W ciągu zaledwie dwóch tygodni swojego urzędowania, prezydent Trump dramatycznie zmienił kurs Stanów Zjednoczonych w wielu obszarach, między innymi w kwestii polityki energetycznej i klimatycznej. Trump błyskawicznie zatwierdził budowę dwóch kontrowersyjnych ropociągów wstrzymanych przez jego poprzednika, prezydenta Obamę. Równocześnie najważniejsze stanowiska w państwie obsadził magnatami tradycyjnego przemysłu energetycznego (ministrowie spraw zagranicznych i energetyki), a na czele Agencji Ochrony Środowiska postawił prawnika, który wcześniej wielokrotnie wytaczał jej procesy sądowe za działania związane np. z ochroną wód i promocją czystej energii. Z oficjalnej strony Białego Domu z dnia na dzień zniknęły wszystkie informacje o zmianach klimatu. Prysły wątłe nadzieje, że Trump wykaże choćby odrobinę odpowiedzialności i rozwagi w tej sprawie. W czasie kampanii stwierdził, że zmiany klimatu to nonsens i oszustwo wymyślone przez Chińczyków. Teraz stało się jasne, że będzie działał zgodnie z tym przekonaniem.
Czarne węże
Dwa wielkie rurociągi, mające transportować ropę przez tysiące kilometrów w USA, Keystone XL (KXL) i Dakota Access Pipeline (DAPL), wzbudzały długie i masowe protesty. Mimo nacisków lobby energetycznego, Barack Obama zdecydował ostatecznie o wstrzymaniu ich budowy. Prezydent Trump jednym podpisem włączył zielone światło dla tych inwestycji, wywołując irytację wśród ludzi, którym nieobojętna jest ochrona środowiska, klimatu a także praw ludności rdzennej. Posunięcie to bowiem nie tylko przypieczętowuje dalsze uzależnienie USA od ropy naftowej, ale również symbolizuje charakterystyczną nie tylko dla Trumpa determinację, by wbrew zdrowemu rozsądkowi budować gospodarkę w oparciu o paliwa kopalne i eksploatować wszystkie źródła bez względu na konsekwencje.
Keystone XL – Mordor na zawsze
KXL ma mieć prawie 2 tys. km i przebiegać z kanadyjskiej prowincji Alberta do amerykańskich rafinerii nad Zatoką Meksykańską. Ma być dołączony do istniejącego rurociągu i transportować ok. 800 tys. baryłek ropy dziennie. Jego budowa utrwala zgodę na wieloletnią eksploatację kanadyjskich piasków roponośnych, powodującą dewastację środowiska na gigantyczną skalę. Są to trzecie co do wielkości złoża ropy na świecie, ale surowiec nie występuje w nich w postaci oleju skalnego, tylko wymieszany z piaskiem, gliną i wodą zgromadzony jest na ogromnych przestrzeniach kilka do kilkunastu metrów pod powierzchnią ziemi. Złoża znajdują się pod lasem borealnym czyli pierwotną tajgą, mniejszą jedynie od Amazonii i będącą największym siedliskiem wilków, rysiów, łosi i niedźwiedzi. Eksploatacja odbywa się metodą odkrywkową, co oznacza wycinkę tysięcy hektarów lasu i zdarcie warstwy ziemi.
Aby pozyskać jedną baryłkę (159 litrów) ropy trzeba zedrzeć i przetworzyć ok. 2,5 tony piasków. Teren wydobycia budzi grozę: doradczyni ONZ ds. wody przyrównała go do Mordoru z „Władcy pierścieni”, a kanadyjska organizacja ekologiczna nazwała „najbardziej destrukcyjnym projektem na ziemi”. Eksploatacja piasków bitumicznych pochłania ponadto kilka baryłek wody na baryłkę ropy. Kopalnie w Albercie zużywają 2 razy więcej wody niż ponad milionowe Calgary.
Co więcej, ponad 90 proc. zużytej wody nigdy nie wraca do rzek, ale w postaci toksycznej mazi składowana jest w sztucznych zbiornikach. Codziennie powstaje tam ponad 700 basenów olimpijskich takich odpadów, z których zanieczyszczenia przenikają do wód gruntowych, co przyznają nawet firmy wydobywcze. Rdzenna ludność, zamieszkująca wzdłuż rzeki Athabaska odnotowuje większą od przeciętnej i rosnącą liczbę zachorowań na różne schorzenia, w tym nowotwory. Tysiące ptaków giną lądując na wypełnionych szlamem zbiornikach. Inwestycja ta ma równocześnie umiarkowany sens energetyczny. O ile w przypadku konwencjonalnej ropy współczynnik energii uzyskanej do tej włożonej w wydobycie wynosi przeciętnie ok. 25:1, to w przypadku piasków roponośnych jest to 5:1. Efektywność tych odkrywek jest więc 5 razy mniejsza, choć dewastacja jest olbrzymia.
