Subiektywny przegląd najważniejszych wydarzeń gospodarczych mijającego roku.

Bitcoin traci znaczenie

Dokładnie rok temu był na szczycie, zarówno jeśli chodzi o popularność, jak i wartość rynkową. Tuż przed Bożym Narodzeniem 2017 r. jego kurs sięgnął blisko 20 tys. dol. Dziś jeden bitcoin kosztuje mniej niż 4 tys. dol. Co jednak ważniejsze, spadkowi notowań towarzyszył drastyczny spadek zainteresowania. Tym samym można uznać, że w 2018 r. bitcoin poniósł porażkę jako domniemany pieniądz.
Oczywiście nigdy nim tak naprawdę nie był, ale jeszcze rok temu istniały rzesze zwolenników gotowe zapewniać, że jednak tak, bo przecież bitcoinem gdzieś można za coś zapłacić. Dziś wiadomo, że ta kryptowaluta (i każda inna) nie ma podstawowej cechy pieniądza, czyli nie jest powszechna. Ci, którym się wydawało, że bitcoin ma inną cechę pieniądza, czyli dobrze przechowuje wartość, po spadku kursu o 80 proc. już wiedzą, jak bardzo się mylili.
Głównym powodem porażki bitcoina jest to, że nikt go tak naprawdę nigdy nie potrzebował. Na pewno nie potrzebuje go globalna gospodarka, która dobrze sobie radzi z obecnymi „tradycyjnymi” walutami i z obecnym systemem monetarnym opartym na kreacji pieniądza przez banki i kontroli ze strony banków centralnych. To, co zwolennicy kryptowalut i krytycy dzisiejszego systemu wskazują jako jego największe wady, to tak naprawdę jego zalety dające mu niezbędną elastyczność w momentach kryzysowych i ochronę przed naprawdę dużymi kryzysami. Dlatego dzisiaj to, ile kosztuje bitcoin, nie jest już nawet takie ważne. W 2018 r. przekonaliśmy się, że kryptowaluty w gospodarce nie mają żadnego realnego znaczenia.

Wielka transformacja branży motoryzacyjnej

Wszystko zaczęło się kilka lat temu od wielkiego skandalu z oszustwami dotyczącymi emisji spalin w Volkswagenie. Ale trend przeobrażania się całej branży motoryzacyjnej na serio rozpoczął się po orzeczeniu niemieckiego sądu z początku tego roku. Odrzucało ono zastrzeżenia rządu federalnego i zezwalało władzom samorządowym na wprowadzanie zakazów wjazdu na określone obszary miast samochodom napędzanym silnikami diesla. Wkrótce uczynił to Hamburg, który zakazał samochodom niespełniającym najnowszych norm spalania wjazdu na kilkanaście najruchliwszych arterii. Parę kolejnych miast uczyniło podobnie, a kilka następnych ma to w planach.
Zmiany klimatyczne powodują, że zarówno konsumenci, jak i rządy, a nawet producenci coraz życzliwiej patrzą w stronę samochodów elektrycznych. Duże koncerny podjęły wstępne działania zmierzające do zastąpienia aut spalinowych elektrycznymi albo wręcz już zaczęły odpowiednie przeobrażenia w strukturze organizacyjnej. Na przykład General Motors postanowił zamknąć aż osiem fabryk, ale w zamian te, w których można uruchomić produkcję aut elektrycznych, będzie rozbudowywać. I w Volskwagenie, i w Audi, i w Volvo, i w innych dużych firmach postanowiono przeznaczyć już teraz grube miliardy na rozwój nowego rodzaju pojazdów.
Trump niszczy koniunkturę gospodarczą na świecie, nawet jeśli żadnych ceł de facto nie wprowadza. Wystarczy sama świadomość, że może to zrobić w dowolnym momencie.
A w tym samym czasie Tesla, czyli lider rynku aut elektrycznych w USA, pierwszy raz pokazała zysk netto. Udowodniła więc, że kierunek zmian nie tylko jest słuszny i proekologiczny, ale również rentowny.
Na ulicach polskich miast żadnej zmiany w 2018 r. nie było, ale prawdopodobnie może do niej dojść za kilka lat. Będzie to możliwe dlatego, że kluczowe decyzje biznesowe w tej sprawie w wielu dużych korporacjach motoryzacyjnych zapadły dopiero teraz. Na rezultaty trzeba poczekać.

