Tytuł mojego tekstu nawiązuje do sławnej broszurki rosyjskiego dysydenta Andrieja Amalrika „Czy Związek Radziecki przetrwa do 1984 r.?”, napisanej wtedy, gdy nikomu nie przychodziło do głowy, że system komunistyczny może się załamać. Wydawało się, że będzie on trwać wieki, sprawiał wszak wrażenie trwałego i silnego.
Dziennik Gazeta Prawna
Nie przypadkiem nawiązuję tu do owego poczucia trwałości, jest ono bowiem charakterystyczne dla wszystkich osób żyjących w pewnym systemie od dawna. Każdy dzień życia potwierdza stałość, trwałość i niezmienność tego, co jest. Nie widać na co dzień poważniejszych rys w systemie, które mogłyby znamionować jego chylenie się ku upadkowi. Owszem, występują pewne trudności, ale mamy naturalną tendencję, aby traktować je jako przejściowe. Do tego zresztą namawia cała machina propagandowo-ideologiczna, która ma nas przekonać, że żaden inny świat nie jest możliwy, a ten, który jest, choć niedoskonały, jest i tak najlepszy z możliwych.
Dlatego każde załamanie się danego systemu musi być dla jego mieszkańców niespodzianką. Tym bardziej że większość z nich nie potrafi sobie wyobrazić alternatywy. Oswojona codzienność egzystencji powoduje, że nie zdając sobie z tego sprawy, utożsamiamy je z jakimiś obiektywnie istniejącymi stanami świata, których nie sposób zmienić, tak jak nie sposób zmienić następstwa pór roku czy innych zjawisk naturalnych. W tym sensie załamanie się systemu politycznego, ekonomicznego czy społecznego musi być zawsze szokiem. Ci zaś, którzy – jak kiedyś Amalrik – przewidują jego kres, traktowani są jak fantaści, fałszywi prorocy lub szaleńcy.
Nie chciałbym być do nich zaliczony, dlatego swoją obawę o losy kapitalizmu postaram się ubrać w szereg tez i argumentacji, które powinny uzmysłowić czytelnikowi, że moje (i nie tylko moje) obawy nie są płonne. Przy czym chcę od razu uzasadnić owo słowo „obawy”, które może wzbudzić opór w ludziach kapitalizmowi z gruntu niechętnych, jako że z ich punktu widzenia im szybciej kapitalizm upadnie, tym lepiej.
Mój stosunek do niego jest bardziej ambiwalentny. Najbliższy jest on podejściu Winstona Churchilla do demokracji. Powiedział on, że demokracja to system bardzo niedoskonały, ale nie mamy lepszego. Taki jest także mniej więcej mój stosunek do kapitalizmu. Nie jestem jego wielbicielem, bowiem widzę zbyt wiele jego wad. Ale obawiam się, że nie dysponujemy żadną rozsądną, czyli realistyczną alternatywą. W tej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak tylko zastanowić się nad warunkami jego trwania i ewentualnie pokojowego ewoluowania w stronę czegoś innego, czego nie potrafimy jeszcze zidentyfikować, ale co mogłoby się narodzić w przyszłości (postkapitalizmu).
Przedkładanie ewolucji nad rewolucję, stopniowej zmiany nad gwałtowny upadek domaga się jednak zidentyfikowania tych czynników, które mogą sprzyjać raczej katastrofie niż ewolucji. I temu ma służyć właśnie niniejszy tekst. Jego główna teza mówi, że jeśli we współczesnym kapitalizmie nie dokonają się stosowne zmiany, to owa katastrofa jest bardzo możliwa. System ten bowiem ma wpisaną w siebie bardzo silną tendencję autodestrukcyjną, która może doprowadzić do jego implozji, zapadnięcia się pod ciężarem sprzeczności i wewnętrznych nierównowag.
