Nasz eksport w ciągu kilkunastu lat zanotował gigantyczny skok i pozwolił skrócić dystans dzielący nas od Niemiec. Jednak Węgry, Słowacja, Czechy mają lepszy wskaźnik eksportu per capita.
Eksport (w przeliczeniu na mieszkańca Polski, w dol.) / Dziennik Gazeta Prawna
W ubiegłym roku polskie przedsiębiorstwa mogły sprzedać za granicą towary warte ponad 227 mld dol. – wynika z szacunków DGP na podstawie danych GUS za 11 miesięcy. To oznacza, że w przeliczeniu na mieszkańca osiągnął on wartość 5,9 tys. dol. i był o 10,8 proc. większy niż w roku poprzednim. To już tylko o 14 proc. mniej niż w Hiszpanii (w 2000 r. był prawie trzyipółkrotnie mniejszy).
Zdecydowanie skróciliśmy też dystans do Niemiec, które są lokomotywą europejskiej gospodarki. Przed 17 laty eksport na mieszkańca był u nas ponad ośmiokrotnie mniejszy, a obecnie jest trzykrotnie niższy niż u naszego zachodniego sąsiada.
Zawdzięczamy to wszystko przede wszystkim wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej. Zniesione wtedy cła zwiększyły konkurencyjność naszych towarów na rynku Wspólnoty. Z kolei otwarcie rynku na produkty z Unii zmobilizowało polskie firmy do podniesienia jakości wyrobów (bez tego straciłyby krajowych odbiorców). W efekcie stały się one atrakcyjne także dla kontrahentów zagranicznych w różnych częściach świata.
Coraz więcej sprzedajemy wyrobów zaawansowanych technologicznie, których produkcja wymaga dużych nakładów na działalność badawczo-rozwojową. Z dostępnych danych wynika, że w 2015 r. w całym polskim eksporcie było ich 8,5 proc., podczas gdy w 2004 r. – zaledwie 2,3 proc.
Optymizm słabnie, gdy porównamy się z większością krajów byłego bloku wschodniego, które razem z nami wstępowały do Unii Europejskiej. W tym zestawieniu wypadamy słabo.
Eksport per capita w Czechach wyniósł w 2016 r. 15,3 tys. dol., na Słowacji 14,3 tys., na Węgrzech 10,6 tys., w Estonii 10 tys. a na Litwie 8,6 tys. dol. – Te dysproporcje są naturalne. Im mniejszy kraj, tym wcześniej funkcjonujące w nim przedsiębiorstwa napotykają barierę popytu na rynku wewnętrznym. Aby się rozwijać, muszą zwiększać sprzedaż swoich wyrobów na rynkach zagranicznych – wyjaśnia prof. Krzysztof Marczewski z Instytutu Badań Rynku, Konsumpcji i Koniunktur.
Ekspert dodaje, że w maleńkich krajach, na przykład nadbałtyckich, wystarczy jeden nowy zakład eksportujący, by wskaźniki szybko poszybowały w górę. – Trzeba też pamiętać o tym, że Słowacy i Węgrzy przyciągnęli więcej inwestycji zagranicznych w przeliczeniu na mieszkańca. A międzynarodowe koncerny są zazwyczaj nastawione na eksport – mówi prof. Marczewski.
Nasz udział w światowym eksporcie wzrósł prawie trzykrotnie w porównaniu z 2000 r. i wynosi 1,3 proc.