Pod wieloma względami polska gospodarka ma się znakomicie. Rekordowo niskie bezrobocie, szybko rosnąca konsumpcja, wzrost płac przekraczający o ponad 10 pkt średnią europejską w ciągu ostatnich pięciu lat – wszystko to jest objawem doskonałej (by nie napisać „szczytowej”) koniunktury.
Dobra koniunktura, choć z natury rzeczy nietrwała, jest w rozwoju każdego kraju bardzo ważna. Niedostatek popytu w wielu europejskich krajach podczas Wielkiej Recesji to nie tylko gorsze statystyki PKB. To także utrwalenie bezrobocia, utrata umiejętności, marniejące niedokończone inwestycje. Określenie „stracona dekada” nie mówi wszystkiego – szkody wywołane recesją trwają często dłużej niż ona sama. To, że Polska takiego losu uniknęła, jest nie lada sukcesem. Większa aktywność zawodowa, zatrzymanie emigracji, zdrowy system bankowy to tylko kilka z długotrwałych korzyści z dobrego zarządzania popytową stroną gospodarki.
Popyt jednak to nie wszystko, szczególnie w dłuższym okresie. Wyzwaniem dla Polski jest obniżający się wzrost potencjalny – a więc taki, który możemy trwale osiągnąć bez gospodarczych nierównowag. Nadmiernie rosnące zadłużenie zagraniczne lub inflacja to objawy zderzenia z barierą wzrostu potencjalnego. Demografia ogranicza w Polsce dostępność rąk do pracy, moce produkcyjne rosną wolno, gorsza niż w poprzednich dwóch dekadach jest dziś też dynamika wydajności. Wszystko to wpływa na potencjał rozwojowy.
Odpowiedzią na te niepokojące trendy jest wyższa aktywność zawodowa, polityka imigracyjna ułatwiająca lepsze wykorzystanie umiejętności, przepisy zatrudnienia i oskładkowania sprzyjające ustawicznemu doskonaleniu zawodowemu.
Kluczowa jednak jest też akumulacja kapitału – inwestycje. Wyższe inwestycje to nie tylko większy popyt (dziś mniej kluczowy dla polskiej gospodarki). To też wyższa wydajność pracy i większy potencjał produkcyjny. Bez inwestycji nie ma rozwoju.
Czynniki załamania inwestycji w 2016 r. są łatwe do zidentyfikowania. Nowa perspektywa UE, masowe zmiany kadrowe w spółkach pod kontrolą państwa, nowa ustawa o zamówieniach publicznych, zmasowane kontrole CBA w samorządach, obawy związane z nowymi podatkami i przepisami, podwyżka komercyjnych stóp procentowych związana z podatkiem bankowym – wszystko to zmniejszało inwestycje. Oby jak największa część tych czynników okazała się krótkoterminowa.
N iestety, problem inwestycji w Polsce wcale nie jest tymczasowy. Zasób kapitału na głowę jest w Polsce niemal najniższy w UE (ok. 30 tys. euro wobec 50 tys. w Rumunii i średniej UE niemal 80 tys., uwzględniając parytet siły nabywczej). Według szacunków MFW stopa inwestycji pozostaje o ok. 5 proc. PKB poniżej poziomów dyktowanych przez porównania historyczne lub badania empirycznych zależności pomiędzy inwestycjami a charakterystyką gospodarki. Jednocześnie nie mieliśmy do czynienia z przeinwestowaniem – np. w nieruchomości czy „białe słonie” infrastruktury.
O ile inwestycje rządowe są od lat wyższe niż średnia UE, a inwestycje gospodarstw domowych bliskie przeciętnej, o tyle problemem pozostają inwestycje przedsiębiorstw. Rozwój Polski przez ostatnie ćwierćwiecze oparty był w dużym stopniu na wzroście wydajności.
