Pół miliarda zysku do podziału co rok, wysoka stopa zwrotu i stałe przychody – tak wygląda branża zarządzania aktywami. Mimo to chętnych do prowadzenia biznesu na własny rachunek nie ma wielu.
Wiele wskazuje na to, że ten rok dla właścicieli towarzystw funduszy inwestycyjnych będzie najlepszy od dekady. W trzech poprzednich latach średni roczny zysk branży przekraczał 0,5 mld zł, ale w pierwszych sześciu miesiącach tego roku TFI zarobiły już ponad 300 mln zł. Utrzymująca się dobra koniunktura na GPW zachęca klientów, żeby wpłacać pieniądze do funduszy inwestujących w akcje, a na tych produktach branża zarabia najwięcej. Stopa zwrotu z kapitału zainwestowanego w TFI zapewne przekroczy i tak już wysoką średnią z ostatnich 10 lat wynoszącą 35 proc.
Nie tylko kapitał się liczy
Niewiele biznesów w branży finansowej może się poszczycić tak wysokimi wskaźnikami rentowności. Jednocześnie na uruchomienie własnego TFI nie potrzeba zbyt dużego kapitału. Zgodnie z ustawą o funduszach wystarczy równowartość 125 tys. euro.
– Ale bariery wejścia do branży są wysokie. Działalność TFI podlega rygorystycznemu nadzorowi Komisji Nadzoru Finansowego. Samo uzyskanie zezwolenia na prowadzenie działalności to często kwestia kilkunastu miesięcy. Trzeba też zgromadzić odpowiedni zespół ludzi gotowych pracować praktycznie 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu – mówi Piotr Osiecki, prezes i największy akcjonariusz Altus TFI.
Zarządzana przez Osieckiego firma pod koniec sierpnia, niemal dokładnie w 10. rocznicę powstania, dostała zgodę od KNF na przejęcie BPH TFI. Dzięki temu aktywa Altusa powiększą się do 8,5 mld zł. Firma umocni się na pozycji lidera w grupie TFI niezależnych od instytucji finansowych.
Altus wyrósł dzięki funduszom absolutnej stopy zwrotu, których zadaniem jest zarabianie pieniędzy bez względu na koniunkturę panującą na rynkach finansowych. Przyjęcie takiej strategii ogranicza maksymalną wysokość zysków, na które liczyć mogą inwestorzy, ale i minimalizuje ryzyko. Innymi słowy, fundusze absolutnej stopy zwrotu będą zarabiać mniej od funduszy akcyjnych, jeśli na giełdzie panuje hossa, ale w trakcie spadków notowań powinny ochronić oszczędności inwestorów. Fundusze akcyjne niemal zawsze tracą razem z rynkiem, co powoduje, że posiadacze ich jednostek uczestnictwa muszą liczyć się ze spadkiem wyceny nawet o kilkadziesiąt procent. Tak jak na przykład w 2008 r. Gwałtowne załamanie kursów na GPW przypomniało inwestorom, że zarabianie kilkudziesięciu procent każdego roku na akcjach nie jest możliwe i wiąże się z ponadprzeciętnym ryzykiem. W hierarchii potrzeb na pierwsze miejsce wybiło się unikanie strat. Do zmieniających się oczekiwań inwestorów oferta Altusa pasowała idealnie. Dla posiadaczy swoich akcji spółka regularnie zarabia ponad 20 mln zł na kwartał.
Jednak nie tylko liderowi biznes idzie bardzo dobrze. Podobnie jest w założonym niemal w tym samym czasie przez czterech ówczesnych pracowników ING TFI z Sebastianem Buczkiem na czele Quercusie. Każdego roku firma ma ok. 100 mln zł przychodów i 30 mln zł zysku netto. Zainwestowane przez założycieli 6 mln zł pozwoliło zbudować spółkę, która na GPW wyceniana jest obecnie na 300 mln zł (kapitalizacja Altusa to niemal 700 mln zł). Akcjonariusze mogą liczyć na dywidendę.
Bez sukcesów też można zarabiać
– Nie mamy wysypu nowych TFI, ale regularnie za to powstają nowe fundusze w ramach już istniejących struktur. Kiedy zaczynaliśmy, wydawało nam się, że konkurencja jest bardzo silna. Teraz jest dużo mocniejsza – mówi Sebastian Buczek.
