Nie chcę, abyśmy musieli ratować nasze upadłe ekonomicznie państwo za pomocą dyktatorskiej władzy. Państwo autorytarne być może jest w stanie Polskę na krótko zmobilizować, ale nie jest w stanie pchnąć ją na ścieżkę rozwoju.
Mamy gospodarcze żniwa: MFW podnosi prognozy wzrostu, agencje ratingowe na lepsze zmieniają oceny perspektyw naszego rozwoju, rząd wprowadza plan Morawieckiego...
Ale agencje ratingowe nie podnoszą nam ratingu. Widocznie mają powody. To prawda, że międzynarodowe instytucje podnoszą prognozy naszego wzrostu, ale do poziomu niższego, niż mamy obecnie. Nie możemy spać spokojnie.
Dobra koniunktura gospodarcza pudruje stan naszych finansów publicznych?
Tak bym tego nie powiedział. Mamy tempo wzrostu ok. 4,5 proc. PKB, a Niemcy, choć mają zaledwie trochę powyżej 2 proc. PKB, każdy rok wykorzystują do zmniejszenia poziomu zadłużenia państwa. Dług obniżyli w minionym roku z 64 proc. PKB do 60 proc., w tym roku zejdą do 56 proc. Słowacja zejdzie do poziomu poniżej 50 proc. PKB, a ma wzrost takiego rzędu jak Polska. Wszystkie kraje, poza USA, które mają relatywnie wysokie tempo wzrostu gospodarczego, wykorzystują ten czas do poprawy stabilności makroekonomicznej, m.in. zmniejszenia zadłużenia państwa. My tego nie robimy.
Na razie obniżyliśmy deficyt budżetowy.
Ale gdybyśmy chcieli poprawić stabilność makroekonomiczną, powinniśmy mieć nadwyżkę w budżecie. A u nas po latach dobrego wzrostu gospodarczego deficyt budżetowy spadł do 1,7 proc. PKB. Jednak w sektorze rządowym deficyt w zeszłym roku był na poziomie prawie 4 proc. PKB. Poprawa nastąpiła głównie dlatego, że poprawiła się sytuacja Funduszu Ubezpieczeń Społecznych – jest więcej zatrudnionych i wynagrodzenia rosną. Ale to jest wyraźnie koniunkturalny czynnik, a nie strukturalny. Nie możemy mówić, że zachowujemy się przezornie. Z takim poziomem deficytu budżetowego możemy co najwyżej ustabilizować zadłużenie państwa.
Rząd w planie konwergencji, który przedstawił Komisji Europejskiej, zakłada, że deficyt strukturalny (po odjęciu efektów związanych z koniunkturą), wzrośnie w tym roku z 2,1 proc. PKB do 2,8 proc.
To znaczy, że jesteśmy na ścieżce dalszego zadłużenia państwa. Nasz wzrost jest ciągnięty przez konsumpcję, a to oznacza, że jego podstawy nie są stabilne. Popatrzmy też na inny ważny wskaźnik – rentowność 10-letnich obligacji Skarbu Państwa. Węgierskie papiery mają ją mniejszą niż nasze, a to znaczy, że oni pożyczają pieniądze taniej. Czechy już od dawna mają wyraźnie lepszą pozycję. A my właśnie dlatego, że nie oddłużamy gospodarki, musimy pożyczać pieniądze na znacznie wyższy procent. To kolejny czynnik, który będzie podtrzymywał nasze zadłużenie. Jeśli ktoś pyta, czy dobrze wykorzystujemy koniunkturę, to mogę powiedzieć, że strukturalnie w zasadzie w ogóle tego nie robimy.
Jeśli popatrzymy na nasz deficyt strukturalny, to sytuacja w finansach publicznych jest od dwóch–trzech lat tak napięta jak w latach 2008–2011. Wtedy trwale zmniejszono dochody budżetu, obniżając składkę rentową, obniżając PIT i wprowadzając korzystniejszy mechanizm rozliczania VAT. Ale wtedy mieliśmy też globalny kryzys finansowy. Teraz mamy program 500+ i obniżenie wieku emerytalnego...
Generalnie wynika to z tego, że rząd pobudza wzrost fiskalnie. Prowadzi procykliczną politykę, a powinien przejść do antycyklicznej. Tak pobudzony wzrost jest dodatkowo wspierany po to, by go podtrzymać na wyższym poziomie w krótkim okresie. Ale to będzie rodzić konsekwencje – i w średnim okresie może prowadzić do mocniejszego hamowania gospodarki. Szczerze mówiąc, to dla mnie polityka nastawiona na przejście czwórboju wyborczego.
