Od stycznia do czerwca zniknęło 370 warsztatów, w 2016 r. – ponad 900 – to wyniki analizy przeprowadzonej dla DGP przez Bisnode Polska.
/>
Sytuacja wygląda jeszcze gorzej, gdy popatrzymy łącznie na ostatnie pięć i pół roku. W tym czasie zarejestrowało się 19,3 tys. zakładów rzemieślniczych, ale jednocześnie wyrejestrowało się ponad 21,7 tys. Ujemny bilans to niemal 2,4 tys.
– Najszybciej ubywa punktów specjalizujących się w naprawie sprzętu elektronicznego, głównie telewizorów, odbiorników radiowych. Ten rynek skurczył się o ponad 50 proc. Ogółem w latach 2012–2017 uruchomiono zaledwie 726 tego typu działalności, a w tym czasie zamknięto prawie 1,5 tys. Równie dynamicznie ubywa szewców i zegarmistrzów. W przypadku tych specjalizacji spadek wyniósł odpowiednio – prawie 42 proc. i 39 proc. – wymienia Tomasz Starzyk, analityk Bisnode Polska.
Upadek szkolnictwa
Główna przyczyna leży po stronie wytwórców. Wiele produktów jest dziś nienaprawialnych albo ich reperowanie się nie opłaca. Szczególnie dotyczy to sprzętu RTV, części AGD, smartfonów, a także obuwia. Próżno dziś szukać punktu repasacji rajstop – te miały sens w czasach, gdy był to luksusowy, trudno dostępny produkt z Zachodu. Dziś rajstopy za kilka złotych można kupić w każdym sklepie albo kiosku. Podobny los może spotkać rymarzy, parasolników i zegarmistrzów. Zakłady krawieckie coraz częściej koncentrują się na poprawkach niż na szyciu ubrań. Mniejszy popyt przekłada się na spadek opłacalności biznesu, w sposób naturalny ubywa więc chętnych do niektórych zawodów.
Przyczynił się też do tego upadek szkolnictwa zawodowego w Polsce. – Dziś na rzemieślników kształci się ok. 65 tys. uczniów rocznie. W 1989 r. było to niemal 200 tys. W całej Polsce w ubiegłym roku do zegarmistrzowskiego egzaminu mistrzowskiego przystąpiło sześć osób. To dziesięć razy mniej niż pod koniec lat 80. Z każdym rokiem tracimy talenty rzemieślnicze – podkreśla prof. dr hab. Jan Klimek, prezes Izby Rzemieślniczej oraz Małej i Średniej Przedsiębiorczości w Katowicach, który za taki stan rzeczy obwinia też upadek szkolnictwa zawodowego w Polsce oraz wbijanie do głowy młodzieży, że kończenie szkół zawodowych oznacza zamknięcie drogi do kształcenia się na wyższych poziomach. – Jestem przykładem, że to nieprawda. Skończyłem cukierniczą szkołę zawodową. Nie przeszkodziło mi to skończyć studiów oraz zostać profesorem i wykładowcą w Szkole Głównej Handlowej – komentuje prof. Klimek.
Brak fachowców
O ile jeszcze kilka lat temu głównym problemem zakładów rzemieślniczych były zatory płatnicze i spadająca liczba klientów, to dziś doszedł do tego też brak fachowców.
– Nie mówiąc już o tym, że dzieci nie chcą przejmować działalności po rodzicach rzemieślnikach. Gotowość do przejmowania biznesu jest coraz mniejsza, zresztą nie tylko u nas. W całej UE tylko 20 proc. firm stanowią te, które działają w drugim czy dalszym pokoleniu. To oznacza, że 80 proc. skończyło byt na założycielu. Tak samo jest w Polsce – podkreśla Andrzej Blikle, w latach 2014–2016 prezes zarządu Inicjatywy Firm Rodzinnych.
Dziś zakłady rzemieślnicze muszą konkurować nie tylko między sobą, ale też z wielkimi koncernami, często międzynarodowymi. Przykładem jest branża piekarnicza. Obecnie każdy super- i hipermarket ma własny dział wypieków.
– Przetrwać na rynku mają szansę ci, którzy postawią na nietuzinkowość, wysoką jakość i oczywiście markę. Przykładem może być zakład szewski Jana Kielmana w Warszawie, który szyje i naprawia buty od ponad 100 lat, mimo coraz większej konkurencji ze strony sieci obuwniczych – dodaje prof. dr hab. Jan Klimek.
Wyjątkowo na tym tle wypadają zakłady fryzjerskie. Od początku 2012 r. do końca czerwca 2017 r. na polskim rynku pojawiło się ich 47,6 tys. – choć w tym czasie zniknęło 32,2 tys., co stanowi wzrost o 47,5 proc. Jerzy Bartnik, do niedawna prezes Związku Rzemiosła Polskiego, dodaje, że zapotrzebowanie na takie usługi wciąż rośnie, bo rośnie poziom życia. Na dodatek jest to zawód mocno sfeminizowany, w którym jest ogromna rotacja pracowników i nieustannie duże zapotrzebowanie na dobrze wyszkolonych pracowników.
Na ratunek samorządy
Rozmówcy DGP wskazują, że myśląc o rzemieślnikach, warto wyjść poza wizję małego zakładu. Wiele takich działalności, m.in. w meblarstwie czy wyrobach metalowych, to duże, prężnie działające zakłady, korzystające z nowoczesnych technologii, wyrosłe z małych punktów usługowych czy produkcyjnych. Dostrzegł to już zresztą ustawodawca, który jakiś czas temu rozszerzył definicję zakładu rzemieślniczego. Kategoria obejmuje teraz działalność gospodarczą, w ramach której zatrudnionych jest do 250 pracowników.
– Jeśli chcemy, aby nasza gospodarka się rozwijała, rządzący powinni mocniej wesprzeć rozwój rzemiosła i wchodzenie na rynek pracy specjalistów z potwierdzonymi umiejętnościami i uprawnieniami. To m.in. oni są w stanie wnieść do naszej gospodarki wysoką jakość i w połączeniu z nowoczesnymi technologiami dać jej dodatkowy impuls do rozwoju – ocenia Jerzy Bartnik.
Na pomoc rzemieślnikom idą jak na razie samorządy. Władze miast czy dzielnic na własną rękę starają się podejmować inicjatywy, które ochronią nietuzinkowe zawody. To np. mapy rzemieślników czy platformy internetowe, gdzie można znaleźć zakłady działające w danym mieście.
Spółka Stoppoint planuje wdrożenie w sieciach detalicznych cyfrowych terminali ClickPoint. – Terminale umożliwią wyszukanie np. jubilera bądź szewca i zlecenie naprawy. Możliwe będzie choćby wysłanie przez kuriera walizki do serwisu, garnituru do pralni czy krawca – wylicza Damian Puczyński, prezes Stoppointu.
Najważniejsze są nietuzinkowość, wysoka jakość i marka.