Tak, i to jest wręcz niewiarygodne, że choroba, której objawy są widoczne na pierwszy rzut oka nawet dla laika, była tak długo ignorowana w oficjalnej sprawozdawczości, chociażby w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia. Proszę sobie wyobrazić skalę. Co roku prawie 29 mln Polaków odwiedza gabinet lekarza rodzinnego, 17 mln trafia do specjalisty, a 9 mln jest hospitalizowanych. Mimo że statystyki wyraźnie wskazują, że co czwarty z nas choruje na otyłość, a co drugi ma nadwagę, przez lata nie znajdowało to odzwierciedlenia w dokumentacji medycznej. Profesjonaliści medyczni, mimo swojej wiedzy, traktowali otyłość głównie jako defekt kosmetyczny. Porada lekarska najczęściej sprowadzała się do stwierdzenia: Ma pan/pani za dużo kilogramów, proszę coś z tym zrobić, proszę się odchudzić. Tymczasem „odchudzanie” nie jest uznaną metodą leczenia. Otyłość to choroba sklasyfikowana w międzynarodowej klasyfikacji ICD-10 pod kodem E66, o złożonej genezie i poważnych konsekwencjach. Jej prawidłowa diagnostyka nie polega jedynie na zważeniu pacjenta i obliczeniu jego BMI, ale wymaga pogłębionych badań w celu znalezienia przyczyn oraz, co kluczowe, zidentyfikowania powikłań. Nazywamy ją chorobą matką, która może zrodzić nawet 200 innych schorzeń, w tym te, które przedwcześnie odbierają Polakom zdrowie i życie. Niestety, przez lata tej pierwotnej przyczyny po prostu nie zauważaliśmy.
Odpowiem pytaniem na pytanie: czy pacjenci z nowotworem, zawałem serca czy chorobami neurologicznymi zasługują na leczenie? To samo pytanie musimy postawić w kontekście otyłości. Czy pacjenci z tą chorobą zasługują, aby publiczny system ubezpieczeń w końcu dostrzegł ich cierpienie i ogromne koszty społeczne, które się z nią wiążą? Otyłość drastycznie obniża jakość życia, często wyklucza z aktywności zawodowej i społecznej. W społeczeństwie, które starzeje się najszybciej w Europie, każda para rąk do pracy i każda osoba zdolna do aktywnego życia jest na wagę złota. My tymczasem mamy 9 mln ciężko chorych, z których znaczny odsetek cierpi już na poważne powikłania, takie jak cukrzyca, przewlekła choroba nerek, bezdech senny, zaburzenia psychiczne z depresją na czele, niepłodność czy nowotwory. Co do programu KOS-BAR, był on wzorcowy nie tylko w skali Europy, lecz także świata. Jego siła tkwiła w nowoczesnym modelu finansowania – ubezpieczyciel płacił placówce premię za osiągnięcie konkretnych efektów: wyleczenie pacjenta, cofnięcie się powikłań, brak komplikacji pooperacyjnych i powrót chorego do aktywności zawodowej. Niestety ten pilotaż, choć ceniony, zakończył nabór pacjentów w czerwcu tego roku. Stworzyliśmy więc paradoksalną sytuację: mamy świetny, sprawdzony model, ale pacjenci nie mogą być do niego kwalifikowani.
Podstawą musi być czujność lekarza rodzinnego. Zespół podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) powinien przynajmniej raz w roku dokonywać u każdego pacjenta rzetelnego pomiaru wagi, wzrostu i obwodu w pasie, aby wyliczyć wskaźnik BMI. Podkreślam – pomiaru, a nie pytania pacjenta o te parametry, ponieważ mamy dowody, że pacjenci zaniżają wagę, a zawyżają wzrost, co fałszuje obraz. Jeśli lekarz obserwuje narastające ryzyko, pacjent powinien być natychmiastowo kierowany na poradę dietetyczną, a w razie potrzeby także psychologiczną, by zrozumieć i zmienić mechanizmy leżące u podstaw zaburzeń odżywiania.
Niestety dziś lekarz rodzinny nie ma wystarczających narzędzi. Dostęp do dietetyka jest możliwy w ramach opieki koordynowanej, ale nie ma tam ścieżki dedykowanej otyłości. Dietetyk jest przewidziany dla pacjentów z chorobami serca czy cukrzycą, a my go potrzebujemy, zanim te powikłania się rozwiną. Pacjentom potrzebny jest szerszy dostęp do porady psychologicznej i fizjoterapeutycznej, która wskaże bezpieczne formy aktywności fizycznej, dostosowane do możliwości osoby z dużą masą ciała. Musimy pamiętać, że chirurgia jest przeznaczona dla pacjentów w paliatywnej fazie choroby. Nam powinno zależeć na wczesnym leczeniu, by do tej fazy nie dopuścić. Błędem byłoby skupienie się na leczeniu samej otyłości i odsyłanie pacjenta do innych specjalistów w celu leczenia jej powikłań. Potrzeba nam holistycznego, interdyscyplinarnego podejścia. Co do farmakoterapii, to tu postęp jest ogromny, ale w Polsce wciąż czekamy na refundację skutecznych leków. Kluczowe jest jednak, aby były one stosowane pod okiem specjalisty obesitologa, jako element kompleksowego leczenia, a nie jako jedyne rozwiązanie.
