Firmy budowlane nie korzystają z boomu na mieszkania i odbicia w inwestycjach. A przynajmniej nie wszystkie
Budownictwo nadal balansuje na granicy rentowności – taki jest generalny wniosek z danych udostępnionych nam przez firmę Euler Hermes zajmującą się ubezpieczaniem należności.
Informacje o płatnościach w branży pozwalają analitykom EH stwierdzić, że względnie dobrze radzą sobie producenci materiałów budowlanych. U nich nie widać istotnego pogorszenia sytuacji w ciągu ostatniego roku. Jest raczej „mała stabilizacja”. Ich trudne długi – czyli należności opóźnione na tyle, by móc je klasyfikować jako straty – zmniejszyły się w ciągu roku o 0,5 proc. Czas obiegu płatności skrócił się z 72 do 68 dni.
Ale autorzy raportu zastrzegają, że to dane uśrednione dla całego segmentu. Nie znaczy to wcale, że stabilizacja dotyczy wszystkich działających w nim przedsiębiorców. Dobrze radzą sobie firmy tam, gdzie nie ma zbyt dużego rozdrobnienia, czyli np. dostawcy asfaltu, cementu albo kopalnie kruszyw. Gorzej z producentami dostarczającymi na rynek produkty, które stosunkowo łatwo jest wytwarzać, choćby dlatego, że konkurencja wśród przedsiębiorców jest duża.
– Łatwo kogoś takiego zastąpić. W efekcie np. producenci betonu nie tak szybko będą w stanie przełożyć wzrost kosztów na ceny dla swoich odbiorców – mówi Tomasz Starus, członek zarządu TU Euler Hermes.
Gorzej prezentuje się kondycja hurtowni materiałów budowlanych. Tam złe długi stanowią około 11,7 proc. wszystkich należności, a odsetek ten zwiększył się w porównaniu do stanu z października 2017 r., gdy wynosił 11,1 proc. Hurtownicy muszą też dłużej niż przed rokiem czekać na zapłatę za sprzedany towar. W sumie trwa to 80 dni, rok wcześniej trwało 77 dni. Analitycy Euler Hermes zwracają uwagę, że budownictwo nadal charakteryzuje się najdłuższymi na rynku terminami obiegu należności i największą wartością należności opóźnionych.
Jak pogodzić te dane z informacjami o bardzo dużym wzroście produkcji budowlano-montażowej? Według danych GUS w październiku wyniósł on 22,4 proc. rok do roku. W pierwszych 10 miesiącach produkcja budowlana rosła średnio o niemal 18 proc. Najszybciej sprzedaż zwiększały firmy stawiające budynki (o 26 proc. w ciągu roku) i zajmujące się budową obiektów inżynierii lądowej i wodnej (o 25,2 proc.). W pierwszym przypadku można to tłumaczyć dużym popytem na rynku mieszkaniowym, jaki utrzymuje się od kilku miesięcy. W drugim stopniowym rozkręcaniem inwestycji publicznych, zwłaszcza samorządowych przed ostatnimi wyborami. Tomasz Starus tłumaczy, że – owszem – produkcja szybko rośnie, a wraz z nią przychody. Ale równie szybko rosną też koszty, w niektórych segmentach budownictwa nawet szybciej od przychodów. Co powoduje, że rentowność działalności jest niska albo wcale jej nie ma.
– Weźmy budownictwo mieszkaniowe. Popyt na mieszkanie bije rekordy, biznes powinien się więc nieźle kręcić. Ale akurat ten typ budownictwa potrzebuje stosunkowo dużo siły roboczej, z którą jest problem. Konkurencja o pracownika przekłada się na wzrost kosztów pracy, co z kolei pozbawia firmy zysków – mówi Tomasz Starus. Zwłaszcza, dodaje, że ceny materiałów budowlanych rosną w dwucyfrowym tempie i są problemy z ich transportem, choćby przez prowadzone właśnie inwestycje na kolei. Co podnosi koszty tego transportu. W efekcie boom w budownictwie nie przekłada się na poprawę wyników wykonawców. Ich problemy z płynnością mają za to silny wpływ na kondycję hurtowników materiałów budowlanych.
Zdaniem członka zarządu Euler Hermes trudno oczekiwać, by w najbliższych miesiącach sytuacja miała się poprawić. Choćby ze względów sezonowych: zazwyczaj pod koniec zimy jest dołek w płatnościach w branży, bo część inwestycji jest wstrzymywana w miesiącach zimowych. W tym roku dołek może być dość głęboki, skoro problemy z płynnością zaostrzają się już teraz, krótko przed zimową przerwą.
– Generalni wykonawcy może dadzą sobie radę, będą mieli gorsze wyniki, ale przetrwają. Gorzej z ich podwykonawcami. Tam na ogół nie ma poduszki płynnościowej, gotówki, która pozwoliłaby przeczekać zimę – mówi Starus. Jeśli przedsiębiorcy zaczną upadać, może to wywołać efekt domina i dodatkowe kłopoty czekają też budowlany hurt, gdzie sytuacja już jest napięta.
– Wszystko zależy od tego, jak wygląda portfel zamówień takiego podwykonawcy. Jeśli udział nierentownych kontraktów w nim nie przekracza 30 proc., to firma nie powinna zatonąć. Gorzej z tymi, którzy żyją z dużych kontraktów łapanych co jakiś czas. Jeśli taki okaże się nierentowny, wówczas może być problem – podkreśla Starus.