Ponad 5-proc. wzrost notowań z minionego tygodnia to największy skok cen od lipca zeszłego roku. Na stacjach będzie drożej.
Niespodziewany spadek zapasów ropy podbił notowania / Dziennik Gazeta Prawna
Gwałtowną zwyżkę cen surowca wywołał spadek jego zapasów w USA. Z danych Departamentu Energii wynika, że w połowie marca wynosiły one 428,3 mln baryłek i były niższe niż tydzień wcześniej o niecały 1 proc. Gwałtowna reakcja giełd wynikała z tego, że ponad 80 proc. ankietowanych przez agencję Bloomberg analityków prognozowało, iż rezerwy wzrosną.
Poziom zapasów to jedna z podstawowych miar obrazujących relację między popytem i podażą na rynku ropy. Najczęściej ich bieżącą wartość eksperci odnoszą do 5-letniej średniej. Po ostatnich danych okazało się, że po raz pierwszy od 2014 r. stany magazynowe znalazły się poniżej tej wartości, co stanowi sygnał, że popyt jest większy niż dostawy na rynek. W piątek cena baryłki gatunku Brent na giełdzie w Londynie przekroczyła 70 dol., zbliżając się do tegorocznego maksimum – 71 dol. za baryłkę – ze stycznia. Wcześniej tak droga ropa była w drugiej połowie 2014 r.
To o tyle zaskakujące, że po wzroście cen w ostatnich dwóch latach ten rok miał przynieść stabilizację notowań ze względu na zwiększone dostawy. Wraz z coraz wyższą ceną rośnie wydobycie ze złóż łupkowych w Stanach Zjednoczonych. Amerykanie mają w tym roku produkować 10,3 mln baryłek dziennie, najwięcej w historii. Dodatkowo z końcem roku wygasa porozumienie między Organizacją Krajów Eksportujących Ropę Naftową (OPEC) i Rosją, które ograniczyło wydobycie o 1,8 mln baryłek dziennie (ok. 2 proc. globalnej produkcji). Skuteczność obowiązujących restrykcji sygnatariusze umowy mają ocenić już w połowie roku i część ekspertów prognozuje, że wtedy ograniczenia przestaną w praktyce obowiązywać. Czyli ropy w tym roku nie powinno na rynku zabraknąć.
– Wszyscy z dużą uwagą obserwują podaż, bo ją łatwiej jest policzyć. Ale równie ważny jest popyt, którego tak łatwo nie da się oszacować. I to właśnie wzrost zapotrzebowania na ropę, związany z wysokim tempem wzrostu gospodarczego praktycznie na całym świecie, powoduje, że ceny ostatnio rosną – mówi Andrzej Kubacki, główny analityk w Noble Funds TFI. Jego zdaniem trend może się utrzymać, jeśli porozumienie OPEC z Rosją w sprawie ograniczenia wydobycia nie zostanie w niekontrolowany sposób zerwane. A na razie nic na to nie wskazuje. Analitycy banku inwestycyjnego Goldman Sachs uważają, ze w tym roku zapotrzebowanie na ropę będzie wyższe od podaży, co spowoduje zwyżkę cen przejściowo nawet powyżej 80 dol. za baryłkę.
Taki scenariusz może mieć negatywny wpływ na ceny paliw na krajowych stacjach. Dotychczas kierowcy w Polsce nie odczuli wzrostu cen, bo w zeszłym roku umacniał się złoty, dzięki czemu cena ropy w krajowej walucie lekko spadła. Efekt jest taki, że – jak wynika z danych firmy e-petrol – za litr benzyny E95 płaciliśmy w zeszłym tygodniu średnio 4,59 zł, o 10 gr mniej niż przed rokiem. Olej napędowy kosztował 4,49, również 10 gr mniej niż przed rokiem. Teraz sytuacja powinna się zmienić, bo nasza waluta od kilku tygodni traci na wartości i nie rekompensuje już drożejącej ropy.