Odkrywka jak pół Polski
Do tej pory bezpowrotnie zniszczono już w ten sposób prawie 800 tys. ha lasów w Albercie. Ale to tylko nieduży fragment terenu, który może zostać objęty odkrywką. Piaski bitumiczne zalegają bowiem na obszarze bliskim połowie powierzchni Polski. I choć eksploatacja na taką skalę wydaje się niewyobrażalna, to decyzja o budowie ropociągu Keystone zdecydowanie zwiększa jej prawdopodobieństwo (infrastruktura musi być wykorzystana, więc maleją szanse na stopniowe wygaszanie tej inwestycji). Dziś produkuje się tam ok. 1,5 mln baryłek ropy dziennie, a planowane jest zwiększenie dziennej produkcji do 4,5 mln (czyli 700 mln litrów, 280 basenów olimpijskich). Tymczasem ewentualna eksploatacja tych złóż do ich wyczerpania zniweczy jakiekolwiek wysiłki na rzecz ograniczenia zmian klimatu. Ocenia się bowiem, że w Albercie może być więcej ropy niż świat zużył dotychczas. Warto dodać, że 70 proc. ropy z piasków eksportowane jest właśnie do USA.
Dakota Access Pipeline – dramat ludności rdzennej
DAPL to w 70 proc. ukończony rurociąg, który ma transportować ropę z łupków w Dakocie Północnej, przez 4 stany do Illinois. Na swej drodze ma przeciąć Missouri, która wraz z Missisipi stanowi najdłuższą rzekę Ameryki Północnej. Według pierwszego projektu, rurociąg miał przejść pod dnem rzeki w sąsiedztwie miasta Bismarck. Jednak Korpus Inżynieryjny Armii USA (federalna agencja nadzorująca budowę obiektów strategicznych) odrzucił trasę w obawie ewentualnego skażenia źródła wody dla miasta. Trasę przesunięto na południe, tak, że przecina teraz rzekę pod jeziorem Oahe, niecały kilometr od granic rezerwatu Standing Rock.
Tereny te zostały przydzielone rdzennym mieszkańcom kontynentu na mocy porozumienia z 1851 roku i są zamieszkiwane przez ponad 8 tys. Siuksów, których przodkowie żyli tam przed przybyciem do Ameryki kolonizatorów z Europy. Nowa trasa wywołała zdecydowany protest Siuksów. Wskazywali, że ropociąg zagrozi źródłom ich wody pitnej i zbezcześci święte dla nich ziemie, na których żyli i byli chowani ich przodkowie. Podkreślali też, że naruszono ich suwerenność, gdyż rząd USA nie skonsultował z nimi projektu, choć miał taki obowiązek na mocy amerykańskich traktatów i Deklaracji praw ludów tubylczych. Siuksowie początkowo próbowali sprzeciwiać się inwestycji na drodze prawnej, ale ich pozew został odrzucony. 4 września ub. roku buldożery w trakcie budowy DAPL zniszczyły święte dla rdzennej ludności miejsca pochówku. Wybuchły największe od 100 lat protesty. Siuksów poparło 300 innych plemion, a zdjęcia z namiotowego obozu zamieszkanego przez tysiące protestujących obiegły świat. Pokojowy protest spotkał się z brutalną reakcją policji i prywatnej ochrony. Wobec demonstrujących użyto pałek, gazu, paralizatorów, gumowej amunicji, a także psów. New York Times nazwał tę konfrontację „częścią najdłuższego dramatu w amerykańskiej historii: Armia Stanów Zjednoczonych przeciwko rdzennym Amerykanom”.
5 grudnia 2016 r. Korpus Inżynieryjny oznajmił, że jednak nie wyda pozwolenia na budowę pod dnem Missouri, a prezydent Obama mówił o konieczności szukania alternatywnej trasy. Było już jednak po wyborach i do zajęcia miejsca w Białym Domu szykował się Donald Trump. Nowy prezydent USA posiadał akcje firmy Energy Transfer Partners, budującej rurociąg, które opiewały na niemal milion dolarów, a szef tej firmy zasilił kampanię Trumpa kwotą 100 tys. dolarów. W zarządzie firmy zasiadał Gubernator Teksasu, Rick Perry, którego Trump mianował później sekretarzem ds. Energii. Cofnięcie decyzji podjętej przez administrację Obamy było więc tylko kwestią czasu. Jak się okazało Trump potrzebował na to jedynie czterech dni.