Dlaczego polscy przedsiębiorcy inwestują mniej niż ich koledzy z krajów o podobnym poziomie rozwoju? Kolejne badania EBOR, Banku Światowego i Europejskiego Banku Inwestycyjnego wskazują bariery, które nie są takie same w czasie. Dostępność finansowania zewnętrznego najczęściej nie jest dziś poważnym ograniczeniem inwestycji. Jedynie 5 proc. firm spotkało się z taką barierą (na Węgrzech to aż 13 proc.). W najnowszym badaniu ankietowym EBI dostępność zewnętrznego finansowania jest wymieniana stosunkowo daleko. Obszar, którego finansowanie bankowe zagospodarować łatwo nie może, to inwestycje udziałowe: finansowanie ryzykownych przedsięwzięć czy też ekspansji międzynarodowej. Potrzebny jest do tego rozwój rynku kapitałowego i takie wykorzystanie publicznych instrumentów finansowych, które zachęca, a nie całkowicie zastępuje prywatne inwestycje udziałowe.
Na tle swoich odpowiedników z innych krajów europejskich polskie firmy mają dobre zyski i zwrot z kapitału. Cieszą się też wysoką (i rosnącą) płynnością, a zadłużenie firm na tle gospodarki czy ich dochodów jest wśród pięciu najmniejszych w UE. Trudno więc mówić o nadmiernym obciążeniu długiem czy o konieczności zwiększenia oszczędności netto firm, które miałyby ograniczać inwestycje.
C ztery najpoważniejsze długoterminowe bariery inwestycji wymieniane we wskazywanym wyżej badaniu przedsiębiorców to „niepewność”, „przepisy gospodarcze”, „dostępność pracowników” i (ciągle jeszcze) „popyt”. Uciążliwość wszystkich czterech jest wymieniana w Polsce częściej niż przeciętnie w UE.
Niedostatek inwestycji to niemal klasyczny temat badań w ekonomii rozwoju. To przykład, na którym ilustrowali technikę „diagnozy wzrostu” Hausmann, Klinger i Wagner („Doing Growth Diagnostics in Practice: A »Mindbook«”). Autorzy proponują poszukiwanie jednego lub dwóch czynników najbardziej hamujących inwestycje, wychodząc z założenia, że naprawa wszystkiego na raz jest technicznie i politycznie niewykonalna, tym bardziej że nie każde rozwiązania gospodarcze sprawdzają się we wszystkich krajach.
To, że najbardziej uciążliwe bariery zmieniają się w czasie, może być z tej perspektywy dobrym sygnałem. Jeszcze pięć lat temu badanie EBOR jako kluczowe problemy firm wytykało dostępność finansowania, przepisy podatkowe i rynku pracy. Od tego czasu Polska awansowała o ponad 60 miejsc w rankingu paying taxes, program de minimis usunął barierę braku zabezpieczenia dla małych i średnich firm, a przepisy rynku pracy spadły na dalekie miejsce jako znaczące ograniczenie biznesowe. A więc bariery można usuwać. Dobrze jest też na bieżąco reagować na identyfikowane nowe ograniczenia. Próby liberalizacji przepisów rynku pracy dziś mogłyby wręcz zaszkodzić procesowi doskonalenia zawodowego i braku wykwalifikowanych kadr.
Dani Rodrik („Growth Strategies”, 2004) argumentuje, że o ile zapoczątkowanie wzrostu gospodarczego – poprzez usunięcie naprawdę istotnych barier – jest stosunkowo łatwe, długoterminowy rozwój i akumulacja kapitału są o wiele trudniejsze. Wymagają one dobrze działającego (nie tylko w formie fasady!) zestawu instytucji, stabilności, rządów prawa i kapitału społecznego. Żadne „konstytucje dla biznesu”, ulgi na innowacje i wielkie programy gospodarcze nie pomogą, jeśli zgubimy równowagę pomiędzy siłą i elastycznością rządzenia a zachowaniem podstawowych zasad, które wykształciły się w rozwiniętych państwach. Te zasady to profesjonalna administracja, niezależne sądy, stabilizująca polityka fiskalna, ubezpieczenia społeczne, stabilne przepisy dotyczące konkurencji, rynków finansowych i demokracja.