Przychodzi człowiek do banku i bierze kredyt hipoteczny. A potem zmieniają się okoliczności. Choroba, utrata pracy, zmiana kursu franka szwajcarskiego. Cokolwiek, po czym rata kredytu staje się niemożliwa do udźwignięcia. Kto winien?
/>
Najłatwiej oczywiście cały ciężar przerzucić na słabszego. Czyli na dłużnika. Powiedzieć, że przecież wiedział, co podpisuje, i że nikt mu tego kredytu siłą nie wcisnął. Na szczęście mamy już w Polsce na tyle dużo doświadczeń z kapitalizmem, by wiedzieć, że to nie jest cała prawda. Bo dług to również rodzaj zysku dla wierzyciela (nikt wszak nie pożycza pieniędzy za darmo). A skoro tak, to i odpowiedzialność winna być dzielona sprawiedliwie między obie strony kredytowej relacji. Prawda?
A teraz przenieśmy to samo rozumowanie na Europę. A właściwie na trwający od dobrych kilku lat kryzys zadłużeniowy w strefie euro. Opowieść, że winni są leniwi i żyjący ponad stan Południowcy (np. Grecy), jest wygodna, ale zakłamana. To zakłamanie obnaża w swojej książce Janis Warufakis. Ekonomista, który przez chwilę (gorący rok 2015) był greckim ministrem finansów w rządzie lewicowej Syrizy.
„A słabi muszą ulegać” nie jest jednak tylko wspominkowym lamentem polityka z kraju, któremu urządzono „fiskalny waterboarding” (to znany bon mot Warufakisa). To przede wszystkim świetnie napisana opowieść o integracji. Nie tylko europejskiej, ale w ogóle o powojennym projekcie zbliżenia między narodami poprzez zbliżenie ich gospodarek. Czy to w ramach systemu z Bretton Woods, czy później mozolnego łączenia zachodnioeuropejskich systemów ekonomicznych. Aż po wprowadzenie wspólnej waluty euro. A więc planu, który miał przenieść eurointegrację na taki poziom, by nie dało się już z niego cofnąć.
Warufakis patrzy na te wszystkie zjawiska trzeźwo i ze sporą sympatią. Przywołuje nawet sugestywne obrazy ze swojego dzieciństwa, gdy jego rodzina, siedząc pod kocem (!), słucha niemieckiej rozgłośni Deutsche Welle. Radio musiało być ukryte pod kocem, żeby nie mógł go usłyszeć wścibski sąsiad, znany z kontaktów z tajną policją. Był początek lat 70. i w Grecji rządził autorytarny reżim czarnych pułkowników. A Deutsche Welle stanowiło dla przyszłego ministra finansów (wtedy sześciolatka) powiew wolnego świata, gdzie – jak mawiał ojciec Warufakisa – „demokraci mogą oddychać pełną piersią”.
Zaraz potem klamra się domyka, łącząc nas z czasami współczesnymi, kiedy to Niemcy (a zwłaszcza Wolfgang Schaeuble) stały się głównym adwersarzem Warufakisa i Syrizy w sporze o rozwiązanie kryzysu zadłużeniowego. Klamra łącząca trzeszczące radyjko spod koca z fiskalnym waterboardingiem roku 2015 stanowi punkt wyjścia do pokazania, że w pewnym momencie eurointegracja zaczęła skręcać (ześlizgiwać się?) w bardzo złym kierunku. A Unia ze wspólnoty politycznej opartej na postępowych ideach solidarności stała się neoliberalną maszynką do maksymalizacji zysku silnych i uprzywilejowanych.
Ta książka to nie tylko opis zastanej sytuacji. To także głośne wołanie o zmianę. Jest w niej nawet (w dodatku zatytułowanym „Skromna propozycja”) kilka pomysłów, jak tej zmiany dokonać. Sam Warufakis od pewnego czasu proponuje rozkręcić paneuropejski ruch polityczny DiEM25. Politycznie niewiele z tego niestety wynika, ale ferment intelektualny jest. Kto chce iść tym tropem, powinien koniecznie Warufakisa poczytać. Może jeszcze nie jest zbyt późno.