Od pięciu lat kupujemy ze Wschodu coraz mniej ropy. Ponad 20 proc. surowca przerabianego w Polsce pochodzi od innych dostawców.
Każdego roku rafinerie należące do gdańskiego Lotosu i płockiego Orlenu przerabiają ok. 25 mln ton ropy naftowej. Surowiec kupują przede wszystkim w Rosji. W rekordowym pod tym względem 2013 r. stamtąd pochodziło 93,3 proc. dostaw. W ubiegłym roku udział tamtejszego surowca w całym przerobie ropy naftowej w Polsce spadł piąty raz z rzędu i pierwszy raz od wielu lat znalazł się poniżej 80 proc.
Lotos kupił w Rosji 78 proc. przerabianego surowca, Orlen – więcej niż 70 proc. Gdańska spółka, która na podobnym poziomie zakupy z innych kierunków niż wschodni utrzymuje od trzech lat, zasygnalizowała, że w pierwszym kwartale nawet 40 proc. przerobionego surowca mogło pochodzić spoza Rosji. W Orlenie ten odsetek jest niższy, ale jeszcze dwa lata temu stamtąd kupowano 95 proc. ropy przerabianej w płockiej rafinerii.
I choć na początku 2016 r. spółka przedłużyła na kolejne trzy lata kontrakt z rosyjskim Rosnieftem, to jednak umowa daje Orlenowi możliwości elastycznego kształtowania ilości zamawianego surowca. – Także wcześniej krajowe koncerny miały możliwości dywersyfikacji dostaw, ale z nich nie korzystały – mówi Andrzej Sikora, prezes Instytutu Studiów Energetycznych.
/>
Ekspert podkreśla, że w kontraktach na dostawy rosyjskiej ropy jest zawarte pewne dyskonto ze względu na jej niższą jakość. Surowiec ma większą zawartość siarki niż pochodzący z krajów arabskich czy Morza Północnego. To sprawia, że jest tańszy niż na przykład gatunek Brent. Ale też z jego przerobu można uzyskać nieco inną paletę produktów. Krajowe koncerny twierdzą, że jakość ropy z naszego głównego źródła dostaw mieści się w odpowiednich parametrach, ale odwołany w lutym tego roku wiceprezes Orlenu Mirosław Kochalski sugerował, że zbyt wysoka zawartość siarki zmniejsza opłacalność przerobu surowca z tego kierunku. Lepiej nadaje się on do produkcji oleju opałowego czy asfaltów. Z innych gatunków koncerny paliwowe są natomiast w stanie otrzymać więcej paliw samochodowych, a to przede wszystkim na te produkty rośnie w ostatnich miesiącach popyt.
Zmniejszenie dostaw zza wschodniej granicy jest zgodne z polityką bezpieczeństwa energetycznego lansowaną przez polski rząd. Jednym z jej istotnych założeń jest ograniczenie zależności od importu surowców z Rosji.
Postępująca dywersyfikacja nie byłaby jednak możliwa bez szerszego otwarcia na rynek europejski arabskich producentów ropy. Przed dwoma laty Orlen podpisał i regularnie przedłuża kontrakt z saudyjskim Aramco, największym producentem ropy na świecie. Po zniesieniu embarga, związanego z realizowanym programem atomowym, na rynek stopniowo wraca Iran. W połowie kwietnia do gdańskiego Naftoportu zawinie tankowiec z transportem 130 tys. ton ropy z tego kraju zakupionej przez Orlen. Do rafinerii w Płocku trafiają także dostawy surowca z Iraku, Azerbejdżanu, Kazachstanu, Nigerii czy Norwegii. Nasze koncerny korzystają także na zniesieniu embarga na eksport surowca przez Stany Zjednoczone. Pierwszy tankowiec z dostawą z USA trafił do Polski w październiku zeszłego roku. W grudniu Lotos podpisał umowę na dostarczenie przynajmniej pięciu ładunków amerykańskiej ropy. Kilka procent przerabianego w polskich rafineriach surowca pochodzi także z krajowego wydobycia.
Zarządy krajowych koncernów podkreślają, że dywersyfikacja dostaw jest dla nich opłacalna ekonomicznie, co potwierdzają m.in. rekordowe w zeszłym roku zyski Lotosu i Orlenu. Według Andrzeja Sikory pewne przesłanki sugerują, że tak być nie musi. – W ostatnim kwartale zeszłego roku marże operacyjne Orlenu spadły do jednego z najniższych poziomów w historii firmy. Marża wynika z różnicy między ceną zakupu surowca i sprzedaży końcowych produktów. Jej obniżenie wskazuje, że spółka płaci zbyt drogo za ropę – ocenia ekspert.