700 mln zł zamiast zakładanych 375 mln zł może kosztować kontynuacja projektu wydobywczego w Norwegii.
/>
W I kwartale 2018 r. zarząd Lotosu zdecyduje, czy dalej wykładać pieniądze na inwestycję na Morzu Północnym. Kosztowała ona już spółkę ok. 2 mld zł, a nie udało się dotąd pozyskać ani jednej baryłki ropy. Sporą część wydanej kwoty udało się odzyskać dzięki przewidzianej w norweskim prawie tarczy podatkowej, umożliwiającej zwrot części poniesionych nakładów pod warunkiem inwestycji w kolejne złoża, teraz jednak trzeba zdecydować, co dalej.
W strategii na lata 2017–2022 firma zakładała, że przyszłe wydatki na ten cel sięgną 375 mln zł, przy czym przedstawiciele Lotosu wielokrotnie powtarzali, że ostateczną decyzję, czy pozostają w projekcie, czy odsprzedają swoje udziały, podejmą po przedstawieniu przez operatora nowego planu rozwoju i eksploatacji. W ostatnich dniach Repsol, operator koncesji, przedłożył taki plan norweskiemu ministerstwu ropy naftowej i energii. Na jego podstawie można wnioskować, że nakłady na projekt ze strony Lotosu, który jest udziałowcem złoża w jednej piątej, mogą wynieść ok. 700 mln zł.
Yme nie kojarzy się najlepiej, mimo to eksperci oceniają, że pechowa jak dotąd koncesja może w końcu przynieść Lotosowi korzyści. – To duże złoże. Można się było liczyć ze stosunkowo wysokimi nakładami inwestycyjnymi – mówi DGP Łukasz Prokopiuk, analityk Domu Maklerskiego BOŚ. Jego zdaniem, biorąc pod uwagę zakładane wzrosty cen ropy i gazu na rynku, inwestycja wydaje się atrakcyjna. – Kwota rzędu 700 mln zł rozłożona w czasie nie powinna być problemem dla takiej spółki jak Lotos, tym bardziej że kończą się realizowane przez grupę inne duże projekty inwestycyjne – ocenia Prokopiuk.
Sporo może zależeć od proponowanej przez operatora koncesji relacji między CAPEX-em, czyli wydatkami na rozwój produktu, a OPEX-em, czyli wydatkami na jego utrzymanie. Może się bowiem okazać, że przeniesienie większego ciężaru na CAPEX oznaczać będzie niższe wydatki w późniejszym okresie.
Kuszący może być dla Lotosu potencjał złoża. Możliwe do wydobycia zasoby, przypisane udziałom Lotos Norge, wynoszą ok. 13 mln baryłek ropy naftowej. Marcin Jastrzębski, który w styczniu tego roku zasiadł w fotelu prezesa gdańskiej spółki, zapowiadał, że będzie się starał doprowadzić do tego, by Lotos nie był postrzegany wyłącznie jako rafineria, ale też jako firma wydobywcza. Dlatego planował intensywny rozwój segmentu wydobywczego, wskazując głównie na szelf norweski i brytyjski na Morzu Północnym. Podkreślał wówczas, że kupowaniu udziałów w złożach sprzyjają niskie ceny ropy, a własne zasoby zwiększą stabilność wyników grupy. O ile bowiem drogi surowiec jest niekorzystny dla segmentu rafineryjnego, o tyle przekłada się na większe zyski części zajmującej się wydobyciem. Z kolei tani surowiec wspomaga segment rafineryjny, ale obciąża wydobycie.
W strategii na lata 2017–2022 Lotos zaproponował wydatki inwestycyjne na poziomie 9,4 mld zł, z czego aż 3 mld zł miałyby trafić do segmentu wydobywczego, 2,5 mld zł do segmentu produkcji, a 0,6 mld zł na rozwój sieci stacji paliw. Dodatkowe 3,3 mld zł ma zostać rozdzielone między segmenty, w zależności od potrzeb, po 2018 r.
W przypadku Yme rozpoczęcie produkcji, zgodnie z nowym planem zagospodarowania opracowanym przez Repsol, planowane jest na pierwszą połowę 2020 r.
Z planu opracowanego przez Repsol, operatora koncesji, wynika, że projekt wymaga inwestycji rzędu 8 mld koron norweskich, czyli ok. 3,4 mld zł. Zakłada on wykorzystanie istniejącej na złożu infrastruktury, w tym między innymi zbiornika magazynowego, rurociągów i systemu wyładowczego.
W projekcie założono wydzierżawienie platformy produkcyjnej. Dostarczy ją Maersk Drilling. W połowie listopada spółka ta informowała o kontrakcie z Respolem zawartym na okres pięciu lat, z możliwością przedłużenia o kolejne pięć lat. Kontrakt ma wejść w fazę realizacji w czwartym kwartale 2019 r.
Lotos Norge, spółka zależna Lotosu, kupiła 20 proc. udziałów w złożu Yme, zlokalizowanym w południowej części norweskiego sektora Morza Północnego, w 2008 r. Pierwotnie uruchomienie wydobycia planowano na 2010 r., ale prace się opóźniały. Gdy po wielu perypetiach w 2011 r. na złożu zainstalowano w końcu platformę wydobywczą należącą do firmy SBM Offshore, okazało się, że jest ona wadliwa. W marcu 2013 r. ówczesny operator złoża, Talisman Energy, oraz SBM zawarły porozumienie w sprawie usunięcia jej ze złoża. SBM Offshore zapłaciło członkom konsorcjum 470 mln dol. Talisman zobowiązał się w imieniu udziałowców do usunięcia platformy, a SBM – do przetransportowania jej do portu i utylizacji.