Podczas sesji PE 23 listopada 2016 roku głosował Pan za odrzuceniem wniosku o skierowanie CETA do TS UE?
Andrzej Grzyb: Nie, podczas wspomnianego głosowania nie byłem za odrzuceniem wniosku o skierowanie CETA do TS UE. Co do zasady, umowy umożliwiające wolny handel, spajające kraje, przedsiębiorców i obywateli, nadające impuls i potencjał rozwojowy, mają ogromne znaczenie. UE nie funkcjonuje w próżni gospodarczej i musimy sobie zdawać sprawę, że trwa swoisty wyścig kto z kim na świecie się zjednoczy, które rynki będą miały swobodny przepływ, a które pozostaną na marginesie handlu międzynarodowego z płynącymi z tego konsekwencjami gospodarczymi, czy np. możliwościami stanowienia wspólnych standardów, norm, określania wspólnych wartości. Umowy takie jak CETA są ważne, ale muszą to być dobre umowy, w pełni akceptowane przez obywateli, bez wątpliwości o zgodność z normami przyjętymi przez strony, z ich systemami prawnymi.
Wracając do kwestii skierowania CETA do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Europejski Trybunał Sprawiedliwości (ETS) w Luksemburgu, to instytucja odpowiedzialna za zapewnienie, że prawo UE jest poprawnie interpretowane i przestrzegane. Za inicjatywą zgłoszenia CETA do Trybunału stały wątpliwości, co do po raz pierwszy w historii zaproponowanego nowego mechanizmu rozstrzygania sporów miedzy inwestorami i państwami tzw. ICS. W CETA proponuje się bowiem by System Sądów Inwestycyjnych (Investment Court System), zastąpił typowy dla tego rodzaju umów na świecie system Arbitrażu Inwestor Państwo, tzw. ISDS, ang. Investor-State Dispute Settlement. Problem w tym, że zdaniem niektórych, w przypadku wejścia w życie CETA, ETS nie będzie mieć nic do powiedzenia ws. funkcjonowania ICS i jego orzeczeń. To może podkopywać filary porządku prawnego UE, a więc jednolitej interpretacji prawa UE. Przywołuje się tu precedens związany z Europejską Konwencją Praw Człowieka. Mimo tego, że m.in. wszystkie kraje UE są stronami tej konwencji, ETS orzekł przeciw przystąpieniu UE do konwencji, ze względu na to, iż wiązałoby się to z ograniczeniem prerogatywy ETS do ostatecznego interpretowania prawa UE, co byłoby niezgodne z Traktatami UE. Jednocześnie przypomnieć należy, że stronami Europejskiej Konwencji Praw Człowieka są również kraje z poza UE i to z nich również wybiera się przedstawicieli do gremiów orzekających.
Czy miał Pan okazję zapoznać się już z treścią umowy CETA, której przyjęcie lub odrzucenie będzie głosował 15 lutego PE?
CETA trafiła do prac w PE pół roku temu. Od tego czasu odbył się szereg wysłuchań i debat w komisjach PE. Sama umowa to bardzo obszerny i złożony dokument, dla którego pełnej oceny nie wystarczy zapoznanie się jedynie z tekstem umowy, ale także znajomość licznych europejskich i międzynarodowych unormowań. Przy tak dużych umowach, wątpliwości są nieuniknione. Obawiam się , że tak zwolennicy jak i przeciwnicy CETA używają w dyskusji pewnych skrótów myślowych, by nie powiedzieć mitów. Pamiętajmy: nie chodzi o to, by być ideologicznie za lub przeciw tej i innym międzynarodowym umowom handlowym, ale by rozwiązywać problemy, czynić umowy lepszymi w kontekście oczekiwań społecznych. Namierzając konkretne problematyczne zapisy, ułatwiamy proces ich doskonalenia. Poza aspektem prawnym, ma tu znaczenie również to, iż jest to po prostu nowa propozycja, nigdy wcześniej nie testowana. Tak jest np. z nową propozycją Sądów Inwestycyjnych. Jego struktura, zasady funkcjonowania, muszą być jednoznacznie określone, a ostateczna ocena rzutująca na całość umowy CETA, wymaga odpowiedniej refleksji i zastanowienia.
Warte zauważenia jest także, że nie ma CETA, nie ma TTIP, a jednak przypomniano niedawno o dwóch przypadkach, gdy Polska przegrała w arbitrażu. Klasyczny system arbitrażowego rozstrzygania sporów z inwestorami, ISDS, obowiązuje bowiem w Polsce na mocy umów jeszcze z lat 90, w tym umów z USA czy Kanadą. Proponowane nowe zapisy co do rozstrzygania tych sporów, mające zastąpić dotychczasowe rozwiązania, mogłyby być szansa na poprawę zasad rozstrzygania tych sporów. Z drugiej strony, zarówno strona kanadyjska jak i UE, to obszary wysoce rozwinięte gospodarcze, o ugruntowanej kulturze prawnej, dlaczego zatem konieczne jest tworzenie osobnych rozwiązań dla rozstrzygania sporów z inwestorami, a nie można pozostawić tego obszaru w gestii systemu sądowego? Inwestorzy krajowi, nie mogą liczyć na takie rozwiązania. Choć należy przyznać, że systemy ISDS są typowe dla obszaru WTO, zawsze jednak można myśleć o nowym podejściu do problemu, takim wszak jest już sam system proponowany w CETA. Dlaczego nie pójść o krok dalej?
