W tym tygodniu Senat USA powinien zająć się reformą podatków. Jej główny cel: pobudzenie wzrostu gospodarczego dzięki obniżce stawek.
Projekt zyskał już akceptację Izby Reprezentantów, teraz pracują nad nim senatorowie. Oprócz wielu drobnych zmian, które mają uprościć system podatkowy, reforma zakłada przede wszystkim zmniejszenie obciążeń podatkowych, głównie przez wprowadzenie ulg, likwidację niektórych danin oraz obniżenie stawek, z redukcją CIT-u z obecnych 35 proc. (najwięcej w OECD) do 20 proc.
Reaganowi się udało, ale Bushowi już nie
Zgodnie z większością analiz reforma spowoduje spadek wpływów podatkowych, a przez to powiększy dług publiczny USA (obecnie 20,5 bln dol., 103 proc. PKB). Donald Trump, a za nim republikanie uspokajają jednak, że ubytek dochodów zostanie zrównoważony przez przyspieszenie wzrostu gospodarczego i wyższe wpływy podatkowe. W końcu jeśli Amerykanom i amerykańskim firmom zostanie więcej pieniędzy w kieszeni, to chętniej będą je wydawać.
Republikanie mają na poparcie swojej tezy przykłady. Kiedy Ronald Reagan obciął podatki w 1981 r., gospodarka przez następną dekadę rozwijała się w średnim tempie 3,8 proc. rocznie. Podobnie zadziałała obniżka zafundowana przez prezydenta Johnsona w 1964 r. (obniżono wtedy najwyższą stawkę PIT z 91 – sic! – do 70 proc.). Do końca lat 60. wzrost PKB utrzymał się na średnim poziomie 4,7 proc.
Ale nie zawsze tak było. Chociaż George W. Bush obciął podatki dwukrotnie – w 2001 i 2003 r. – w minionej dekadzie gospodarka USA rozwijała się średnio w tempie 1,7 proc. Dlatego ekonomiści są sceptyczni, jeśli idzie o dobroczynny wpływ obniżki podatków na rozwój gospodarczy. W niedawnej sondzie Uniwersytetu w Chicago, w której wzięło udział 42 ekonomistów (w tym nobliści), tylko jeden uznał, że szykowana przez republikanów reforma podatkowa z pewnością rozkręci gospodarkę.
Sceptyczny jest nawet biznes. Furorę w Stanach zrobiło nagranie z niedawnego spotkania Gary’ego Cohna, głównego doradcy ekonomicznego prezydenta Trumpa, z prezesami amerykańskich firm (zorganizowanego przez „Wall Street Journal”). Padła podczas niego prośba: „Proszę podnieść ręce, jeśli planujecie państwo inwestycje w związku z przyjęciem reformy podatkowej”. Zgłosiło się tylko kilka osób. – Dlaczego pozostałe ręce nie są w górze? – pytał Cohn.
Odpowiedź może się kryć w przyczynie trwającej obecnie globalnej flauty inwestycyjnej. Jeśli rację mają zwolennicy hipotezy o długotrwałej stagnacji (m.in. Larry Summers), to żadna reforma podatkowa nie pomoże, bo za niechęcią firm do inwestycji stoi brak impulsu na miarę technologicznego przełomu (jak np. upowszechnienie się internetu), który popchnąłby świat do przodu.
Szwecja rosła szybciej niż Szwajcaria
Jak poziom obciążeń podatkowych wpływa na tempo wzrostu gospodarczego? W długoterminowej perspektywie nie ma poważnego wpływu – przekonuje Joel Slemrod z Uniwersytetu w Michigan w swojej książce „Taxing Ourselves”, gdzie porównuje rozwój gospodarczy różnych krajów na przestrzeni dekad. Jeden z przykładów podawanych przez ekonomistę to zestawienie słynącej z wysokich podatków Szwecji ze stosującą relatywnie niskie podatki Szwajcarią: w tej pierwszej w latach 1970–2012 PKB na osobę rósł szybciej niż w tej drugiej.
Jeśli Slemrod ma rację, republikanie są na najlepszej drodze do powiększenia długu publicznego w USA.
/>
Założenie, że obniżka podatków zwróci się dzięki dodatkowemu rozwojowi gospodarczemu, jest bardzo ryzykowne. – Jeśli firmy działają racjonalnie i widzą, że w pierwszej fazie jednak dojdzie do zwiększenia deficytu i długu, co w jakiejś perspektywie może oznaczać podwyżki podatków, to mogą uznać zmianę za nietrwałą. A skoro tak, chęć do inwestowania u nich może być mniejsza – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Crédit Agricole.
Jego zdaniem reforma Trumpa może zwiększyć – i tak już duże – nierówności majątkowe w USA. Co oznacza, że poparcie społeczne i polityczne dla zmian będzie niskie. – Polityka fiskalna może zapewnić długookresowy wzrost gospodarczy, o ile się ją odpowiednio dostroi. Skoro ktoś decyduje się na obniżenie podatków, to powinien zrobić coś po stronie wydatkowej budżetu, by uniknąć nadmiernego deficytu – podkreśla Borowski.
Rumunia – wzór nie do naśladowania
Przykładem złego dostrojenia polityki fiskalnej, która miałaby działać w służbie koniunktury, są zmiany w podatkach wprowadzone przez rumuński rząd. Rzeczywiście wzrost gospodarczy jest w tym kraju imponujący, w III kw. PKB wzrósł o 8,8 proc. rok do roku. Pod tym względem Rumunia jest absolutnym czempionem Unii Europejskiej.
To pokłosie odpalenia fiskalnej bazooki przez rząd w Bukareszcie. Już w 2015 r. ogłosił on program podatkowej odwilży, czyli szeregu obniżek podatków, w tym VAT, akcyzy i podatków dochodowych. Zaczęło się od VAT, który już w 2016 r. ścięto o 4 pkt proc., a w tym roku o kolejny punkt, do 19 proc. Od przyszłego roku radykalnie spadnie natomiast stawka liniowego PIT z 16 do 10 proc. Wzrośnie również o 60 proc. kwota wolna od podatku dla najmniej zarabiających, do 510 lei (ok. 460 zł). Niższy VAT, w połączeniu z gigantycznym wzrostem płac w sektorze publicznym (w niektórych przypadkach nawet o 100 proc.), nakręcił konsumpcję do rzadko spotykanych rozmiarów. W II kw. tego roku rosła ona o 6,9 proc. (danych za III kw. jeszcze nie ma).
Ale w rumuńskich inwestycjach tak różowo już nie jest. Owszem, rosną, ale ledwie o 2,4 proc. rok do roku. To oznacza, że silniki rumuńskiej gospodarki pracują bardzo nierówno i utrzymanie wysokiego tempa wzrostu może być trudne. Tym bardziej że wszystko to ma swoją cenę w rosnącym deficycie finansów publicznych i długu. Już w 2016 r. deficyt wzrósł do 3 proc. PKB z 0,8 proc. PKB rok wcześniej, w przyszłym roku ma wynosić już 4,3 proc. PKB. Tak twierdzi Komisja Europejska, która spodziewa się też wzrostu długu z 37,9 proc. PKB do 39,1 proc.