Mówi pan o wyborach samorządowych, europejskich, do parlamentu i prezydenckich.
Celem obecnej polityki jest pobudzanie koniunktury tak, aby można było ją utrzymać na wysokim poziomie do 2020 r. Jednak to oznacza, że później wystąpią silniejsze makroekonomiczne napięcia, a sam wzrost nie będzie zrównoważony. Za pewien czas, jak nastąpi mocniejsze spowolnienie, nie będzie jak pobudzać wzrostu.
Czy to jest forma zakładu rządu? Władza zakłada się pieniędzmi podatników o koniunkturę w przyszłości?
Trzeba założyć, że wcześniej czy później nastąpi spowolnienie. Jeśli mielibyśmy dobrą sytuację finansów publicznych, to moglibyśmy wtedy zwiększyć wydatki, nie ryzykując utraty równowagi makroekonomicznej. Jest jeszcze jeden bufor – w sytuacji spowolnienia można obniżyć stopy procentowe. Ale one już są na bardzo niskim poziomie. A dodatkowo jeszcze część członków Rady Polityki Pieniężnej i sam prezes NBP sugerują, że można by jeszcze te stopy obniżać. Dla mnie to czytelne: chodzi o zwycięstwo w czwórboju, a nie myślenie o utrzymaniu Polski na ścieżce relatywnie wysokiego wzrostu gospodarczego w długim okresie.
Eksperci Komisji Europejskiej, z którymi nasz rząd w zasadzie się zgodził, uważają, że takim buforem na trudne czasy byłoby obniżenie deficytu strukturalnego do 1 proc. PKB. Program rządowy zakłada, że w 2021 r. będziemy mieli ten deficyt na poziomie 1,3 proc. Czy do tego czasu będziemy bezpieczni?
Rok 2021 to niby nie jest daleko, ale ja nie widzę zależności między tym, co jest na papierze, a tym, co jest robione. Popatrzmy, co rzucono na stół w pierwszej konkurencji czwórboju wyborczego...
Tak zwaną piątkę Morawieckiego.
Jakkolwiek to będziemy nazywali, tych propozycji jest więcej, bo są jeszcze te zgłoszone przez byłą premier Beatę Szydło. Wszystkie one zakładają zwiększenie wydatków albo zmniejszenie wpływów podatkowych, a to oznacza wzrost deficytu. Poza tym mówimy o wydatkach, które pogorszą deficyt strukturalny, bo są one sztywne. Wyprawka szkolna, te 300 zł, będzie wypłacana każdego roku. Takie sztywne wydatki pogarszają sytuację budżetu, tak długo aż inflacja nie będzie na tyle duża, że zacznie je zjadać. Ale nawet jak zacznie je zjadać, to ludzie zaczną się domagać waloryzacji. Gdyby była wysoka inflacja już teraz, zaczęliby zapewne żądać waloryzacji 500+. Summa summarum my nie realizujemy celu, jakim powinno być ograniczanie deficytu strukturalnego, my go zwiększamy, i to w sytuacji wysokiego wzrostu gospodarczego.
Ale rząd nie może znaleźć pieniędzy na opiekunów niepełnosprawnych dzieci. Premier Morawiecki mówi, że w tym celu trzeba wprowadzić daninę solidarnościową. Może to sygnał, że rząd dotarł do kresu wydawania pieniędzy?
A co to znaczy policzył? Bo są dwa sposoby liczenia: księgowego i ekonomisty. Księgowy wie, ile co kosztuje, i sprawdza, czy mu się zgadzają rachunki w danym czasie. Ekonomista wie, jakie działania przynoszą efekty w dłuższym okresie. Jego obliczenia nie zamykają się w jednym roku, bo dotyczą procesów. Jeśli podnosi się wydatki stałe, to nie sfinansuje się ich jednorazowymi wpływami, tylko trzeba zapewnić sobie nowe, stałe źródło dochodów. W przeciwnym razie wpadnie się w kłopoty w następnych latach. W działaniach rządu nie widzę liczenia ekonomicznego, to liczenie księgowego. Oczywiście można powiedzieć, że nic się nie stanie, jeśli deficyt wzrośnie nam do 2 proc. PKB, bo granica bezpieczeństwa i tak wynosi 3 proc. Ale to próg, do którego można dochodzić, gdy przyjdzie dekoniunktura i trzeba pobudzać wzrost. My nie mamy dekoniunktury. To, co robi rząd, to krótkowzroczne i nieekonomiczne rozumowanie. Każdy musi sobie zdawać sprawę, że przyjdzie spowolnienie gospodarcze.
