Polska mimo podobnego poziomu rozwoju gospodarczego odstaje pod względem nierówności dochodowych od innych krajów regionu.
/>
Ostatnio więcej uwagi przykłada się do tego właśnie czynnika. Mniejsze nierówności dają pozytywne efekty społeczne napędzające wzrost gospodarczy. Z ostatnich badań wynika, iż mimo spadku bezrobocia w Europie płace nie rosną. Znaną metaforę „przypływu podnoszącego wszystkie statki” można zamienić na metaforę „przypływu, który podnosi duże, ciężkie jachty i barki, a małe łódeczki rozbija o skały”. Kolejny mit polskich specjalistów od gospodarki to teoria ekonomii skapywania, którą obalono już dawno, udowadniając, że kolejny dom czy jacht zakupiony przez bogacza płacącego niskie podatki wcale nie przyczynia się do wzrostu bogactwa pozostałych. John Galbraith przyrównał teorię triple down do owsa rzucanego koniowi na drogę, by określić, ile z obniżki podatków dla bogaczy zyskują biedni. Wreszcie nie można utożsamiać bogaczy (prezesów i szefów korporacji zagranicznych) z małymi i średnimi przedsiębiorcami, którzy (to prawda) tworzą miejsca pracy. Z reguły ci pierwsi nie tworzą żadnej wartości dodanej dla społeczeństwa, a ich efektywność i merytoryczność zajmowanej pozycji nierzadko budzi wiele kontrowersji wśród pracowników szeregowych.
Polska odstaje od krajów Europy Zachodniej, takich jak Niemcy, Francja, ale także Węgry czy Słowacja i inne, które mają dystrybucję dochodów zbliżoną kształtem do beczki (z największym udziałem społeczeństwa, które otrzymuje średnie dochody, a więc z dużym udziałem klasy średniej. Oczywiście najbardziej egalitarne są kraje nordyckie. Co ciekawe, Węgry postrzegają nierówność w swoim kraju jako znacznie wyższą, niż jest w rzeczywistości, w odróżnieniu od Amerykanów, którzy są bardziej optymistyczni, niż powinni. Postrzegają oni nierówności tak jak Niemcy, a w rzeczywistości są bardzo nieegalitarnym społeczeństwem w porównaniu z Europą. Polska ma za to kształt nierówności zbliżony do krajów Europy Południowej – Bułgarii, Włoch, Portugalii oraz krajów bałtyckich czy liberalnej Wielkiej Brytanii. Trochę lepiej pod tym względem wypadają Estonia i Hiszpania. Polska jest też dość optymistyczna w postrzeganiu nierówności w porównaniu z innymi krajami.
Do tej pory rząd PiS nie uwzględnił żadnej reformy podatków dochodowych (PIT). Kwota wolna od podatku nie jest zaś zróżnicowana w zależności od dochodu. Skutkiem tego opodatkowanie ma w Polsce charakter regresywny w odróżnieniu od wielu rozwiniętych krajów. Przyjrzyjmy się reformom społecznym dwóch poprzednich kadencji PiS. Zyta Gilowska obniżyła PIT z trzech stawek: 19, 30 i 40 proc. do dwóch 18 i 32 proc. Obniżyła składkę rentową z 13 do 6 proc., co spowodowało wzrost średniej pensji o 145 zł, a przedsiębiorcy płacili o 114 zł mniej (reformę tę cofnęły rządy PO). Mamy tu znów obniżkę podatków dla „wszystkich”, czytaj: na której korzystają głównie bogaci. Podobnie miała się rzecz z likwidacją wyższej akcyzy na auta mającej więcej niż 2 lata, likwidacją podatku od spadków i darowizn, od pożyczek i likwidacją 10-proc. akcyzy na kosmetyki. Zyta Gilowska zwiększyła kwotę wolną od podatku z 2789,89 do 3091 zł – stopniowo zlikwidowała podatek od alimentów na dzieci. Taka polityka społeczna określana jest polityką inwestycyjną, która obejmuje wydatki na edukację, sprawy rodzinne (opiekę nad dziećmi), aktywizację zawodową, wydatki publiczne i prywatne na badania i rozwój, a która jest zgodna z popularnym nurtem ekonomii podaży. Zaniedbywane są tu wydatki konsumpcyjne: na emerytury, opiekę zdrowotną i ubezpieczenia od bezrobocia.
Ten rząd nie ruszył PIT, za to skomplikował kwotę wolną od podatku, wprowadzając kilka progów, a najwyższy jest wciąż poniżej minimum egzystencji. Podwyższył akcyzę na auta, co dotknie ok. 70 proc. kupujących, a dla silników powyżej 2.0L wzrost stawek o 362 proc., wprowadził podatek bankowy. Obniżył też CIT z 19 do 15 proc., dla niewielkiej grupy firm. Kuriozalne przykłady to wypowiedzi właścicieli dużych przedsiębiorstw, którzy twierdzą, iż w Polsce podatki są niskie i skłonni byliby płacić nawet więcej, by mieć lepszą jakość usług administracyjnych i społecznych. W krajach skandynawskich czy we Francji postulaty obniżania podatków czy unikania ich są bardzo mało popularne, bo postrzegane jako społeczny wkład w budowę szkół, edukację, infrastrukturę, mieszkalnictwo dla ubogich, lepsze zdrowie społeczne i wyższe emerytury itd.
Z a strukturę dochodów odpowiada kultura społeczeństwa i jego mentalny poziom. Ciekawym wskaźnikiem obrazującym tę kwestię jest współczynnik ruchliwości międzypokoleniowej. Pokazuje szanse na awans, to, w jaki sposób zmieniają się kategorie społeczne dzieci względem pozycji rodziców. I wydaje się, że od upadku komunizmu w Polsce niewiele się zmieniło. Dzieci bogatego i uprzywilejowanego rodzica (nie od dziś wiadomo, iż wiele stanowisk, zwłaszcza w administracji publicznej, się „dziedziczy”) będą zarabiać dużo, a biednego – mało. Nieliczne przypadki karier (np. przez założenie firmy czy stanie się popularnym) nie mogą usuwać czy zaciemniać problemu nierówności w całym społeczeństwie.
Według Henryka Domańskiego w Polsce współczynnik korelacji pomiędzy pochodzeniem społecznym a pozycją jednostek od lat 80. kształtuje się od 0,38 do 0,41. Elastyczność w obszarze zarobków w krajach skandynawskich wynosi zaś ok. 0,2, podczas gdy we Włoszech, USA i Wielkiej Brytanii ok. 0,5. Równość szans – głoszona przez neoliberałów – nie uwzględnia rozliczalności, czyli badania równości wyników. Od urodzenia jednostka mierzy się przecież z nierównością możliwych opcji wyboru i sposobów osiągania własnych celów. Nie jest to jednak popularny kierunek badań i dociekań ekonomistów i polityków w Polsce, podczas gdy w innych krajach wnikliwie analizuje się ten problem.
Zaproponujmy PiS uczciwą realizację obietnic „sprawiedliwości społecznej” popartą rzetelnym rachunkiem ekonomicznym. Sprawdzajmy wyniki, rozliczajmy władzę, ale także samych siebie.
Od upadku komunizmu niewiele się zmieniło: dzieci bogatego rodzica będą zarabiać dużo