Przy czym uważam, że w identyfikacji tej tendencji autodestrukcyjnej może być pomocne spojrzenie na inne systemy, które już kiedyś w dziejach z hukiem upadały, jak np. Cesarstwo Rzymskie lub przedrewolucyjna Francja czy Rosja. To, co za każdym razem rzuca się w oczy, to upadek moralności klas rządzących. Dekadencja. Jej znakiem w dzisiejszych czasach jest uznanie (za Miltonem Friedmanem), że jedynym obowiązkiem przedsiębiorstwa jest zysk i wyeliminowanie wszystkich innych względów. Skutkiem tej absolutyzacji zysku jest pogłębiający się proces degrengolady moralnej kapitalizmu owocujący powszechnym uznaniem, że wszystkie chwyty prowadzące do jego zwiększenia są uzasadnione. Tu znajdują się korzenie rozpowszechnionej tolerancji dla oszustw, sprzedawania kłamstw (internet) i totalnej manipulacji (nieuczciwa reklama oraz marketing bazujący na moralnie wątpliwych środkach, jak wzbudzanie społecznej zawiści czy powielanie szkodliwych stereotypów). Dla coraz intensywniejszego poszukiwania frajerów, aby przywołać tytuł książki George'a Akerlofa i Roberta Shillera „Złowić frajera. Ekonomia manipulacji i oszustwa”. Ale także dla potęgującego się wyzysku.
Nihilizm moralny, jaki znamionuje współczesny kapitalizm, nie jest jedynym symptomem jego upadku. Być może ważniejsze będzie zjawisko całkowitej nieumiejętności naprawiania swoich wcześniejszych błędów. Jego widomym znakiem jest brak zdecydowanych reform po ostatnim kryzysie. Nie usunięto ani jednej z jego głębokich przyczyn
Znakomitą ilustracją procesu porzucania na rzecz zysku osiąganego za wszelką cenę innych względów o charakterze moralnym (służebności przedsiębiorstwa wobec lokalnej wspólnoty, traktowania działalności gospodarczej jako działania mającego na względzie dobro wspólne, uznawania pracowników za cenny zasób nie tylko w kategoriach ekonomicznych, lecz także społecznych) stanowi historia firmy McDonald’s przedstawiona w filmie „McImperium”. Opowiada on m.in. o tym, jak została ona przejęta od braci MacDonald przez obrotnego menedżera Raya Kroca i jak w trakcie tego procesu pierwotni właściciele, traktujący swoją działalność jako służbę wobec lokalnych wspólnot, zostali ku swojemu oburzeniu i zdziwieniu „ograni” przez człowieka, dla którego liczył się wyłącznie zysk. Innym przykładem procesu „wyzwalania się” kapitalizmu spod wpływów moralności może być działalność wielu banków i innych instytucji finansowych poprzedzająca ostatni wielki kryzys z lat 2007–2008. Bezwzględność w dążeniu do zysku połączona była w nich z kompletną nieodpowiedzialnością kierownictwa oraz dążeniem do uzyskania osobistych korzyści w jak najkrótszym czasie. Gargantuiczna konsumpcja beneficjentów tego systemu, przypominająca jako żywo okres największej dekadencji w Cesarstwie Rzymskim, została dobrze odmalowana w słynnym filmie „Wilk z Wall Street”.
Nihilizm moralny, jaki znamionuje współczesny kapitalizm, nie jest jedynym symptomem jego upadku. Być może ważniejsze będzie zjawisko całkowitej nieumiejętności naprawiania swoich wcześniejszych błędów. Jego widomym znakiem jest brak zdecydowanych reform po ostatnim kryzysie. Nie usunięto ani jednej z jego głębokich przyczyn. Nie ograniczono skali finansjalizacji gospodarki, nie wypracowano metod pozwalających na zerwanie ze zjawiskiem casino capitalism oraz „rozwoju” przez bańki finansowe (kolejna narasta na giełdzie amerykańskiej, która zresztą coraz bardziej, tak jak inne giełdy zaczyna przypominać jedną wielką piramidę finansową, w której na zyski mogą liczyć nie ci, którzy inwestują długoterminowo, jak to kiedyś bywało, ale ci, którzy bardzo często i szybko wpłacają i wypłacają pieniądze, świadomi nieuchronnego krachu), nie podzielono instytucji bankowych i ubezpieczeniowych za dużych, aby upaść, a zatem i za dużych, aby istnieć, nie zlikwidowano rajów podatkowych, nie zreformowano agencji ratingowych, aby podnieść ich wiarygodność zniszczoną przez ostatni kryzys, nie ograniczono władzy korporacji, nie osłabiono siły lobbystycznej wielkich instytucji finansowych, nie wprowadzono istotnych regulacji przepływu kapitału, nie wypracowano skutecznych metod zmiany zgubnej orientacji instytucji finansowych i korporacji na szybki zysk, ich swoistej ślepoty na dalekosiężne skutki podejmowanych działań.