Quercus zarządza aktywami o wartości 5 mld zł, podobnie jak Investors TFI, trzeci z dużych niezależnych graczy w branży. Jednak nawet o 90 proc. mniejsze aktywa pozwalają zarządzającej nimi firmie zarabiać. Tak jest na przykład w Caspar Asset Management, założonym przed 5 laty przez byłych pracowników BZ WBK TFI z Piotrem Przedwojskim i Błażejem Bogdziewiczem na czele. Firma specjalizuje się w inwestycjach na rynkach zagranicznych. Ma roczne przychody rzędu 10 mln zł i milion zysku netto.
/>
Z branży, w której najbardziej liczy się reputacja, nie wyklucza nawet spektakularna porażka. Tak jest w przypadku Opera TFI. Uruchamiając w 2005 r. swój sztandarowy fundusz, Opera FIZ obiecywała inwestorom, że będzie zarabiać pieniądze bez względu na koniunkturę. Bieżąca wycena certyfikatów jest o ponad 60 proc. niższa niż w dniu startu i o ponad 80 proc. niższa niż w szczycie hossy na GPW w 2007 r. Opera TFI wciąż zarządza jednak aktywami o wartości 1,5 mld zł dzięki przejęciu w 2009 r. SEB TFI. Choć działające pod nazwą Novo fundusze rzadko pojawiają się w czołówkach rankingów stóp zwrotu, to jednak firma jest w stanie zarabiać kilka milionów złotych rocznie.
Nie znaczy to, że sukces jest gwarantowany, nawet jeśli za inicjatywą stoją uznane nazwiska. Na rynku nie poradził sobie na przykład Robert Nejman, który osiągał ponadprzeciętne wyniki, pracując dla DWS czy Idea TFI. Jego autorski fundusz Gandalf stracił w ciągu sześciu lat 3 proc. i przed 2 laty Nejman podjął decyzję o jego zamknięciu. Nie przebiła się także oferta Money Makers, za którą stali Michał Szymański i Jarosław Jamka, w przeszłości zarządzający aktywami otwartych funduszy emerytalnych.
Warunkiem zaistnienia w branży jest zebranie od inwestorów kilkuset milionów. Później jest już łatwiej, m.in. dlatego, że stałe opłaty pobierane przez krajowe TFI należą do najwyższych w Europie. Aktywa dają stałe przychody, pozwalają osiągać zyski i utrzymywać się na rynku, nawet jeśli wyniki inwestycyjne pozostawiają wiele do życzenia. KNF zaproponowała, żeby przy okazji wprowadzania do polskiego prawa unijnej dyrektywy MiFID II, odnoszącej się przede wszystkim do relacji między dystrybutorami produktów finansowych i ich klientami, administracyjnie ograniczyć wysokość stałych opłat do 2 proc. wartości aktywów rocznie. To ograniczyłoby rentowność biznesu, bo w krajowych funduszach akcji tego rodzaju opłaty wynoszą ok. 3,5 proc. Propozycja jednak upadła. Podobnie jak pomysł, żeby zablokować możliwość wynagradzania dystrybutorów funduszy pieniędzmi z opłat za zarządzanie, które TFI pobierają od swoich klientów, co utrudniłoby działanie przede wszystkim niezależnym podmiotom. Większość jednostek uczestnictwa sprzedaje się za pośrednictwem banków, które z reguły mają w swojej grupie kapitałowej także TFI.
– Nie jesteśmy w okienkach bankowych traktowani na równych zasadach, bo sprzedawcom niekoniecznie zależy na tym, żeby dostarczyć klientowi najlepszy dla niego produkt, ale taki, który jest najkorzystniejszy z punktu widzenia banku – mówi Sebastian Buczek.
Mimo tej przeszkody i wciąż relatywnie niewielkiej wśród Polaków popularności inwestowania w fundusze aktywa znajdujące się w zarządzaniu niezależnych TFI stale rosną. Dekadę po starcie pierwszych tego typu inicjatyw mają ich już tyle samo co TFI należące do instytucji finansowych.