Demograficzna porażka programu 500 plus

Najbardziej znany „produkt” polityczny rządów PiS, czyli program „Rodzina 500 plus”, miał według deklaracji jego autorów przynieść przede wszystkim zmianę w polskiej demografii. Na pozytywne efekty nie trzeba było długo czekać. Program wprowadzono w kwietniu 2016 r. i już na przełomie lat 2016 i 2017 widać było zdecydowany wzrost liczby urodzeń – wyraźnie powyżej dotychczasowych trendów. W całym 2017 r. liczba ta przekroczyła 400 tys. (dwa lata wcześniej była w okolicach 370 tys.). Jednak w 2018 r. tak dobrze nie będzie. Wysoka fala urodzeń wyraźnie opada od dobrych kilku miesięcy.
Z kolei ze statystyk dotyczących rynku pracy wynika, że odwróceniu ulegają wszystkie zmiany w poziomie aktywności zawodowej kobiet, które pojawiły się wraz z odpaleniem 500 plus. Początkowo wraz ze wzrostem liczby urodzeń nieznacznie malał poziom aktywności zawodowej kobiet, rosła liczba pań biernych zawodowo, a także zwiększał się udział osób biernych zawodowo z powodu „obowiązków rodzinnych” (w tej kategorii nie ma podziału na płcie, ale wszyscy zakładają, że to w zdecydowanej większości kobiety).
Wraz ze spadkiem liczby urodzeń znów zaczęła rosnąć aktywność zawodowa Polek. W ciągu ostatniego roku przybyło w Polsce 107 tys. miejsc pracy i składa się na to 124 tys. nowo zatrudnionych kobiet i niewielki, kilkunastotysięczny spadek liczby zatrudnionych mężczyzn. Liczba pań biernych zawodowo spadła w ciągu roku o 105 tys., a osób biernych z powodu obowiązków rodzinnych – o 99 tys.
Wszystkie efekty 500 plus – i te pozytywne, i te negatywne – okazały się krótkotrwałe. Pozostają oczywiście niezmiennie efekty socjalne – spora część rodzin dzięki 500 plus ma nieco wyższe dochody. No, ale cel programu miał być ponoć demograficzny.

Zmiana klimatu psuje gospodarkę

W tym roku wyraźniej niż kiedykolwiek było widać wpływ zmian klimatycznych na globalną gospodarkę. Oczywiście wszystkie wspomniane już przeobrażenia w sektorze motoryzacyjnym na świecie są ściśle związane z kwestiami ochrony środowiska i walką z zanieczyszczeniami powietrza – silniki spalinowe są jednym z głównych źródeł tego zanieczyszczenia.
Kilka miesięcy temu tragiczne w skutkach wielotygodniowe pożary lasów w Kalifornii niemalże doprowadziły do bankructwa kluczowego producenta i dystrybutora energii elektrycznej w tym stanie. Okazało się bowiem, że pożar rozpoczął się od awarii jednego z transformatorów należącego do tej firmy. Zagrożenie pozwami o wartości wielu miliardów dolarów było (i nadal jest) tak realne, że władze stanu musiały zadeklarować, że nie dadzą energetycznemu potentatowi upaść. Gdyby bowiem na to pozwoliły, większa część stanu przez pewien czas mogłaby zostać odcięta od prądu.
Gdyby sytuacja pogodowa była normalna, wtedy iskra z transformatora zapewne nie wznieciłaby pożaru, a już na pewno nie rozprzestrzeniłby się on tak szybko i tak szeroko. Jednak awaria wydarzyła się w czasie długotrwałej suszy na terenie, gdzie wilgotność powietrza była bliska zeru.
Z kolei w październiku, gdy ropa naftowa na rynkach światowych potaniała o 30 proc., ceny paliw na stacjach benzynowych w Europie nie chciały spadać m.in. dlatego, że Ren prawie wysechł. W niektórych rejonach, na przykład w okolicach Koblencji, poziom rzeki wynosi zaledwie 21 cm. Akurat nad Renem ulokowanych jest kilka dużych rafinerii, które nagle zostały odcięte od możliwości transportowania zamawianych surowców i swoich produktów drogą wodną, barkami. Problem logistyczny okazał się spory, bo opracowanie i zorganizowanie alternatywnych sposobów transportu zabrało dużo czasu. Jednocześnie na rynku niemieckim brakowało paliw, które Niemcy musieli importować z innych krajów. W ten sposób problem rozprzestrzenił się na większość rynku europejskiego, także na Polskę.

