadłużać.
Jeśli bierzemy więcej kredytów, bo nasze oczekiwania co do przyszłości są na rekordowo wysokim poziomie, to pozostaje odpowiedzieć na pytanie, dlaczego te oczekiwania tak urosły? Najprostszym, chociaż zupełnie nieodkrywczym wytłumaczeniem jest kwestia wzrostu dochodów w gospodarstwach domowych. Czyli przede wszystkim wzrostu wynagrodzeń. Od nowego roku weszła w życie kolejna pokaźna podwyżka płac minimalnych, powoli coś się zaczyna dziać z płacami w bud żetówce. Pracownicy tego sektora mogą liczyć na to, że w roku wyborczym w końcu doczekają się zauważalnych podwyżek płac. Przedsiębiorstwa prywatne z kolei mają coraz większe kłopoty ze znalezieniem i utrzymaniem wykwalifikowanych pracowników, więc są skłonne płacić im coraz więcej, aby po pierwsze przekonać ich do zatrudnienia, a po drugie zapobiec podkupieniu ich przez konkurencję.
Oczywiście wzrost średniego wynagrodzenia nie oznacza, że wszyscy w kraju dostali podwyżki. Wzrost wynagrodzeń w gospodarce rynkowej z pewnością rozłożony jest nierówno, ale średnie płace systematycznie rosną – te liczby nie biorą się znikąd. Od końca 2017 r. wynagrodzenia w gospodarce narodowej rosną w tempie nie niższym niż 6 proc. rocznie, momentami przekraczając nawet 7,5 proc. Przy niskiej inflacji oznacza to wzrost płac realnych mniej więcej o 5–6 proc. i nic nie wskazuje na to, aby to się miało w najbliższym czasie zmienić.
Sytuacja na rynku pracy powoduje, że firmy dalej będą mieć problemy ze znalezieniem ludzi do pracy, a więc płace zapewne nadal będą rosnąć w podobnym tempie. To powinno stanowić wsparcie zarówno dla nastrojów i oczekiwań konsumentów, jak i dla ich konsumpcji. Jeśli chodzi o to pierwsze, to rekordy właśnie zostały pobite; jeśli chodzi o to drugie, bardzo trudno oczekiwać, aby w tej sytuacji konsumpcja zaczęła hamować. Najważniejsze koło napędowe polskiej gospodarki nadal wygląda bardzo dobrze. Spowolnienie gospodarcze znowu może nam nie wyjść.