Wszystkie modele opieki zostały już opracowane. Zespół ekspertów, w którego skład wchodzą: chirurdzy bariatrzy, diabetolodzy, interniści i endokrynolodzy, przygotował gotowe rozwiązania. Mamy przygotowane trzy komplementarne poziomy leczenia otyłości. Pierwszy to poziom podstawowy, realizowany w POZ przez lekarza rodzinnego i jego zespół. Drugi to specjalistyczna opieka zachowawcza w poradniach ambulatoryjnych, gdzie pacjent z bardziej zaawansowaną chorobą i z powikłaniami otrzyma wsparcie całego zespołu specjalistów. Zaproponowaliśmy roczny, kompleksowy program leczenia, który zostałby wdrożony właśnie na tym poziomie. Trzeci filar to leczenie chirurgiczne w wyspecjalizowanych ośrodkach, oparte na doskonałych doświadczeniach z pilotażu KOS–BAR. Innymi słowy mamy gotowy do wdrożenia, referencyjny model opieki, który odpowiada na potrzeby 9 mln chorych i, co najważniejsze, może zapobiec eskalacji kosztów.
Jako ekonomistka muszę podkreślić, że otyłość jest jedną z najdroższych chorób. W 2022 r. bezpośrednie koszty leczenia otyłości i jej powikłań finansowane przez NFZ oszacowano na 9 mld zł. Koszty pośrednie, związane m.in. z absencją chorobową czy utratą produktywności, były trzy razy wyższe i wyniosły 27 mld zł. To daje łącznie niemal 40 mld zł rocznie! Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) szacuje, że jeśli nic nie zrobimy, to przy obecnej dynamice rozwoju epidemii już w 2030 r. roczne koszty związane z otyłością w Polsce przekroczą 100 mld zł. To nie jest już tylko problem zdrowotny, to prosta droga do katastrofy finansów publicznych. Czas zatrzymać tę spiralę, aby kryzys się nie pogłębiał.
Oczywiście. Dziś alarmujemy, jakim obciążeniem dla systemu są cukrzyca, nowotwory, choroby układu krążenia czy nerek. Przecież większość pacjentów cierpiących na te schorzenia to osoby z otyłością. Jeśli poradzimy sobie z chorobą matką, zaobserwujemy szybki spadek zapadalności na jej powikłania. Inwestując w leczenie otyłości, inwestujemy de facto w profilaktykę wtórną, zmniejszając ryzyko wystąpienia chorób, które dziś pochłaniają gigantyczną część budżetu na zdrowie. Mamy dwa zadania. Pierwsze to leczyć chorych na otyłość oraz budować ekosystem promujący zdrowie, aby otyłość się nie rozwijała. To drugie jest tematem na osobną dyskusję.
Obserwujemy ogromną determinację wielu krajów, ponieważ otyłość to globalny problem państw wysoko rozwiniętych. Rozwiązania, które zarekomendowaliśmy jako partnerstwo „Stop otyłości”, w dużej mierze inspirowane są przykładem Hiszpanii. Czerpiemy jednak z najlepszych praktyk z całego świata. Wzorujemy się na Stanach Zjednoczonych i słynnym programie Michelle Obamy, który aktywizował całe społeczeństwo, chociażby przez tak proste narzędzia jak bony na owoce i warzywa dla najbiedniejszych rodzin. Przykładem są Dania i Holandia, które już wiele lat temu wprowadziły twarde obostrzenia dotyczące marketingu i ekspozycji reklamowej niezdrowej żywności skierowanych do dzieci, by chronić kolejne pokolenia. W wielu krajach dietetyk i fizjoterapeuta to standardowi członkowie zespołu lekarza rodzinnego, bo to właśnie na poziomie POZ można najskuteczniej kształtować prozdrowotne nawyki. Rozwiązań jest wiele. Najważniejsze to w końcu zacząć działać. Dlatego niepokoi mnie, że w niedawno prezentowanych w Sejmie priorytetach zdrowotnych nowego kierownictwa Ministerstwa Zdrowia zabrakło tematu otyłości. Wiemy, że świadomość problemu istnieje, ale musimy radykalnie przyspieszyć. Dalszy brak systemowych rozwiązań będzie nas kosztował zbyt wiele: ludzkie zdrowie, życie i ogromne pieniądze.