Brak świadomości istnienia różnych wariantów kapitalizmu zaowocował w czasie naszej transformacji forsowaniem jednej z możliwych jego wersji pod przykrywką przechodzenia do kapitalizmu jako takiego
Przypomnijmy sobie początki polskiej transformacji. Czy ktoś zadawał wtedy pytanie, jakiego kapitalizmu chcemy? Czy toczyła się na ten temat jakaś publiczna debata? Niewielu miało w ogóle świadomość istnienia różnych wariantów tego systemu. Mówiono po prostu o przechodzeniu do normalności. Owo pojęcie normalności kryło w sobie typowy dla podejścia ideologicznego, a zatem zaciemniającego obraz rzeczywistości, bezalternatywny przekaz. Wszak normalność może być tylko jedna. Tymczasem normalność jest pewnym projektem, konstruktem, budowanym najczęściej po to, aby ukryć możliwość istnienia innej rzeczywistości. Z reguły więc służy ideologicznemu wmówieniu ludziom, że istnieje tylko jedna droga, a każde od niej odejście to zarazem odejście od tego, co jakoby naturalnie słuszne czy właściwe. W przypadku naszej transformacji owa normalność preferowała pewną wizję kapitalizmu, która przecież miała swoją konkurencję. I tak oto, realizując tylko jedną z możliwych wersji kapitalizmu, byliśmy przekonani, że budujemy po prostu kapitalizm jako taki, tym bardziej że gdy tylko pojawiały się wątpliwości, czy aby na pewno jest to to, o co nam chodzi, z wielu ust padało oskarżenie o tęsknoty za socjalizmem. Budowano zatem fałszywą alternatywę: albo kapitalizm w jednej z możliwych wersji, albo od razu socjalizm, czyli powrót do tego, co dawno skompromitowane (być może nieco zbyt pospiesznie, można sobie bowiem wyobrazić inny socjalizm niż socjalizm realny byłych krajów demokracji ludowej). I mówię tutaj o faktycznej praktyce ekonomiczno-społecznej, a nie o intencjach zapisanych w naszej konstytucji, w której znalazł się artykuł mówiący o „społecznej gospodarce rynkowej”, ewidentnie nawiązujący do wersji kapitalizmu, z którą jego faktyczna praktyka w Polsce nie miała nigdy nic wspólnego. Zapis ten pokazuje jednak, że część naszych elit transformacyjnych miała świadomość istnienia różnych wariantów kapitalizmu. Mieli ją także ci, którzy nie chcieli realizować owej „społecznej gospodarki rynkowej”, czyli modelu kapitalizmu reńskiego (Niemcy, Austria, Szwajcaria), o czym świadczą niektóre ich wypowiedzi z początków lat 90. (bardzo pouczająca jest w tym względzie lektura tekstów Leszka Balcerowicza zebranych w tomie „Wolność i rozwój. Ekonomia wolnego rynku” oraz niezwykle ważnej w owym czasie książki Janusza Lewandowskiego „Neoliberałowie wobec współczesności”; prof. Leszek Balcerowicz prorokuje rychły zmierzch szwedzkiego modelu kapitalizmu, który do dzisiaj ma się świetnie, Janusz Lewandowski zaś w ogóle nie rozpatruje serio żadnej alternatywy wobec neoliberalnego kapitalizmu anglosaskiego, choć trudno uwierzyć, że nie zdaje sobie sprawy z jej istnienia). A to oni właśnie mieli faktyczny (ekonomiczny) wpływ na naszą sytuację. Ogromne znaczenie miały także „brygady Marriotta” (słynne określenie amerykańskiej politolożki Janine R. Wedel), czyli zespoły amerykańskich doradców, którzy tradycyjnie zatrzymywali się w Mariotcie i mieli spore przełożenie na faktyczne losy naszej transformacji. Jak łatwo się domyślić, forsowali oni model kapitalizmu im najbliższy, czyli anglosaski. Był on zarazem najmilszy naszym reformatorom, zafascynowanym w owym czasie neoliberalizmem w wydaniu Fridricha Augusta von Hayeka i Miltona Friedmana. I tak oto poszliśmy w stronę owego kapitalizmu w wydaniu anglosaskim, do tego jeszcze w wersji najbardziej skrajnej, wyznaczonej przez wspomniany wcześniej neoliberalizm. Moim zdaniem skutki tych decyzji odczuwamy do dzisiaj.