Kiedy ono może nastąpić?
To zależy, o jakim spowolnieniu mówimy. Prof. Stanisław Gomułka mówi, że za dwa lata możemy mieć wzrost gospodarczy rzędu 2 proc., a to oznacza, że dynamika wzrostu spadłaby o 2,5 pkt proc. Z podobną amplitudą spadku dynamiki mieliśmy do czynienia na początku XXI w. i po globalnym kryzysie finansowym. Pierwszy okres to były rządy AWS oraz SLD, a drugi to rządy PO i PSL. W jednym i drugim przypadku, gdy wzrost gwałtownie siadł, zadłużenie państwa szybowało o 10 proc. PKB. W pierwszym okresie wyszliśmy z bezpiecznego poziomu zadłużenia i dotarliśmy do umiarkowanego, w drugim – do wysokiego. Gdy spowolnienie nastąpi, zobaczymy, jak deficyt i dług poszybują. Chyba że rząd zacznie ciąć wydatki, ale wtedy zabije wzrost.
Ale gdy dług przekroczy limit 60 proc. PKB, konstytucja i tak nakazuje cięcie wydatków.
Ale jak u nas jest przestrzegana konstytucja?
Wybiórczo?
To najłagodniejsze określenie, z jakim bym się zgodził. Zawsze to mówiłem jako ekonomista – nie testujmy ustawy zasadniczej na okoliczność tej normy. Dlatego, że wiem, co się wtedy stanie – konstytucja nie będzie respektowana. Ale jak jej nie szanujemy, to nie szanujemy żadnych reguł.
Co pan w takim razie sądzi o zmianie konstytucji?
Uciekam od wyrażania poglądów na sprawy, których nie jestem w stanie w sposób racjonalny wyjaśnić. Jeśli w tym jest jakaś racjonalność, to jest ona stricte polityczna. Rozumiem, że jako ekonomista nie mogę abstrahować od polityki, bo zajmuję się przecież polityką gospodarczą, ale domagam się, aby to racjonalność ekonomiczna górowała nad polityczną. Lepiej i uczciwiej jest kłaść politykę na ołtarzu gospodarki, a nie odwrotnie. To określenie Janusza Steinhoffa. Kiedyś mi zarzucono, że to, co proponuję, jest dobre dla Polski, ale niedobre dla SLD. Próbowałem się bronić, mówiąc, że jeśli nie zrobimy tego, co dobre dla Polski, to SLD skończy tak, jak potem skończył. Jak się ma władzę, trzeba odpowiedzialnie robić to, co jest dobre dla gospodarki, choć politycznie trudne. Tego wymaga sumienie obywatelskie i wiedza ekonomiczna, inaczej nie potrafię.
Ekonomiści unikają odpowiedzi na pytania, jak długo może potrwać koniunktura.
Ja nie unikam. Prowadzę projekt – wspólnie z zespołem kolegów z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie – z Ministerstwem Przedsiębiorczości i Technologii, w którym przygotowujemy prognozy dla polskiej gospodarki. Trzy miesiące temu przedstawiliśmy trzy scenariusze obniżenia tempa wzrostu gospodarczego: o 1 pkt proc., o 2 pkt proc. i o 3 pkt proc. Ten trzeci jest mało prawdopodobny. Gdyby dynamika wzrostu obniżyła się o 1 pkt proc. w 2019 r., to nie byłby to zły scenariusz dla naszej gospodarki. Zwiększyłoby to naszą stabilność gospodarczą, bo wzrost gospodarczy zbliżyłby się do potencjalnego produktu. Jeśli spadek dynamiki będzie głębszy, to będziemy mieli poważne problemy. Przewidywaliśmy, że sygnały o obniżeniu sprzedaży pojawią się już w pierwszej połowie roku, a obniżenie wzrostu już w drugiej połowie. Oczywiście dane za cały rok będą wyglądać dobrze, bo wciąż mamy dobrą koniunkturę. Odczuwalne wyhamowanie gospodarki pojawi się już w 2019 r. Moim zdaniem nie będzie ono silne. Ale już widzimy narastanie strukturalnych problemów w sektorze przedsiębiorstw. Nasze analizy pokazują, że tendencja do wygaszania dynamiki produkcji przemysłowej potrwa przynajmniej sześć kwartałów. Tego zatrzymać się nie da. Proszę pamiętać, że zakładamy utrzymanie światowej koniunktury, wielu ekonomistów uważa, że jej pogorszenie nastąpi dopiero w 2020 lub 2021 r., ale może być inaczej.