Koniec pięknych snów z Doliny Krzemowej

Wiosną 2018 r. dowiedzieliśmy się, że z Facebooka masowo wyciekają dane dotyczące jego użytkowników. Wprawdzie to nie sam Facebook nimi handluje, tylko firmy z nim współpracujące, ale zaufanie do portalu społecznościowego zostało poważnie naruszone. Pierwsze wyniki finansowe po ujawnieniu skandalu wprawdzie wyglądały dobrze, ale w kolejnych miesiącach o Facebooku coraz częściej słyszeliśmy w kontekście przesłuchań, kontroli, naruszeń i wycieków. Firmą na serio zaczęli interesować się politycy, pojawiły się zarzuty, że portal nie przykłada się do walki z mową nienawiści, fake newsami i próbami manipulacji ze strony Rosji w wyborach na Zachodzie.
Prezes firmy Salesforce w listopadzie stwierdził, że „Facebook to nowe papierosy”. A więc coś, co wprawdzie jest legalne, ale co jednocześnie ma złą prasę, nie jest lubiane, szkodzi ludziom i co traktuje się inaczej i gorzej niż pozostałe branże gospodarki.
Kolejne wyniki finansowe Facebooka wyglądały już gorzej, a jego akcje od szczytu z lipca zdążyły spaść już o 34 proc.
O 27 proc. spadły z kolei od szczytu w październiku akcje Apple’a. Wartość rynkowa tej spółki w lipcu przekroczyła bilion dolarów (tak wysoka wycena jednej spółki zdarzyła się pierwszy raz w historii – to jedna z ciekawostek roku), ale dziś wróciła już do poziomu 800 mld dol. I nie jest już najwyżej wycenianą spółką świata, bo wyprzedził ją Microsoft. Problem Apple’a jest bardziej fundamentalny niż kłopoty Facebooka – rynek smartfonów na świecie jest już nasycony, więc nie da się już dłużej sprzedawać ich coraz więcej. Tymczasem Apple wciąż nie ma innego produktu, który mógłby zastąpić w strukturze sprzedaży Iphone’a i ciągnąć spółkę dalej w górę.
Problemy Apple’a i Facebooka spowodowały, że skończyło się zarabianie na giełdzie na inwestowaniu w FAANG (Facebook, Apple, Amazon, Netflix, Google). Przez większą część roku był to najmodniejszy pomysł inwestycyjny na światowych giełdach. Fundusze specjalizujące się w inwestowaniu w tym obszarze przeżywały nieustanny napływ świeżego kapitału. Aż do października, kiedy wszystkie najmodniejsze spółki pospadały o kilkanaście, albo i o kilkadziesiąt procent. Piękny sen się skończył.