Prawdopodobnie żylibyśmy w innym świecie, inne byłyby także nasze dzisiejsze zachowania i sympatie polityczne, gdyby zamiast kapitalizmu w wersji anglosaskiej zagościł u nas kapitalizm w jakiejś wersji innej. W moim przekonaniu świat ten były lepszy. Żeby to udowodnić, wystarczy porównać dzisiejsze statystyki jakości życia dwóch krajów, które wyznaczają bieguny kapitalizmu: USA i Szwecji. Pokazują one szokującą wręcz przepaść, która je dzieli. W statystykach jakości życia nie tylko Szwecja, ale i wszystkie kraje skandynawskie zajmują z reguły pierwsze miejsca, a Stany Zjednoczone jedno z dalszych (czasami w drugiej dziesiątce!); w niektórych przypadkach sytuują się na poziomie tzw. krajów trzeciego świata (poziom przestępczości, śmiertelność noworodków). Wystarczy porównać kilka charakterystycznych wskaźników, aby zrozumieć ową przepaść, o której mówiłem wcześniej. Nierówności społeczne mierzone współczynnikiem Giniego (im niższy, tym lepiej): USA 0,44, Szwecja 0,25. Biedny jest co piąty Amerykanin i co dwudziesty Szwed. Do tego w USA jest ok. 21 proc. pracujących biednych, czyli tych, którym zarobki nie wystarczają na utrzymanie się na poziomie niewymagającym pomocy państwa, w Szwecji ludzi takich prawie nie ma. Około 0,8 proc. populacji amerykańskiej (ok. 2,2 mln osób) siedzi w więzieniach. W Szwecji odsetek ten jest znacznie mniejszy. W naukach społecznych nie ma wątpliwości, że wysoki odsetek więźniów w USA jest ściśle związany z dominującym tam modelem kapitalizmu. Długości czasu pracy i liczby dni urlopu nie warto nawet porównywać. Amerykanie są jednym z najdłużej pracujących narodów na świecie, ich urlopy są bardzo krótkie, urlopów macierzyńskich nie ma tam w ogóle (!); Szwedzi pracują znacznie mniej, mają długie urlopy wypoczynkowe, zaś urlopy macierzyńskie są nader satysfakcjonujące. Ulice wielkich miast amerykańskich są pełne ludzi bezdomnych (w Nowym Yorku 74 tys. ludzi, w Los Angeles, wedle różnych danych, od 20 do 40 tys., w całej Kalifornii 134 tys.!), w Szwecji bezdomności właściwie nie ma. W tej sytuacji trudno się dziwić, że w programie wyborczym Berniego Sandersa Szwecja jawi się jako ideał, do którego Stany Zjednoczone powinny zmierzać. Pogląd ten zaczyna się w USA rozpowszechniać. Cieszy mnie to niezmiernie jako kogoś, kto Amerykę kocha, spędził tam najlepsze lata swojego życia i z bólem obserwuje niepokojące procesy upadku tego wspaniałego kraju. Ale nie o losy Stanów mi chodzi, tylko o Polskę. Stawiam więc następującą tezę: ponieważ z możliwych wersji kapitalizmu wybraliśmy do realizacji najgorszą, pora na przeorientowanie naszej polityki i zwrócenie się ku wersjom, które są znacznie lepsze (i niewiele zmienia tu faktyczne powstanie w Polsce pewnej hybrydy różnych rozwiązań systemowych). W ten sposób formułuję jednocześnie pewne wskazówki co do możliwych programów różnych ugrupowań politycznych w Polsce, które ewidentnie cierpią na brak pomysłów na przyszłość. Korzystajcie z doświadczeń krajów skandynawskich, Niemiec i Austrii.