Nie widać żadnych baniek spekulacyjnych na horyzoncie?
Widać przeszacowanie aktywów na giełdach. Innym zagrożeniem są duże oszczędności przedsiębiorstw. Mają mnóstwo aktywów i nie mają gdzie ich lokować, więc inwestują na rynkach finansowych. To wpływa na wycenę aktywów – ich przeszacowanie. Wartość aktywów finansowych rośnie niewspółmiernie szybko do wzrostu produktywności. Prędzej czy później to wywoła wstrząs. U nas duże przedsiębiorstwa mają się wciąż dobrze. Ale średnie i małe mają trudności z zatrudnieniem. Efektywność nowo zatrudnianych osób jest mniejsza, a płacić trzeba im więcej. Marża zysku powoli spada. Trzeba o tym poważnie rozmawiać. A my uważamy, że jest świetna pogoda i że tak będzie zawsze.
To dlaczego przedsiębiorstwa nie inwestują w gospodarkę.
Są dwa czynniki. Pierwszy – to niepewność wywoływana przez państwo. Drugi – to uspokojenie, które płynie ze strony rynku. Po co inwestować, skoro wszystko i tak sprzedamy, co najwyżej inwestować należy w odtwarzanie mocy produkcyjnych. Tak długo, jak jest dobra koniunktura, nie ma powodów do podejmowania ryzyka. Po co zwijać żagle, jak ktoś mówi, że będzie szkwał. Jaki szkwał?
To co zrobić, żeby zmienić nastawienie przedsiębiorców?
Ludzie zdają sobie sprawę z tego, że jest źle, dopiero gdy jest źle. W naszej gospodarce od kilkunastu lat nie było żadnego ostrego wstrząsu, więc przedsiębiorstwa w jakimś sensie się rozleniwiły. Generalnie dominuje nastrój, że jest dobrze, narzekać oczywiście trzeba, bo taka karma, ale jest dobrze. Ale czym to się różni od postępowania rządu?
Dopiero jak przyjdzie odpływ, okaże się, jak mawia Warren Buffett, kto pływał bez majtek.
Pieniądz jest tani, więc stosunkowo łatwo można odtworzyć moce wytwórcze. Duże firmy sobie radzą, mają większe marże zysku. Ale małe i średnie mają problemy. W zwykłych warunkach powinny inwestować w innowacyjność, żeby zastępować ludzi. Ktoś powie, że gospodarka jest innowacyjna, bo wzrasta produktywność i PKB na głowę mieszkańca. Tak, jesteśmy bardzo innowacyjni – ale w naśladowaniu. My jeszcze się poważnie nie zderzyliśmy z żadnymi dużymi poważnymi konkurentami, którzy mają przewagę technologiczną, informacyjną, dystrybucyjną.
Nasi przedsiębiorcy z I ligi już narzekają, że ze względu na efekt skali są na z góry przegranej pozycji.
To powinni rosnąć albo budować układ gospodarczy, który tworzy coś, co nazywam własnym polem grawitacyjnym. Skalowanie nie polega na tym, że sam jestem duży, ale tworzę układ partnerski. Każdy, kto czuje się zagrożony, współpracuje. Co robią mniejsze ryby, gdy widzą drapieżnika? Zbijają się w ławice. Jeśli chcemy być gospodarką silną, to musimy mieć własną bazę wytwórczą, która będzie dużo bardziej innowacyjna. Jeśli nie wymyślimy i nie wdrożymy szeregu naszych oryginalnych technologii, to przestańmy gadać, że będziemy konkurować z globalnymi koncernami samochodowymi i staniemy się potęgą w budowie aut elektrycznych.
Mamy szanse na milion aut elektrycznych?
