Trudno o zgodę w sprawie wolnego handlu. Na szczycie G20 w niemieckim Baden-Baden widać było wyraźny zwrot w kierunku protekcjonizmu. To dowód na to, że nowa amerykańska administracja poważnie traktuje przedwyborcze obietnice Donalda Trumpa, który zobowiązał się do ograniczenia ogromnego deficytu handlowego i ochrony amerykańskich miejsc pracy. Co więcej, Stany Zjednoczone nie są osamotnione. Co prawda kraje, których gospodarki opierają się na eksporcie – takie jak Chiny i Niemcy – nadal są czempionami globalizacji, ale już Japonia czy Francja niuansują swoje stanowisko.
OPINIA
Nowe międzynarodowe środowisko, nowe polityczne rozdanie, którego jesteśmy świadkami, oznaczają, że dotychczasowy kierunek rozwoju gospodarczego świata ulegnie korekcie. Możliwe jest, że czeka nas okres protekcjonizmu, wojen walutowych służących uzyskaniu większej konkurencyjności w eksporcie czy wreszcie głęboki interwencjonizm państwowy. To wszystko zjawiska, których świadkami byliśmy w latach 30., kiedy w reakcji na światowy kryzys finansowy poszczególne kraje szukały dobrobytu w samodzielności. Przyniosło to radykalne załamanie handlowe i było jedną z przyczyn pogłębiania kryzysu społeczno-politycznego i wybuchu drugiej wojny światowej.
Liderzy, którzy spotkali się w Baden-Baden, doskonale o tym wiedzą. Wiedzą i rozumieją to również Amerykanie. Wbrew głoszonej na potrzeby wewnętrzne tezie USA odnoszą wiele sukcesów eksportowych – szczególnie w sektorze usług i zaawansowanych technologii. Wojny handlowe również dla Ameryki byłyby katastrofalne.
Oczywiście możemy założyć, że zabraknie zaufania i racjonalności i świat ześlizgnie się w przepaść, ale jest też możliwy scenariusz, w którym dojdzie do głębokiej korekty dotychczasowego modelu globalizacji. Kraje, które mają trwałą dużą nadwyżkę handlową, mogą zredukować swoją przewagę konkurencyjną między innymi poprzez zwiększenie wynagrodzeń. Proces, który już teraz ma miejsce w Chinach i stopniowo w Niemczech, może ulec przyspieszeniu. Wyższe pensje i wydatki budżetowe oznaczają również większy popyt wewnętrzny i zmianę modelu rozwoju gospodarczego. Jednocześnie korzyści z globalizacji mogą być bardziej sprawiedliwie dystrybuowane w poszczególnych państwach. Niekonieczne musi się to odbywać poprzez system opieki społecznej, ale np. poprzez zamówienia przemysłowe. W samych Stanach Zjednoczonych radykalne zwiększenie budżetu wojskowego oraz zapowiedziane zwiększenie floty wojennej oznacza tworzenie dziesiątków tysięcy miejsc pracy w przemyśle.
Zasadniczym pytaniem, którego brakuje w polskiej debacie publicznej, jest kwestia tego, co ten nowy porządek, to nowe światowe rozdanie dla nas oznacza i w jaki sposób powinniśmy się do nowej rzeczywistości odnieść.
Fala protekcjonizmu może być dla nas groźna, ponieważ Polska w coraz większym stopniu staje się przemysłową gospodarką eksportową. Już teraz polskie firmy doświadczają kłopotów na rynkach europejskich. Nie trzeba ceł, wystarczą niekończące się kontrole czy medialne nagonki na nasze produkty. Narodowe ambicje takie jak np. węgierski program autobusowy stają się wyzwaniem dla liderów naszego przemysłu.
Jednocześnie polska gospodarka nadal jest częścią niemieckiego łańcucha produkcyjnego. Polscy poddostawcy są jednym z gwarantów niemieckiej konkurencyjności. Wiele firm mających ambicje wejścia na światowe rynki korzysta z dostępu do doświadczeń i kontaktów swoich niemieckich i europejskich partnerów gospodarczych, aby zdobywać bezpośrednio światowe kontrakty.
Może być tak, że postawione przed nowymi wyzwaniami Niemcy będą bardziej skłonne do ustępstw w dziedzinie polityki gospodarczej. Będą chciały przeorganizować nasze wzajemne relacje gospodarcze i uczynić z Polski ważniejszego partnera gospodarczego. Pytanie, czy jesteśmy do tego gotowi i czy mamy swój własny wyraźny pomysł na to, jak te bardziej partnerskie relacje gospodarcze mają wyglądać. Co jest polskim gospodarczym interesem w Niemczech? Dostęp do tamtejszego rynku pracy? Technologie? Rynek dla polskich firm eksportowych? A może kolejne tworzące miejsca pracy inwestycje?
To wszystko pytania, na które trochę brakuje odpowiedzi. Polska debata gospodarcza coraz częściej opiera się na powtarzaniu pustych haseł, za którymi nie kryją się konkretne treści. Mówimy o dumie, o narodowych programach i produktach, o zajmowaniu odpowiedniego miejsca i o godności. To wszystko bardzo ważne sprawy, ale co one w zasadzie znaczą? Jak je wycenić? Jak je skonkretyzować? Brakuje nam praktycznego rzeczowego podejścia. Brakuje też szerszej refleksji o tym, jakiego gospodarczego świata chcemy w przyszłości. Przecież Polska ma wspaniałe narzędzia w ręku – jesteśmy jednym z ważniejszych krajów Unii Europejskiej. Powinniśmy kształtować jej przyszłość i aktywnie uczestniczyć w debacie o tym, jakie ma być miejsce Unii w procesie globalizacji, jakich umów handlowych potrzebujemy, jak powinniśmy je negocjować, kto strukturalnie powinien być za nie odpowiedzialny w nowej architekturze unijnych władz.
Do tego wszystkiego potrzebujemy jednak poważnej debaty publicznej, w której tematy międzynarodowe są rzeczowo analizowane i dyskutowane, a dyskusji nie towarzyszą zbędne emocje.
Możliwe, że czeka nas okres protekcjonizmu, wojen walutowych służących uzyskaniu większej konkurencyjności w eksporcie czy wreszcie głęboki interwencjonizm państwowy.