O jakie wersje kapitalizmu mi chodzi i na czym polega ich specyfika? Moje wywody będą bardzo skrótowe, nie ma tu bowiem miejsca, aby wchodzić w szczegóły. Zacznijmy od tego, że mamy cztery modele: anglosaski, skandynawski (nordycki), reński oraz azjatycki. Specjaliści wiedzą, że rejestr ten nie wyczerpuje całej palety faktycznie istniejących wariantów kapitalizmu, z trudem mieści się w nim np. Francja czy niektóre kraje południa Europy, jak np. Włochy. Słynna książka Ch. Hapdena-Turnera oraz A. Trompenaarsa „Siedem kultur kapitalizmu: USA, Japonia, Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Szwecja, Holandia” jeszcze bardziej ten obraz komplikuje. Mnie chodzi jedynie o zarysowanie zasadniczych konturów wchodzącego w grę problemu, a nie jego dogłębne naświetlenie. Dlatego skupiam się jedynie na owych czterech wersjach (modelach), pozostawiając szereg subtelności na boku. Oto ich skrótowa charakterystyka w kilku podstawowych wymiarach: roli państwa, dominującej wizji jednostki i jej relacji ze społeczeństwem, sposobu patrzenia na usługi społeczne (skali ich utowarowienia i sprywatyzowania), wysokości podatków, dominującego sposobu finansowania przedsięwzięć gospodarczych, roli sektora finansowego w gospodarce, poziomu ochrony socjalnej obywateli, skali rozwarstwienia społecznego, poziomu uzwiązkowienia pracowników.
Wersja anglosaska (Wielka Brytania, USA, Irlandia): minimalna rola państwa, lansowanie skrajnego indywidualizmu (liczy się przede wszystkim interes jednostki), społeczna nieodpowiedzialność biznesu (celem jest jedynie zysk), dążenie do urynkowienia wszystkich sfer życia (z edukacją, służbą zdrowia i transportem publicznym włącznie), niskie podatki, finansowanie przedsięwzięć gospodarczych za pośrednictwem giełdy, dominacja sektora finansowego, niski poziom ochrony socjalnej (krótkie urlopy, niskie zasiłki dla bezrobotnych), zdecydowana dominacja pracodawców, słaba pozycja pracownika, duże rozwarstwienie majątkowe i płacowe (powyżej 0,40 współczynnika Giniego).
Wersja reńska (Niemcy, Austria, Szwajcaria): umiarkowana rola państwa w gospodarce (przede wszystkim pilnowanie wolnej konkurencji i walka z monopolami zgodnie z wytycznymi ordoliberalizmu), umiarkowany indywidualizm (jednostka postrzegana jako fragment wspólnoty zawodowej i regionalnej), ograniczona rola rynku kapitalistycznego (publiczna służba zdrowia, edukacja, transport publiczny), nacisk na społeczną odpowiedzialność biznesu, dążenie do pełnego zatrudnienia, umiarkowanie wysokie podatki, finansowanie przedsięwzięć gospodarczych przede wszystkim przez banki (ścisłe związki banków z przemysłem), ograniczona rola sektora finansowego, duże znaczenie przemysłu, wysoki poziom ochrony socjalnej (wysokie zasiłki dla bezrobotnych, długie urlopy, pomoc państwa w procesie wychowania dzieci oraz zdobycia mieszkania), dążenie do osiągnięcia konsensu pomiędzy pracodawcami i pracownikami (system rad i konsultacji, udział pracowników w zarządzaniu przedsiębiorstwami), umiarkowane rozwarstwienie społeczne (ok. 0,30 współczynnika Giniego), wysoki poziom uzwiązkowienia pracowników (ok. 40 proc.), znacząca rola związków zawodowych w gospodarce.