Wątpliwości budzi także proponowany tryb ratyfikacji. Po przyjęciu na poziomie UE w życie, tymczasowo miałyby wejść aspekty handlowe CETA, a reszta dopiero po zakończeniu ratyfikacji. Jaki horyzont czasowy tu przyjmiemy? Czy możliwe jest, iż przy odwlekającej się decyzji ratyfikacyjnej, tak pozytywnej jak i negatywnej, w niektórych państwach członkowskich, tymczasowe obowiązywanie handlowych aspektów CETA trwałoby w nieskończoność?
Umowy o charakterze czysto handlowym, na mocy Traktatów UE, należą do kompetencji przekazanych przez państwa członkowskie do wyłącznych kompetencji UE. Zgodnie z wolą państw członkowskich decyzje podejmuje tu wyłącznie UE, nikt tego nie podważa. Jednak jak wspomniałem CETA dotyka tak wielu obszarów i ma tak duże znaczenie, iż wychodzi poza aspekt czysto handlowy. Ścieżka prawna, gdzie obok przyjęcia na poziomie UE, konieczna jest także ratyfikacja w każdym państwie członkowskim, zapewni odpowiedni czas i przestrzeń do przyjrzenia się wszystkim aspektom umowy, do odpowiedniej debaty, konsultacji społecznej, w każdym z krajów UE. I nawet jeśli modyfikacjom nie uległyby zapisy samej CETA to można sobie wyobrazić uzgodnienie równolegle dokumentów interpretacyjnych, doprecyzowujących, które rozwiałyby wątpliwości - kazus belgijskiej Walonii może być tu przykładem. Szersza ratyfikacja, to w końcu także szerszy udział w odpowiedzialności za umowę i jej skutki.
Osobne wątpliwości budzi wynik gry rynkowej między producentami z UE i Kanady w przypadku wejścia w życie CETA. Tu, obok analizy prawnej potrzeba analizy ekonomicznej, które rzadko jest tak jednoznaczna szczególnie w dłuższym horyzoncie czasowym. Po stronie KE i rządów państw członkowskich jest przeprowadzenie odpowiednich analiz i przedstawienie wyników opinii publicznej. Potrzebujemy racjonalnych decyzji. Pamiętam jednak jak przed 2004r. obawiano się o polskie rolnictwo, czy sprosta konkurencji intensywnego rolnictwa UE. A przecież wtedy polskie rolnictwo musiało się zmierzyć z rolnictwem wszystkich krajów UE. Nasze doświadczenia pokazały, że polski rolnik doskonale poradził sobie z konkurencją Europy. Eksport żywności z Polski osiągał w ostatnich latach rekordowe wyniki, jeszcze w 2015 r. było to 25 mld Euro. Choć już w ubiegłym roku, po raz pierwszy od 2009 roku zanotowaliśmy spadek. Do polskiego rządu należy zadanie analizy jakie skutki ekonomiczne dla Polski będzie miała CETA, w tym także dla przetwórstwa czy sektora rolno-spożywczego i przedstawienie tych analiz polskiej opinii publicznej. Niewątpliwie ważnym aspektem jest sprawa organizmów genetycznie modyfikowanych, które nie dopuszcza się do upraw i hodowli w Polsce oraz standardy i skala produkcji w kanadyjskim przemyśle spożywczym.
Czy zgadza się Pan z opinią organizacji samorządowych, że w obecnej postaci CETA nie jest postępową umową handlową a raczej uwstecznioną i jeszcze bardziej uciążliwą wersją starej strategii wolnego handlu, zaprojektowaną pod największe międzynarodowe korporacje świata przez nie same?
Musielibyśmy odnieść się do konkretnych zapisów. Na tym ogólnym poziomie, co do głównego celu CETA, ma ona znosić szereg ograniczeń pozataryfowych utrudniający handel miedzy UE i Kanadą. O ile w ramach WTO stopniowo znosi się ograniczenia taryfowe w handlu, a więc cła, kontyngenty itd. ograniczenia pozataryfowe to m.in. różnego rodzaju wymagania techniczne, certyfikaty dopuszczające, homologacje, wymagania prawne, które warunkują dopuszczenie do rynku. Ich spełnienie wiąże się zazwyczaj z dotykowymi kosztami i dobrą znajomością prawa danego kraju, działania administracji. Do sprostania takim wymaganiom potrzeba zazwyczaj odpowiednich zasobów finansowych i kadry ekspertów. Duże korporacje mają środki, by sprostać takim wymaganiom. Wydawać by się zatem mogło, że zniesienie ograniczeń pozataryfowych, otwiera rynki właśnie mikro, małym i średnim przedsiębiorcom czy innym małym producentom, szczególnie w dobie swobodnego przepływu informacji przez Internet, zakupów online. Diabeł jednak zawsze tkwi w szczegółach. Każda umowa, prawo, może być naruszane, nadużywane lub błędnie interpretowane. Utrudnić nadużycia, mogą dobre zapisy, poddane odpowiednio szerokiej debacie, także w państwach członkowskich, uzupełnione np. o doprecyzowujące klauzule interpretacyjne.