- Przyszłość KGHM jest w Zagłębiu Miedziowym na Dolnym Śląsku. I to tutaj zainwestujemy w ciągu najbliższych czterech lat ok. 10 mld zł - mówi Radosław Domagalski-Łabędzki.
/>
Wrócił pan niedawno z Chile. Dzieje się coś nowego z kopalnią Sierra Gorda?
To była robocza wizyta, nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Sytuacja Sierra Gorda jest dobra. Poprawiliśmy zarządzanie i proces produkcji. Mamy lepszy uzysk miedzi, ale przede wszystkim molibdenu. Rozumiemy już zachodzące tam procesy, jego etapy i wiemy, w których obszarach możemy poprawić produkcję czy przeróbkę. Poziomy uzysku miedzi są już zadowalające, w przypadku molibdenu jesteśmy bliscy osiągnięcia satysfakcjonujących parametrów. Mówimy tu o uzysku, ale na pewno możemy jeszcze zwiększyć wydobycie i przeróbkę, co nie wymaga wielkich nakładów finansowych, a lepszej organizacji pracy czy transportu. Dzięki temu jesteśmy w stanie zwiększyć dobową przeróbkę rudy z obecnych ok. 100 tys. ton do 130, a może nawet 140 tys. ton. To młody zakład, pracuje dopiero trzeci rok. Nie wszystko jest optymalne, bo to projekt obliczony na dekady.
Czy zatem, mimo wcześniejszych planów, wejdziecie w tzw. drugi etap budowy Sierra Gorda?
Początkowo podzieliliśmy inwestycję na wyraźne etapy, pierwszy i drugi. Dziś jednak widzimy to jako jeden proces w ramach „life of mine” obliczonego na 24 lata, ale ze stanowczą tendencją do zwiększania produkcji. Pewnie nie będą to poziomy przewidywane w drugim etapie, ale na pewno będą wyższe niż te w pierwszym. Szukamy optymalnych rozwiązań.
A gdyby to pan miał kupować Quadrę kilka lat temu i decydować się na otwarcie kopalni Sierra Gorda, to...?
To ciekawe pytanie. Po fakcie wszyscy są mądrzejsi. Co do zasady decyzja o wyjściu za granicę była słuszna. Ale spółka nie była dobrze przygotowana na tę inwestycję, choćby od strony kadrowej, co skutkowało dezorganizacją po przejęciu. Sam moment też nie był dobry, bo byliśmy na górce surowcowej i widmo spadków cen było zauważalne. Ale rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Dzisiaj koncentrujemy się na projekcie, choć jest daleki od ówczesnych założeń.
Czyli lepiej się przemęczyć, niż sprzedać ze stratą?
Nie traktuję sprawy w tych kategoriach. Firma rośnie, jest spółką globalną i wierzę, że Sierra Gorda w perspektywie 3–4 lat da nam zyski. W pierwszym kwartale zysk operacyjny był już dodatni. A to dobra informacja. Oczywiście balastem jest dług i do 2021 r. będzie nam ciążył. A potem będziemy zarabiać. Może nawet szybciej...
Były tam problemy ze zbiornikiem odpadów, którego pęknięcie zagrażało pustyni Atakama.
Sytuacja jest pod kontrolą. Kontynuujemy prace związane z jego rozbudową. Działa tam specjalny zespół profesorów z Polski i Japonii, propozycje rozwiązań przedstawiliśmy odpowiednim instytucjom w Chile. Jesteśmy na etapie ich wdrażania.
Co z kolejnymi koncesjami dla KGHM? Słyszymy, że będą nowe, może nawet na oceanach.
Przyszłość KGHM jest w Zagłębiu Miedziowym na Dolnym Śląsku. I to właśnie tutaj zainwestujemy w ciągu najbliższych czterech lat ok. 10 mld zł. Na razie mamy przyznaną koncesję na obszar Gaworzyce, bardzo perspektywiczny kierunek. Najbliższą przyszłością wydobywczą jest dla nas tzw. Głogów Głęboki, skąd już dzisiaj pochodzi 5 proc. naszej produkcji. Interesujący wydaje się Bytom Odrzański. Do dzisiaj nie mogę zrozumieć decyzji Ministerstwa Środowiska, które w 2014 r. koncesję przyznało Miedzi Copper – spółce należącej do kanadyjskiego funduszu Lumina Capital Limited Partnership. Sprawa wciąż toczy się w sądzie. O tę koncesję będziemy walczyć. Oceany z kolei to bardzo bogate złoża. Liderami w tej dziedzinie są Japończycy. Jeżeli będzie ekonomiczny powód ku temu, byśmy się zaangażowali, to czemu nie?
Czy w przyszłości, tej dalszej, moglibyście się zaangażować w wydobycie węgla brunatnego w waszym regionie? Ewentualne zagospodarowanie dużego złoża Legnica znalazło się w strategii dla tego sektora w perspektywie 2050 r.
To skomplikowane z wielu powodów, nie tylko ekonomicznych. Trzeba brać pod uwagę potrzeby lokalnej społeczności, która obawia się tego typu inwestycji. Dlatego na razie to pieśń przyszłości. Priorytetem jest nasz core business, czyli miedź i srebro.
A jak wyglądają prognozy cenowe dla wydobywanych przez KGHM surowców?
Rynek nas pozytywnie zaskakuje i wyprzedza nasze założenia sprzed pół roku. Prawie 6500 dol. za tonę miedzi to poziomy, których nikt nie zakładał.
Czyli trochę wam pomaga.