Wersja skandynawska (Szwecja, Finlandia, Norwegia, Dania): umiarkowana rola państwa w gospodarce (niewielki, ale silny sektor państwowy), indywidualizm harmonijnie łączony ze zobowiązaniami wspólnotowymi (idea państwa jako „domu ludu”), ograniczona rola rynku kapitalistycznego (służba zdrowia, w dużej części edukacja oraz transport publiczny w ręku państwa), społeczna odpowiedzialność biznesu (celem nie jest jedynie zysk), dążenie do pełnego zatrudnienia, wysokie podatki, finansowanie przedsięwzięć gospodarczych przede wszystkim przez banki (pozostające częściowo w rękach państwa), ograniczona rola sektora finansowego, ważna rola przemysłu, bardzo wysoki poziom ochrony socjalnej obywateli (wysokie zasiłki dla bezrobotnych, wysokie świadczenia socjalne, pomoc w otrzymaniu i utrzymaniu mieszkania, długie urlopy wypoczynkowe i macierzyńskie, względnie krótki czas pracy), dążenie do konsensu pomiędzy pracodawcami i pracownikami, dominacja zbiorowych układów pracy, niskie rozwarstwienie społeczne (ok. 0,25 współczynnika Giniego), bardzo wysoki poziom uzwiązkowienia (ok. 70 proc.).
Wersja azjatycka (Japonia, Korea Południowa, Singapur, Tajwan): bardzo duża rola państwa w gospodarce (duży i silny sektor państwowy, planowanie, długoterminowa polityka przemysłowa), kolektywizm (dominacja wspólnoty nad jednostką), ograniczona rola rynku kapitalistycznego (edukacja, służba zdrowia i transport publiczny z dominacją państwa), bardzo niskie podatki, ścisła wieloletnia współpraca banków z przedsiębiorstwami, sektor finansowy w pełni podporządkowany celom państwa, niski lub bardzo niski poziom ochrony socjalnej (niskie zasiłki dla bezrobotnych lub ich brak, krótkie urlopy, elementarne bezpieczeństwo socjalne zabezpieczane bądź przez same zakłady pracy – Japonia – lub przez sieć wsparcia rodzinnego – Tajwan), stosunkowo niewielkie rozwarstwienie społeczne (współczynnik Giniego na poziomie ok. 0,25), niski poziom uzwiązkowienia pracowników (ok. 10 proc.).
Już na pierwszy rzut oka charakterystyka poszczególnych wersji (modeli) kapitalizmu pozwala odczuć, na czym polega ich siła i co warto z nich wziąć. Z modelu anglosaskiego – nic (!). Z modelu reńskiego i skandynawskiego: a) ważną rolę pracowników w zakładach pracy (rady pracownicze, udział pracowników w decyzjach dotyczących polityki firm), b) zbiorowe układy pracy kładące tamę typowej dla modelu anglosaskiego (i polskiego) samotności człowieka pracy, asymetrii pomiędzy pracodawcą a pracownikiem, c) wysokie uzwiązkowienie, d) rozwiniętą ochronę socjalną, e) umiarkowaną, ale ważną rolę państwa w gospodarce oraz w dostarczaniu usług publicznych, f) osłabienie roli giełdy i ścisłą współpracę banków z przedsiębiorstwami, g) ścisłą kontrolę sektora finansowego gospodarki oraz ochronę sektora przemysłowego, h) lansowanie wspólnotowych form partycypacji w życiu gospodarczym i społecznym (wspólnoty zawodowe i regionalne) i zwalczanie patologicznego indywidualizmu ściśle sprzężonego z darwinizmem społecznym typu „przetrwać mogą jedynie najsilniejsi, każdy zasługuje na swój los, klęska i sukces są jedynie sprawą jednostki”, zastąpienie nastawienia na konkurencję nastawieniem na współpracę, i) dbanie o utrzymywanie nierówności społecznych na niskim poziomie przez progresywny system podatkowy i utrzymywanie różnic płacowych na umiarkowanym poziomie. Z modelu azjatyckiego warto dodatkowo wziąć myślenie strategiczne oraz planowanie jako przeciwieństwo typowego dla wersji anglosaskiej zawierzenia mechanizmom wolnego rynku, które mają jakoby prowadzić od pierwotnego chaosu do niezaplanowanego przez nikogo porządku (fundamentalny mit neoliberalizmu).
Jak widać, jest się czego i od kogo uczyć.
Ponieważ z możliwych wersji kapitalizmu wybraliśmy do realizacji najgorszą, pora na przeorientowanie naszej polityki i zwrócenie się ku wersjom, które są znacznie lepsze (i niewiele zmienia tu faktyczne powstanie w Polsce pewnej hybrydy różnych rozwiązań systemowych)