Które wyprodukuje ktoś inny? Co to nam daje? Dziś przemysł samochodowy to jest nasz największy eksporter, to dużo miejsc pracy. Ale jego wartość dodana jest najniższa spośród wielkich eksporterów. Trzeba mieć taki przemysł, to jasne, ale nie można na nim budować siły gospodarki. Więc może w obszarze e-mobilności znajdźmy jakiś rodzaj specjalizacji. Nie mówię o autobusach, bo każdy je przywołuje, to mogą być auta dla gospodarki komunalnej. Stwórzmy takie pole, którego nie da się łatwo przechwycić. Małego indywidualnego wytwórcę, jak ktoś zobaczy, że robi coś ciekawego, łatwo kupić. Poza tym wpadamy w wielką przesadę, uważając, że pojazdy elektryczne hurtem wygrają z dieslem. To proste nie będzie. Dlatego postarajmy się w czymś konkretnym być wyspecjalizowanym i lepszym od konkurentów.
Pesa i Solaris nie spełniały tych warunków?
Pesa nie była w stanie sprostać zamówieniom. To znaczy, że zabrakło ekonomicznego myślenia. Solaris został oddany. Jest przykładem firmy rodzinnej, w której nie było dobrej sukcesji. Ci ludzie osiągnęli wielki sukces i chwała im za to. Ale teraz widać, że to był sukces nietrwały. Bardziej koniunkturalny niż strukturalny. Zabrakło długofalowego myślenia. Potrzebujemy jak tlenu tego, aby nowo zakładane firmy w rozsądnym czasie dochodziły do pozycji liczącego się międzynarodowego gracza. Trochę ich jest, ale zdecydowanie za mało.
Czy widzi pan jakieś elementy polityki gospodarczej, które temu sprzyjają?
Tylko w deklaracjach. Strategia Odpowiedzialnego Rozwoju to ponad 300 stron – dużo słów, dużo papieru.
Nie jest realizowana?
Ekonomiczna treść myśli przedstawionych przez Mateusza Morawieckiego sprowadza się do tego, że w Polsce najlepiej powinny się mieć średnie przedsiębiorstwa o kapitale krajowym i one powinny się internacjonalizować. Ale mamy badania, które pokazują, jak wpływały dwa ostatnie kryzysy na polskie firmy – nasze średnie przedsiębiorstwa w ogóle ich nie odczuły. To znaczy, że ich umiędzynarodowienie jest słabe. One grają w lidze lokalnej. Dziś siła naszej gospodarki to potężne firmy z dużym udziałem inwestorów zagranicznych. A Morawiecki zakładał stworzenie drugiego segmentu naszego potencjału gospodarczego, który będzie alternatywnym uzupełnieniem inwestycji kapitału zagranicznego. To miały być właśnie te średnie biznesy, które miały stać się dużymi międzynarodowymi graczami. Proszę mi pokazać, ile jest takich Maspexów. Kilkanaście? Kilkadziesiąt? W Danii jest cała masa takich przedsiębiorstw, one budują potęgę i elastyczność gospodarki. Powinniśmy mieć szczegółowe analizy, dlaczego nasze średnie firmy nie chcą inwestować za granicą, dlaczego nie sprzedają tam pod własną marką. Są też przykłady pozytywne, je też powinniśmy badać. Mało kto wie, że Nowy Styl sprzedaje większość swoich mebli pod własną marką za granicę. Skąd wiele osób zna tę firmę? Stąd, że jeden z jej właścicieli zaprosił na obiad wiceprezesa państwowej Agencji Rozwoju Przemysłu. Świadomie z tego szydzę, ale czym te oskarżenia się skończyły? W ten sposób można zaatakować każdą firmę. Jeśli mamy poważne zarzuty, zawinił człowiek, egzekwujmy szybko i skutecznie prawo. Ale nie niszczmy firmy, bo ona jest także społeczną wartością.
Widzi pan przejawy tego szacunku dla przedsiębiorczości w spółkach Skarbu Państwa?
Jeśli chodzi o spółki Skarbu Państwa, to powątpiewam, że możemy w ogóle mówić o przedsiębiorczości.
A o czym?
Nie jestem dogmatykiem i nie proponuję sprywatyzować hurtem wszystkiego. Ale my kontynuujemy renacjonalizację.
Rząd mówi o repolonizacji.
Nie będę się bawił w gry słowne. Jeśli są spółki z wielkim majątkiem i od początku dobrej zmiany już mają szóstego prezesa z kolei, to o jakiej przedsiębiorczości możemy mówić? To partyjne igrzyska, a nie gospodarowanie. Jak się zachowują ludzie w firmie, która ma już trzeciego prezesa w ciągu dwóch lat? Obserwują, wyczekują, nie chcą się narazić. Ale nie mogą być też za blisko prezesa, bo mogą zostać razem z nim wyrzuceni. Ludzie zachowują się oportunistycznie, a przedsiębiorczość tego nie znosi.