Zakaz handlu w niedziele

Jeśli 500 plus było głównym gospodarczym wydarzeniem pierwszej części kadencji PiS, to zakaz handlu w niedziele jest najbardziej znanym gospodarczym pomysłem części drugiej.
Z jednej strony to bardzo dziwna intelektualnie koncepcja wprowadzona z powodów raczej pozagospodarczych. Posłowie zdecydowali się odrzucić pomysły osiągnięcia tego samego celu innymi metodami, np. poprzez wpisanie do kodeksu pracy gwarancji dwóch wolnych niedziel w miesiącu dla każdego zatrudnionego. Wprowadzili za to do ustawy wiele wyjątków, tak właściwie nie do końca wiadomo dlaczego.
Z drugiej strony zakaz handlu w niedziele wcale nie wywołał w Polsce spadku konsumpcji i nie pogorszył przez to tempa wzrostu PKB, tak jak niektórzy wieszczyli. Z ostatnich badań Credit Agricole Bank Polska wynika, że zakaz handlu w niedziele wprawdzie wyraźnie spowalnia nam tempo wzrostu sprzedaży detalicznej, ale nie przekłada się to na szersze spowolnienie gospodarcze, bo pieniądze, których nie wydajemy w niedziele w sklepach, wydajemy gdzie indziej, na przykład w restauracjach. Rośnie też popularność zakupów przez internet, więcej ruchu w niedziele jest też w osiedlowych sklepikach prowadzonych przez właścicieli. GUS, badając sprzedaż detaliczną, tych miejsc nie uwzględnia, dlatego dane o sprzedaży wyglądają gorzej. Ale cała gospodarka praktycznie na tym nie traci.
Wygląda też na to, że ludzie przyzwyczaili się do tego, że nie da się w niektóre niedziele zrobić większych zakupów. Ale w kolejnych latach zakaz ma być uszczelniany i rozszerzany, to, co konsumenci o nim sądzą, także będzie się mogło jeszcze zmienić.

Odporność Polski na spowolnienie gospodarcze

W styczeń wchodziliśmy z powszechnym przekonaniem, że rozpoczynający się rok będzie dla wzrostu gospodarczego gorszy niż poprzedni. Prognozy mówiły o czteroprocentowym tempie wzrostu PKB. Danych za IV kwartał jeszcze nie ma, ale w pierwszych trzech kwartałach wzrost PKB ani razu nie spadł poniżej 5 proc. Nawet w drugiej połowie roku, kiedy to prawie w całej Europie było już widać wyraźne spowolnienie. To nowość, bo w ostatnich latach zawsze, kiedy nasze otoczenie zewnętrzne hamowało, u nas było widać to samo.
Sekret naszej niezwykłej odporności na to, co dzieje się w gospodarce europejskiej, polega na tym, że od trzech lat polski wzrost gospodarczy jest oparty prawie wyłącznie na tym, co dzieje się u nas, a nie na zewnątrz. Motorem napędowym jest niezmiennie nasza własna konsumpcja. Może ona szybko rosnąć głównie dzięki rekordowo dobrej sytuacji na rynku pracy. W 2018 r. płace w gospodarce rosły przeciętnie o 6–7 proc., bezrobocie spadło do rekordowo niskiego poziomu, a liczba zatrudnionych była rekordowo duża. Wpływ na takie wyniki mieli też pracujący u nas Ukraińcy, którzy płacąc składki, przy okazji zalepili nam większą część dziury w ZUS.
Niestety inwestycje w Polsce wciąż rozczarowują. Wprawdzie powoli rosną, ale stoją za tym głównie największe państwowe firmy. Mały prywatny biznes wciąż inwestować nie chce. Jeśli w takiej sytuacji PKB i tak rośnie o ponad 5 proc., to jest to najlepsze potwierdzenie ogromnej siły, jaką w 2018 r. miała nasza polsko-ukraińska konsumpcja.

