Od kilku lat trwa dyskusja na temat chińskiej ekspansji na światowych rynkach, w tym na europejskim. Gwałtowny rozwój od czasu pandemii sektora handlu internetowego zwraca uwagę na pogłębiające się nierówności w traktowaniu podmiotów z rodzimego rynku w porównaniu z podmiotami z Chin. Twórcy raportu Izby Gospodarki Cyfrowej szacują, że w latach 2024-2025 polski handel detaliczny straci 6,5-8,8 mld zł rocznie wskutek gwałtownej ekspansji chińskich platform zakupowych, a Polacy (od października 2024 r.) mogli wydać na tych platformach aż 11,5 mld zł.
Czym chińska platforma Shein rozdrażniła Francuzów i Komisję Europejską?
Z jednej strony świętym prawem klienta jest wybór oferty, która najbardziej odpowiada jego potrzebom i po jak najlepszej cenie. Z drugiej jednak trudno konkurować z podmiotami, które są w stanie zapłacić ogromne pieniądze za przyciągnięcie ruchu na swoje strony internetowe, podwyższając koszty pozyskania klienta do poziomu, który czyni coraz więcej firm działających w e-handlu nierentownymi. Wylewane są żale na fakt, że do Europy rocznie trafia 4,6 mld przesyłek (z czego 91 proc. z Chin). Zwraca się też uwagę na zagrożenia związane z rosnącymi kosztami sprzedaży i brakiem konkurencyjności w stosunku do chińskich towarów, a często wręcz z zaśmiecaniem kontynentu. O de facto omijaniu obowiązkowego naliczenia podatku VAT już nawet nie wspomnę. To wszystko jednak nie wystarczało.
Lawina ruszyła dopiero po otwarciu przez Shein, chiński portal sprzedaży odzieży, sklepu w paryskim domu handlowym BHV Marais. W momencie, gdy Francuzi podnieśli krzyk w temacie braku ograniczeń dla napływu tanich produktów z chińskich platform, prace w ramach Komisji Europejskiej związane z nałożeniem ceł i ochroną wspólnotowego rynku nagle ruszyły z kopyta. Coś, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe, nagle przybrało formę błyskawicznie wprowadzanego (jak na standardy UE) systemu. Od lipca 2026 r. na każdy produkt w przesyłce ma zostać nałożone cło w wysokości 3 euro i nawet spakowanie produktów w jedną paczkę nie pomoże. To rozwiązanie jest tymczasową protezą, a kompleksowy system celny, regulujący handel w internecie, ma wejść w życie w 2028 r.
Cła na chińskie produkty to jak leczenie grypy plastrem. Doskonale rozumiał to Mario Draghi
Można spytać, co w wyżej opisanych wydarzeniach wzbudziło „odmładzające” zdziwienie opisane przeze mnie na początku? Składają się na to dwa czynniki – i w sumie zastanawiam się, który jest bardziej zadziwiający. Po pierwsze: jeśli jest duża motywacja, szczególnie ze strony uprzywilejowanego gracza (w tym przypadku chodzi o duży kraj członkowski UE – Francję), legendarna już przewlekłość w działaniu Komisji Europejskiej jak za dotknięciem czarodziejskiej różki zmienia się w zwarcie szeregów i błyskawiczną akcję, niczym w hollywoodzkim hicie. Czyli „da się”. Pozostaje tylko kwestia motywacji. Po drugie, i jeszcze bardziej zadziwiające jest to, że zamiast skupić się na prawdziwym problemie, czyli narastającej niekonkurencyjności europejskiego rynku, stosowane są rozwiązania przypominające leczenie grypy plastrem. Oczywiście, w krótkiej perspektywie wprowadzona opłata 3 euro w istotny sposób ograniczy napływ tanich chińskich produktów na europejski rynek. Wielu przedsiębiorców się cieszy – i słusznie. Jednak same cła w najmniejszym stopniu nie rozwiązują podstawowej kwestii, czyli powodów, dla których towary wytwarzane na europejskich rynkach są zbyt drogie, co kieruje klientów w stronę chińskich platform. Zbudowanie bariery wejścia i nałożenie ceł nie zmniejszy ponoszonych przez nas wszystkich nadmiernych kosztów regulacji, biurokracji i setek innych „udogodnień” (opisanych w moim ulubionym raporcie Mario Draghiego z 2024 r.), ani w najmniejszym stopniu nie zwiększy konkurencyjności produktów „made in UE”. Na Starym Kontynencie wszystko więc zostaje, jak zwykle, po staremu.