Dlaczego ta karuzela w spółkach Skarbu Państwa się tak szybko kręci?
Są dwa poważne raporty, które pokazują, że PiS przeprowadził 40 ustaw ułatwiających zmiany w spółkach i wielu instytucjach państwa. To świadomie wywołana rewolucja kadrowa.
Jednocześnie ta ławka ekspertów jest krótka, skoro wójt Pcimia zostaje prezesem PKN Orlen, największej firmy w Polsce.
To jest tak bardzo spektakularny przykład, że słów tu nie potrzeba. Po części tłumaczy się to koniecznością przeprowadzenia zmiany pokoleniowej, bo ci starsi są z innego świata. Ale mam wrażenie, że to nie jest myślenie kategoriami pokoleniowymi.
Co jest celem tych działań?
Opanowanie struktur państwa po to, aby wykorzystywać ich zasoby i utrzymać władzę. Proszę zobaczyć, jak są wykorzystywane pieniądze w spółkach Skarbu Państwa, co one finansują.
Między innymi Polską Fundację Narodową, politykę historyczną...
Pieniądze są wydawane nie na rozwój, ale na utrwalanie władzy i określonej koncepcji państwa.
Co pan, jako wicepremier socjaldemokratycznego rządu, sądzi o programach społecznych wprowadzonych przez PiS?
Niektóre mi się podobają, np. 500+. Choć uważam, że powinno to być zrobione inaczej – przez kwotę wolną od podatku przypisaną do każdej osoby. Ale jeśli chodzi o zwiększenie dzietności, to efekt jest absolutnie niesatysfakcjonujący. Te 20 tys. dzieci więcej to niewiele, my potrzebujemy 200 tys. więcej. Pozytywne jest przezwyciężanie problemu ubóstwa dzieci. Musimy podejmować działania również niefinansowe, które pomogłyby rozwiązać wielki problem starzenia się społeczeństwa.
Obniżenie wieku emerytalnego...
Nie chcę powiedzieć, że sposób jego podniesienia podobał mi się. Przestrzegałem, żeby nie robić tego mechanicznie. Zrobiono to, żeby pokazać: rząd PO jest reformatorski. I to się skończyło pokazową porażką tego projektu.
Co będzie dalej z naszym systemem emerytalnym?
Mam wrażenie, że tego nikt nie wie. Po Jacku Rostowskim pozostał naruszony kadłubkowy zrąb wielofilarowego systemu ustanowionego w 1998 r. Teraz propozycje Morawieckiego są kwestionowane przez minister pracy. Musimy zdecydować się, jaki ma być ten model, bo inaczej to się skończy kompletną niewypłacalnością. Państwo nie będzie w stanie realizować podstawowego zobowiązania wobec swoich obywateli.
GazetaPrawna.pl
A wtedy...
Proszę prześledzić historię Chile. Nie chcę, abyśmy musieli ratować upadłe ekonomicznie państwo za pomocą dyktatorskiej władzy. Państwo autorytarne być może jest w stanie Polskę na krótko zmobilizować, ale nie jest w stanie pchnąć jej na ścieżkę rozwoju. Modernizowanie kraju za pomocą mechanizmów odgórnych kończy się niepowodzeniem. Ktoś powie, że był Gierek i Minc i że coś po nich zostało. Ale co z ich dziedzictwa ciągnie nas w górę? Chętnie podaję przykład Gdyni, bo to była inwestycja o znaczeniu strategicznym i strukturalnym, która się utrzymała do dzisiaj. Utrzymała się dlatego, że państwo zbudowało port, ale to ludzie zbudowali miasto – prywatny kapitał.
Czy Centralny Port Komunikacyjny ma szanse być jak Gdynia?
Moim kryterium powodzenia tego projektu jest zaangażowanie prywatnego kapitału. Jeśli będzie go ponad 50 proc., to będę spokojnie patrzył na budowę tego portu. W przeciwnym razie to może być budowa zamku na piasku.
Może Unia pomoże?
To nie są prywatne pieniądze. A tak w ogóle, niezależnie od tego, ile pieniędzy europejskich wyciągniemy, niewiele nam to pomoże, jeśli nie potrafimy pomnażać własnego potencjału. Trzeba umieć samemu sprawnie i efektywnie działać w odniesieniu do własnych zasobów, aby móc skorzystać z tych udostępnionych przez innych. Jeśli koncentrujemy się na dopływie zasobów z zewnątrz, to się będziemy zwijać, a nie rozwijać.