Afera na polskim rynku finansowym

Każde porządne gospodarcze podsumowanie roku musi zawierać jakąś aferę. W tym roku w Polsce wybór jest oczywisty, bo takiej jak ta związana z firmą GetBack już dawno nie mieliśmy. Niewypłacalność może się zdarzyć każdemu przedsiębiorstwu, ale tutaj coś, co początkowo wyglądało na smutną biznesową codzienność, okazało się konsekwencją przemyślanej strategii, w którą wpisane było horrendalne ryzyko i świadome upychanie drobnym inwestorom papierów wartościowych, które ze względu na to ryzyko dość łatwo mogły swoją wartość stracić. I tak właśnie się stało.
Afera zrobiła się polityczna, a w trakcie śledztwa w złym świetle zostały postawione także banki, które pośredniczyły w sprzedawaniu obligacji GetBacku. Wśród nich znalazły się też te Leszka Czarneckiego. Ich kondycja nawet bez tej afery była dość wątła, więc już od dawna bardzo blisko przyglądała im się Komisja Nadzoru Finansowego. Jak się potem okazało, zdecydowanie najbliżej przyglądał się im osobiście przewodniczący KNF, który w pewnym momencie zaproponował coś, co Leszek Czarnecki odebrał jako propozycję korupcyjną, a do tego tak się jakoś złożyło, że tę propozycję nagrał i pół roku później upublicznił.
W ten sposób dodatkowo podważył zaufanie klientów do Getinu i Idea Banku. Na tyle skutecznie, że wkroczyć i interweniować musiał Narodowy Bank Polski. Na szczęście zrobił to skutecznie. Aby zatrzeć złe wrażenie i odwrócić uwagę, zatrzymano poprzednie władze KNF, m.in. szeroko znanego z dbania o dobrą kondycję sektora bankowego w Polsce Wojciecha Kwaśniaka. W efekcie afera zrobiła się jeszcze większa, chociaż już z nieco inaczej rozłożonymi akcentami.
Ale tak naprawdę to wciąż jedna i ta sama sprawa, która rozpoczęła się od dość paskudnego modelu biznesowego GetBacku i nie wiadomo, czym i kiedy się zakończy.
Najgorszym jej efektem jest to, że ucierpiały reputacja i prestiż istotnych instytucji finansowych w Polsce: wielu funduszy inwestycyjnych, części banków, KNF, a niektórzy twierdzą, że nawet NBP. Największe straty poniósł cenny i pożyteczny dla gospodarki rynek obligacji korporacyjnych, który praktycznie zamarł. Po aferze GetBacku mało kto ma ochotę inwestować w tego typu papiery wartościowe, co wielu przedsiębiorstwom utrudnia pozyskiwanie finansowania.

Rozczarowanie gospodarcze Unii Europejskiej

Rok 2017 był dla Unii Europejskiej i jej gospodarki znakomity. Po zwycięstwie Emmaneula Macrona we francuskich wyborach prezydenckich i porażce Marine Le Pen wydawało się, że zagrożenie kryzysem politycznym i rozpadem w strefie euro minęło, a przed nami kolejne fazy zacieśniania integracji. Na fali takich oczekiwań przedsiębiorcy zaczęli inwestować, konsumenci konsumować, bezrobocie spadało, a PKB rósł najszybciej od lat.
Dziś wiadomo, że szczyt tej fali gospodarczej euforii minęliśmy w okolicach stycznia tego roku. Prawie cały 2018 r. to jedno długie pasmo rozczarowań związanych z kondycją gospodarczą Unii. Najpierw pocieszano się, że wyniki są gorsze z powodu ostrej zimy, potem stało się jasne, że znów mamy spowolnienie. Z odważnych planów Macrona na reformy w strefie euro nic nie wyszło, bo wszystko zablokowali Niemcy, którzy nie chcą pośrednio finansować krajów Południa z ich wiecznymi deficytami.
A na wiosnę władzę we Włoszech przejęły dwie partie uważane za populistyczne, które zresztą mają spore trudności, żeby dogadać się same ze sobą. Dawny konflikt Brukseli z Południem odżył więc na nowo. Do tego przez cały rok gospodarka była straszona wizją chaotycznego brexitu. A jeszcze wyraźnie zaczęła się pogarszać koniunktura na całym świecie. To wszystko razem sprawiło, że w III kwartale tego roku PKB w Niemczech, a także w Szwecji i Szwajcarii, już nie rósł, tylko spadał – coś, co jeszcze dziewięć miesięcy wcześniej było absolutnie nie do pomyślenia.
Kondycja gospodarcza strefy euro i całej Wspólnoty to największa niespodzianka i największe rozczarowanie tego roku.