Dolar się osłabia, złoty się umacnia, miedź drożeje. Zyskujemy na miedzi, tracimy na złotym. 23 tys. zł za tonę miedzi to jednak naprawdę bardzo dobry poziom. Możemy być umiarkowanymi optymistami. Nie widać sygnałów wzrostu od strony podażowej, co mogłoby skutkować zbyt dużymi ilościami miedzi na rynku, a w konsekwencji jej niższą ceną. Jeśli przyspieszą inwestycje w Stanach Zjednoczonych, będzie jeszcze lepiej. Ale dzisiaj ceny dyktują Chiny, trzeba bacznie obserwować sytuację geopolityczną. Jeśli tam zdarzyłby się kryzys polityczny czy gospodarczy, to będziemy w innej rzeczywistości.
Kilka tygodni temu napisaliśmy w DGP, że KGHM chce być wykonawcą hut w Arabii Saudyjskiej i Indonezji.
Nie jest tajemnicą, że kraje Bliskiego Wschodu przeorientowują swoją gospodarkę z surowcowej na przemysł. Są realizowane duże inwestycje, a w gospodarce są tam duże pieniądze. Jeśli mamy kompetencje, a mamy, bo sami zbudowaliśmy w Polsce hutę miedzi, to dlaczego nie moglibyśmy na tym zarobić? Jednak mamy być wykonawcą, a nie inwestorem. Wiadomo, że rynek za granicą jest trochę trudniejszy, ale na pewno bylibyśmy w stanie zaprojektować hutę pod oczekiwanie zleceniodawcy i dokonać jej rozruchu.
Czy wasza spółka PeBeKa kupi w końcu od TDJ Przedsiębiorstwo Budowy Szybów?
To byłaby atrakcyjna inwestycja, ale wydaje się, że nie na tyle, by KGHM mógł teraz dokonać takiej transakcji.
Atom jest atrakcyjniejszy? W lipcu resort rozwoju wpisał na polską listę „planu Junckera” budowę 100-megawatowego reaktora wysokotemperaturowego (tzw. DFR) przez KGHM. Przypomnijmy również, że jesteście udziałowcem spółki PGE EJ 1, która odpowiada za realizację polskiego programu atomowego.
To dwie różne sprawy. DFR to jedno, „konwencjonalny” reaktor to drugie. Tu niebawem pewnie będą podejmowane decyzje na najwyższym szczeblu o formie i dalszej realizacji polskiego projektu atomowego, zbliżamy się do definitywnych rozstrzygnięć. Kilka dni temu z wizytą w KGHM był minister energii Krzysztof Tchórzewski, który podkreślał, że jest wielkim zwolennikiem elektrowni jądrowej w Polsce.
Reaktory mniejszych mocy, 100–200 MW, są przedmiotem badań. Dla nas to o tyle ciekawe, że KGHM jest największym pojedynczym „konsumentem” energii elektrycznej w Polsce. Zużywamy 2,7 TWh rocznie, a niebawem będzie to 3 TWh (roczna produkcja prądu w Polsce to ok. 163 TWh – przyp. red.). Efektywne wytwarzanie prądu jest dla nas bardzo ważne. Ale musimy dostrzegać też aspekt komercyjny inwestycji.
Gdzie ten wasz reaktor miałby powstać? I kiedy?
Jest za wcześnie, by o tym mówić. Jesteśmy częścią zespołu przy resorcie energii, który wyda ostateczne rekomendacje. Faza prototypu, a więc bez paliwa jądrowego, powinna być gotowa w ciągu 2–3 lat. Przy reaktorach wysokotemperaturowych największym ryzykiem jest wytrzymałość materiału, z którego zbudowany jest reaktor, ale naukowcy twierdzą, że są materiały mogące pracować w 1000 stopniach Celsjusza. Jeśli znajdzie to potwierdzenie w rzeczywistości, to pierwszy taki reaktor możemy mieć w ciągu 10 lat.
Czy KGHM mógłby wziąć udział we współfinansowaniu budowy elektrowni atomowej w Polsce?
De facto już teraz to robimy jako udziałowiec spółki PGE EJ 1. Ale czy powinien to być nasz główny biznes? Nie mam co do tego przekonania, dlatego zostawiamy sobie jeszcze otwarte drzwi, niemniej jednak jesteśmy zainteresowani rozstrzygnięciami politycznymi w tej sprawie.
W co poza produkcją miedzi i innych metali KGHM może się jeszcze zaangażować? Są jakieś oczekiwania państwowego właściciela?
Nie obawiam się nacisków i w ogóle ich nie widzę.
Czyli Polskiej Grupy Górniczej nie będziecie ratować?
Nie wiem, czy jest w ogóle taka konieczność, a to oznacza, że żadnych rozmów na ten temat z nami nie było. Nas interesuje przede wszystkim nasz podstawowy biznes. Sam DFR już pokazuje, że i tak wychodzimy poza niego. Interesuje nas jeszcze kogeneracja, bo ma potencjał.
A elektromobilność?
Dla nas to bardzo ważne. Jeśli uda się wprowadzić elektryczne auta i ładowarki pod ziemię do naszych kopalń, to gigantycznie poprawimy bezpieczeństwo, ograniczając emisję spalin. A proszę pamiętać, że samochodów pod ziemią mamy ok. 1400, to spora flota. W Polkowicach jest już prototyp elektrycznej ładowarki, która mogłaby działać pod ziemią, ale prace nad nią potrwają jeszcze 1–2 lata.