Nie zrobiono także nic, aby ograniczyć narastające nierówności społeczne, których skala zaczyna grozić wybuchem buntu społecznego, a także pogłębiającym się procesem spadku popytu na towary w nadmiarze produkowane przez kapitalistyczny aparat wytwórczy. Ów spadek jest wszak związany z niesprawiedliwą dystrybucją zysków (jej znakiem jest stałe zmniejszanie się udziału płac w PKB). Nie zmniejszono skali występowania zjawiska „pracujących biednych”, nie wypracowano skutecznych środków przeciwdziałania pogłębiającemu się procesowi dekompozycji społecznej, narastania gniewu i frustracji. Widomym znakiem niepowodzenia w tym względzie jest poszerzający się zakres politycznych wpływów partii i ugrupowań antyestablishmentowych oraz wybór takich osób jak Donald Trump na ważne stanowiska państwowe; to ostatnie zdarzenie jest znakiem doprowadzania pewnej „tragedii pomyłek” do swego kresu i znamionuje kompletną dezorientację społeczeństw zachodnich powstałą w wyniku odczuwanego, ale nieprzemyślanego kresu możliwości działania pewnego sytemu ekonomicznego i społecznego. Nie doprowadzono też do ograniczenia kosztów zewnętrznych działania współczesnego kapitalizmu, w tym przede wszystkim strat ekologicznych.
Wszystko to skłania do wniosku, że współczesny kapitalizm stopniowo dociera do kresu swoich możliwości przetrwania. Także dlatego, że wraz z podbojem ziem dotąd niepodbitych w sensie geograficznym (poza systemem pozostają dziś właściwie jedynie Korea Północna i Kuba) oraz w sensie społecznym (wciąż poszerzający się zakres utowarowienia wszystkich aspektów ludzkiego życia, z emocjami i namiętnościami jako ostatnimi bastionami wolności od utowarowienia systematycznie podbijanymi przez coraz to nowe mechanizmy rynkowe, takie jak praca emocjami, coaching czy mechanizmy budowania osobistej marki) logika jego ekspansji powoli się wyczerpuje. A jak wiadomo – kapitalizm to system, który więdnie wtedy, gdy zaczyna mu brakować ziem niepodbitych i nowych „pastwisk” światowego kapitału, na których może zdobywać zyski.
Wszystko to skłania do sformułowania obawy, że zarówno strukturalne problemy kapitalizmu, jak i jego stopniowa degrengolada moralna mogą doprowadzić do przesilenia w postaci czegoś na kształt rewolucji. Nikt, poza najbardziej zapalczywymi przeciwnikami kapitalizmu, sobie jej nie życzy. Jednak w momencie, w którym system ten traci charakterystyczną dla siebie umiejętność uczenia się i przekształcania, jego los stoi pod znakiem zapytania. Tym bardziej że wciąż słabnie państwo, przez długie lata pełniące funkcję nadzorcy skłaniającego oporny system do przekształceń w imię ochrony jego trwania. Nie widać też jakieś specjalnej woli do wypełniania tej tradycyjnej roli państwa przez takie organizacje jak Wspólnota Europejska. W tej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak przywołać stare chińskie przysłowie: „gotuj się na burzę, gdy kwitną drzewa i świeci słońce”.