Polski Fundusz Rozwoju stworzy państwowy fundusz majątkowy, aby finansować gospodarkę.
Najsłynniejsza i największa tego typu instytucja finansowa to Norway Government Pension Fund Global, czyli państwowy fundusz majątkowy (sovereign wealth fund), który część dochodów ze sprzedaży ropy naftowej odkłada na gorsze czasy. Jego aktywa mają wartość ponad 950 mld dolarów i są ulokowane w blisko 9 tys. firm w 77 krajach. Skandynawowie są udziałowcami takich gigantów jak Apple czy Microsoft.
Polska podobnych zaskórniaków nie ma, ale rządzący chcą stworzyć zbliżony podmiot, który pozwoli nam budować krajowe oszczędności. Z ustaleń DGP wynika, że powstanie na bazie TFI BGK, kupionego właśnie przez Polski Fundusz Rozwoju. Dwa tygodnie temu zgodę na transakcję o wartości ok. 20 mln zł wyraził rząd.
– Chcemy, aby ta instytucja po zmianie szyldu na PFR TFI stała się takim polskim, państwowym funduszem majątkowym. Do tego jednak potrzebuje aktywów, którymi będzie mogła zarządzać i je pomnażać – mówi nasz informator ze źródeł zbliżonych do Ministerstwa Rozwoju.
TFI BGK ma obecnie 14 funduszy inwestycyjnych. Jednak wartość jego aktywów netto na koniec ubiegłego roku wynosiła zaledwie ok. 2,1 mld zł. To za mało, aby budować sovereign wealth fund z prawdziwego zdarzenia. Dlatego plan zakłada, że PFR TFI będzie zarządzało środkami, które są obecnie w Funduszu Rezerwy Demograficznej, a pieczę nad nimi sprawuje ZUS. To pieniądze, które gromadzimy na zabezpieczenie emerytalne, gdy zmiany demograficzne zaczną gwałtownie pogłębiać deficyt Funduszu Ubezpieczeń Społecznych.
– Na mocy obecnie już obowiązujących przepisów możliwy jest „outsourcing” zarządzania środkami FRD poza ZUS. Dzisiaj są one inwestowane bardzo pasywnie i nie pracują dla gospodarki – przekonuje nasz informator.
Na koniec tego roku – zgodnie z planem finansowym – stan środków funduszu ma wynosić 23,7 mld zł. Obecnie około 80 proc. aktywów FRD ulokowane jest w obligacjach rządowych, a w akcjach jedynie 13,5 proc. Jeszcze mniej jest w obligacjach emitowanych przez firmy, bo zaledwie 0,2 proc.
Resort rozwoju liczy jednak, że do FRD trafi też 25 proc. aktywów, które są obecnie w OFE.
– W ten sposób mielibyśmy już ponad 60 mld zł, którymi mógłby zarządzać PFR TFI – podkreśla nasz informator.
Aktywa Funduszu Rezerwy Demograficznej / Dziennik Gazeta Prawna
To wciąż niewiele w porównaniu z państwowymi funduszami majątkowymi, które są popularne na Bliskim i Dalekim Wschodzie. Największe tego typu instytucje w Norwegii, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Chinach czy Kuwejcie mają aktywa liczone w setkach miliardów dolarów. Mogą też liczyć na regularne zasilanie finansowe, bo trafiają do nich zyski ze sprzedaży surowców – głównie ropy naftowej i gazu.
Idea stworzenia takiego gracza nad Wisłą pojawiła się już kilka lat temu, a pieniądze miały pochodzić ze sprzedaży gazu łupkowego. Rewolucja łupkowa jednak nie wypaliła, a państwowy fundusz majątkowy stracił rację bytu.
Zdaniem naszych rozmówców pomysł warto reanimować, a kapitał może pochodzić tym razem z rezerwy demograficznej. Oddanie jej pod skrzydła PFR TFI ma być sytuacją typu win-win. Z jednej strony znajdzie się kapitał, którym będzie można finansować rozwój, z drugiej pomnażane będą pieniądze, które mają pokrywać niedobory FUS wynikające ze starzenia się społeczeństwa.
Nasi informatorzy wskazują, że bardzo ostrożna polityka inwestycyjna FRD nie pozwala na zauważalne powiększanie funduszu. Jego głównym źródłem zasilania przez kilka lat były przychody z prywatyzacji. Jednak ich udział już od 2013 r. się obniżał, a obecna ekipa rządząca nie zamierza sprzedawać państwowego majątku. Dlatego dziś fundusz rośnie tylko dzięki zyskom i wpływom części składki emerytalnej, która jest do niego odprowadzana.
Autorzy koncepcji powołania PFR TFI są przekonani, że dzięki inwestycjom w akcje spółek notowanych na giełdzie, obligacje korporacyjne czy infrastrukturalne będzie osiągał wyższe stopy zwrotu.
– Katalog instrumentów do inwestowania musi być szeroki, ale powinny to być jednak inwestycje relatywnie bezpieczne, chociaż na pewno bardziej ryzykowne od tych, które są teraz – przekonuje nasz rozmówca.
Jego zdaniem to będzie wymagało zmian ustawowych. Do tych zaś wicepremier Mateusz Morawiecki będzie musiał przekonać przede wszystkim minister pracy Elżbietę Rafalską.
Eksperci nie mają wątpliwości, że gra może być warta świeczki. Pod warunkiem jednak odpowiedniej polityki inwestycyjnej, która nie może zakładać lokowania pieniędzy z rezerwy demograficznej w ryzykowne przedsięwzięcia.
– Trzeba zadbać, żeby zarządzali tym ludzie, którzy nie doprowadzą do strat w funduszu. Żeby nikt nie powiedział, że zamieniliśmy obligacje rządowe na ryzykowne inwestycje i pieniądze wyparowały. To jest element naszego zabezpieczenia emerytalnego – przypomina Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole.
W jego opinii zamiast zastanawiać się, jak podnieść zyskowność FRD, rządzący powinni skupić się na wydłużaniu aktywności zawodowej i ograniczyć szybkie przechodzenie na emeryturę.
– Ostatnie zmiany prowadzą nas w odwrotnym kierunku. Jestem też gotów wyobrazić sobie, że te pieniądze będą pod presją polityczną na wykorzystywanie ich niekoniecznie w najbardziej efektywny sposób. Dlatego jakość zarządzania będzie tutaj istotna – podkreśla Borowski.