Wojny handlowe Donalda Trumpa

Jedną z najważniejszych przyczyn problemów strefy euro było to, co działo się na całym świecie. A tu kluczową rolę cały czas odgrywa prezydent Stanów Zjednoczonych i jego polityka handlowa. Trump uparł się, że musi zlikwidować potężny deficyt handlowy USA, ponieważ uważa, że Ameryka na tym traci. Uznał też, że najlepszą metodą na likwidację tego deficytu jest wprowadzanie ceł, tak aby eksport do USA mniej się opłacał.
Jest to niestety wysoce niefortunna dla wszystkich zbitka nieprawd i nieporozumień. Najlepiej świadczy o tym to, że po wielu miesiącach prowadzenia takiej polityki deficyt handlowy USA nie spadł, tylko nadal rośnie. Trump nie rozumie też, że Stany Zjednoczone dzięki deficytowi w handlu zagranicznym rozprowadzają po całym świecie coś, co mają najcenniejszego, czyli dolary. Dzięki temu może trwać system, w którym to właśnie dolar jest najważniejszym fundamentem, a Ameryka ma dzięki temu absolutnie wyjątkową pozycję. Gdyby Trump zrealizował swoje zamiary, ta zostałaby zniszczona. Na szczęście tego systemu nie da się obalić tylko decyzjami o wprowadzaniu taryf celnych. Dlatego amerykański deficyt nie maleje, a z drugiej strony spora część świata jest uzależniona od finansowania i kapitału w dolarach, czyli pośrednio od Stanów Zjednoczonych.
Polityka Trumpa nie przynosi więc mu zamierzonych rezultatów, ale za to wiąże się z licznymi niekorzystnymi skutkami ubocznymi. To właśnie one są główną przyczyną pogorszenia się światowej koniunktury gospodarczej.
Dziennik Gazeta Prawna
Generalnie w gospodarce rynkowej kluczowy jest poziom niepewności wśród przedsiębiorców i konsumentów. Gdy niepewność rośnie, obydwie te grupy robią się ostrożniejsze, bo zaczynają się obawiać o przyszłość. Zwiększonej ostrożności zwykle towarzyszy zmniejszone wydawanie pieniędzy, wstrzymywanie się z inwestycjami itp. Gospodarka, w której wszyscy nagle wstrzymują się z wydawaniem pieniędzy, natychmiast wpada w kłopoty i spowolnienie albo recesję.
Niepewność związana z nową polityką celną Donalda Trumpa zdominowała światową gospodarkę w mijającym roku. Nie chodzi nawet o same cła, ale o to, że nie sposób przewidzieć, czy, gdzie i kiedy mogą pojawić się kolejne zapowiedzi albo decyzje. Producent stali w Chinach nie ma pojęcia, czy jego produkt za trzy lata w USA będzie objęty jakimś cłem, czy nie, a jeśli tak, to jakim. Tego samego nie wie producent samochodów w Niemczech czy jakikolwiek inny eksporter w Australii, Brazylii albo Indiach.
W takiej sytuacji Trump niszczy koniunkturę gospodarczą na świecie, nawet jeśli żadnych ceł de facto nie wprowadza. Wystarczy sama świadomość, że może to zrobić w dowolnym momencie. To zjawisko oczywiście nie minie i będzie obecne także w 2019 r. Dlatego według wszystkich obecnych prognoz gospodarczych tempo wzrostu gospodarczego nadal będzie się pogarszać.