Blisko 400 mln zł wyniosą w 2017 r. wpływy z tytułu podatku od gier. To dwa razy więcej niż przed rokiem. Wszystko za sprawą zmniejszenia się szarej strefy w bukmacherce, która została radykalnie ograniczona dzięki nowelizacji ustawy o grach hazardowych obowiązującej od 1 kwietnia 2017 r. (Dz.U. z 2017 r. poz. 88).

Jednocześnie – jak wynika z podsumowania roku dokonanego przez stowarzyszenie „Graj legalnie”, za którym stoją firmy posiadające zezwolenie na organizowanie gier – nadal jest wiele do zrobienia. Obroty licencjonowanych bukmacherów w 2017 r. wyniosą ok. 3,3 mld zł. To co prawda o 94 proc. więcej niż w 2016 r., ale nadal wartość ta odpowiada zaledwie za 40 proc. całego rynku zakładów wzajemnych. Czyli szara strefa wciąż wynosi aż 60 proc. rynku.

Nowelizacja ustawy hazardowej pomogła więc, lecz nie aż tak istotnie, jak zapowiadał ustawodawca. Powody są trzy.

Po pierwsze, niedoskonały jest Rejestr domen służących do oferowania gier hazardowych niezgodnie z ustawą. Wpisane do niego adresy powinny być blokowane przez przedsiębiorców telekomunikacyjnych. A potencjalny gracz chcący obstawić wynik meczu, zamiast na stronę bukmachera, powinien zostać przekierowany pod adres Ministerstwa Finansów, gdzie mógłby się dowiedzieć, że obstawianie zakładów u podmiotów bez zezwolenia jest zabronione.

Sęk w tym, że urzędnicy resortu finansów powoli i wybiórczo wpisują kolejne domeny. Nielegalni bukmacherzy (czyli nieposiadający zezwolenia na prowadzenie działalności) bawią się z urzędnikami, tworząc coraz to nowe domeny. Gdy już jedna z nich trafi do rejestru, okazuje się, że prowadzący nielegalną działalność wykorzystuje już inną.

Z obserwacji „Graj legalnie” wynika, że wielu drobnych przedsiębiorców telekomunikacyjnych nie wie o swoim nowym obowiązku. W ten sposób w mniejszych miejscowościach, gdzie dominują osiedlowe sieci, nadal gracze mają dostęp nawet do witryn internetowych wpisanych do rejestru.

Po drugie, w ocenie legalnie prowadzących działalność bukmacherów nigdy nie uda się zwalczyć szarej strefy, jeśli podatki będą aż tak wysokie. Firma oferująca gry legalnie musi płacić 12-proc. podatek od obrotu; jeden z najwyższych w Europie. Ktoś, kto oferuje gry na terenie Polski nielegalnie, nie płaci podatku w ogóle. To się rzecz jasna odbija na warunkach oferowanym graczom. Mówiąc wprost: skorzystanie z usług nielegalnego bukmachera jest obecnie bardziej opłacalne.

Jednocześnie przedstawiciele legalnych bukmacherów przekonują, że obniżenie podatku wcale nie oznaczałoby niższych wpływów do budżetu. Wystarczy popatrzeć na Danię, Austrię czy Słowację, by dostrzec, że korzyści ze zniwelowania szarej strefy są dla państwa większe niż te wynikające z wysokiej daniny.

I wreszcie po trzecie, ustawodawca nie wypracował skutecznego modelu blokowania współpracy nielegalnych bukmacherów z instytucjami płatniczymi. Formalnie żaden podmiot rynku finansowego nie będzie obecnie pośredniczył w przekazach pomiędzy firmą bukmacherską a graczem, gdyż grozi to nałożeniem kilkusettysięcznej kary. Tyle że nadal nic nie stoi na przeszkodzie, by użytkownicy mogli wykorzystywać do płatności zagraniczne wirtualne portfele czy kryptowaluty. Niemal wszyscy nielegalni bukmacherzy przyjmują już płatności w bitcoinie.

Stowarzyszenie założone przez działających zgodnie z polskim prawem bukmacherów apeluje więc do ustawodawcy o nowelizację, która rozwiąże wskazane problemy. Zarazem liczy na to, że urzędnicy Ministerstwa Finansów skrzętniej będą pracować przy rejestrze domen zakazanych. Jeśli tak się stanie, z szacunków branży wynika, że rokrocznie do budżetu państwa może trafiać nawet 2,7 mld zł.