Politycy chcą, aby osoby, które nie sprawdziły się w zarządzaniu dużymi podmiotami, zaczęły ponosić tego realne konsekwencje. Sęk w tym, że by tak się stało, trzeba zmienić przepisy
Odpowiedzialność menedżera / Dziennik Gazeta Prawna
Ostatnie kilka tygodni to powrót do debaty o odpowiedzialności odszkodowawczej menedżerów spółek kapitałowych. Powody są co najmniej dwa. Po pierwsze, Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo planuje na wrześniowym walnym zgromadzeniu akcjonariuszy podjąć uchwałę pozwalającą na dochodzenie odszkodowań od osób, które przed laty zarządzały biznesem. Powód? Nieprawidłowe rozliczanie umów („poprzez brak naliczania odbiorcom ceny z uwzględnieniem korekty z uwagi na ciepło spalania”).
Drugi powód to sytuacja w Autosanie. Spółka spóźniła się z dokumentami przetargowymi o 20 minut. W efekcie przegrała wyścig o duże zlecenie, zanim jeszcze tak naprawdę wzięła w nim udział. Wiceminister obrony narodowej Bartosz Kownacki zaznaczył, że należy spodziewać się roszczeń odszkodowawczych spółki względem tych pracowników, którzy zawinili (przy czym wydaje się, że miał na myśli przede wszystkim jednego z dyrektorów, a nie szefujących całym biznesem).
Więcej polityki niż prawa
Eksperci przyznają, że dyskusje o pociąganiu do odpowiedzialności finansowej byłych menedżerów mają więcej wspólnego z polityką niż rzetelną debatą o prawnym podłożu.
– Jeśli mówimy o działaniach podejmowanych w spółkach kontrolowanych przez Skarb Państwa, dyskusja prawno-ekonomiczna schodzi na dalszy plan. W nich bowiem rządzi często polityka, a nie ekonomia – zaznacza Wiesław Rozłucki, prezes Giełdy Papierów Wartościowych w latach 1991–2006.
Niezależnie jednak od struktury akcjonariatu realne wyegzekwowanie odszkodowania jest trudne. Powód? Konstrukcja przepisów kodeksu spółek handlowych.
W przypadku spółek akcyjnych kluczowy jest art. 483 par. 1 k.s.h. Stanowi on, że członek zarządu, rady nadzorczej i likwidator odpowiadają wobec spółki akcyjnej za szkodę wyrządzoną działaniem lub zaniechaniem sprzecznym z prawem lub postanowieniami statutu spółki. Chyba że nie ponoszą winy.
Przesłankami odpowiedzialności są więc szkoda po stronie spółki, związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy działaniem lub zaniechaniem a szkodą oraz wina. Najważniejsze jednak, by działanie menedżera było sprzeczne z prawem lub postanowieniami statutu spółki.
Co to oznacza? Ano to, że nie wystarczy wykazać, że prezes zarządu zawarł niekorzystną dla zarządzanego przez siebie biznesu umowę. Potwierdzały to wielokrotnie sądy. Przykładowo Sąd Apelacyjny we Wrocławiu w często przywoływanym w doktrynie wyroku z 1 grudnia 2010 r. (sygn. akt II AKa 326/10) stwierdził jednoznacznie, że sam fakt zawarcia umowy sprzedaży nieruchomości za cenę odbiegającą od rynkowej nie oznacza sprzeczności takiego działania z prawem.
„Umowa sprzedaży jest wprawdzie umową wzajemną, co sprawia, że cena powinna być świadczeniem ekwiwalentnym w stosunku do przeniesienia własności nieruchomości, ale nie oznacza to przecież, że nie może ona w konkretnym przypadku różnić się od cen na rynku nieruchomości. W prywatnym obrocie gospodarczym nie ma ustawowego nakazu (obowiązku) nabycia nieruchomości po cenie rynkowej” – wyjaśnia w komentarzu do k.s.h. wydanym przez Wolters Kluwer prof. zw. dr hab. Andrzej Kidyba.
Business judgement
W praktyce więc wykazanie działania sprzecznego z prawem lub statutem jest szalenie trudne.
Potwierdza to także Katarzyna Kosik, associate w kancelarii Świeca i Wspólnicy.
– Ustalenie bezprawności nie może ograniczać się jedynie do ogólnikowego stwierdzenia, że działanie lub zaniechanie było sprzeczne z prawem lub umową spółki. Powinno wskazywać – z przytoczeniem konkretnych przepisów lub postanowień umowy – na czym polegała ta sprzeczność – dodaje prawniczka.
Przy czym zaznacza, że choć rzeczywiście odpowiedzialność odszkodowawcza menedżerów spółek jest daleko ograniczona, to w niektórych przypadkach dochodzi do jej wyegzekwowania. Sąd Najwyższy bowiem kilkukrotnie wskazywał, że o ile obowiązek dochowania staranności wynikającej z zawodowego charakteru swojej działalności nie stanowi samodzielnej podstawy odpowiedzialności członka zarządu, o tyle ustalając wspomnianą bezprawność należy mieć na uwadze określony ustawowo zakres obowiązków wobec spółki.
– Podstawowym obowiązkiem zarządu jest prowadzenie spraw spółki, które polega na zarządzaniu jej majątkiem i kierowaniu jej bieżącymi sprawami oraz jej reprezentowaniu. Przy podejmowaniu decyzji członek zarządu powinien się kierować wyłącznie jej interesem. Zawinione działania dokonane z przekroczeniem granic ryzyka gospodarczego są z nim sprzeczne i jako naruszające ogólny nakaz prowadzenia spraw i reprezentowania spółki uzasadniają odpowiedzialność członka zarządu – twierdzi Kosik.
Wiesław Rozłucki uważa jednak, że lepiej by było, gdyby sądy nie oceniały, co stanowi przekroczenie granic ryzyka gospodarczego, a co nie. Nie są bowiem do tego merytorycznie przygotowane.
– Problem w tym, że w Polsce brakuje dobrych biegłych. Stawki są zbyt niskie. Trudno obwiniać sędziów, że nie znają się na wszystkim – argumentuje były prezes GPW. I dodaje, że sztywny model odpowiedzialności, który mamy obecnie, nie jest doskonały. Ale chyba najlepszy możliwy, dopóki wymiar sprawiedliwości nie nauczy się biznesu.
– Gdy sędzia pyta podczas rozprawy dotyczącej manipulacji na rynku papierów wartościowych o to, kto konkretnie stracił i prosi o adresy tych osób – wiadomo, że zastosowanie zasady business judgement (znanej w anglosaskim sądownictwie, gdy sędzia ocenia, czy menedżer spółki wiedział lub mógł się dowiedzieć o nieopłacalności inwestycji – red.) przyniosłoby w Polsce więcej szkody niż pożytku – kwituje Rozłucki.
Ministerstwo Sprawiedliwości na razie nie planuje zmian w przepisach o odpowiedzialności odszkodowawczej byłych menedżerów. Obawia się m.in. tego, że wówczas ci, którzy naprawdę chcieliby dokonywać przekrętów, zaczęliby po prostu zostawać prokurentami lub kierowaliby biznesem z tylnego siedzenia. Trwają za to prace nad uszczelnieniem przepisów karnych. Zmieniony może zostać art. 296 par. 1a kodeksu karnego (mówi on o sprowadzeniu bezpośredniego niebezpieczeństwa wyrządzenia znacznej szkody majątkowej). Obecnie ściganie następuje na wniosek pokrzywdzonego. Miałoby natomiast następować z urzędu.