ŻYWNOŚĆ Nad producentami tradycyjnych wędlin znów zbierają się czarne chmury. Tylko do 31 sierpnia mogą je robić po staremu
Od września 2014 r. obowiązują nowe unijne przepisy dotyczące m.in. zawartości w wędzonych wędlinach i rybach WWA (wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych) określanych jako substancje rakotwórcze. Zgodnie z nowymi normami dopuszczalny poziom benzopirenu (jeden ze związków WWA) w 1 kg wędliny został obniżony z 5 do 2 mikrogramów, a suma związków WWA (benzopirenu, benzantracenu, benzofluorantenu i chryzenu) z 30 do 12 mikrogramów. Polsce udało się wynegocjować okres przejściowy, kończy się właśnie 31 sierpnia. W resorcie rolnictwa usłyszeliśmy, iż są plany przedłużenia tego okresu.
O takich zamiarach został już podczas ubiegłorocznego spotkania z ministrem rolnictwa Krzysztofem Jurgielem poinformowany unijny komisarz ds. zdrowia i bezpieczeństwa żywności. Obecnie trwa zbieranie dokumentów potrzebnych do uzyskania zgody KE na przedłużenie odstępstwa. Jednym z nich ma być ocena ryzyka spożywania tradycyjnie wędzonych wyrobów mięsnych, nad którą pracuje Państwowy Zakład Higieny. Ma być gotowa do końca stycznia.
– Sporządzenie oceny nie jest proste. Przygotowujemy ją w oparciu o wyniki badań uzyskanych z 4 tys. próbek – mówi dr Jacek Postupolski, kierownik Zakładu Bezpieczeństwa Żywności w PZH – NIPZ.
Problem w tym, że po ich zbadaniu okazało się, iż część wyrobów spełnia nowe normy, a część przekracza je, i to wielokrotnie. Także te pochodzące od producentów przemysłowych. Jednak bezpieczne poziomy substancji smolistych są najbardziej przekroczone w przypadku towarów wędzonych drzewem, wprost nad paleniskiem. Powód? Brak definicji wyrobów tradycyjnie wędzonych.
/>
Teraz PZH zbiera dane o tym, ile Polacy zjadają takich wędlin, aby móc oszacować ich faktyczny wpływ na zdrowie społeczeństwa.
Na ekspertyzę z niecierpliwością czekają także producenci. Mają świadomość, że może mieć ona wpływ na ich losy. Jeśli UE utrzyma w mocy poziomy substancji smolistych z 2014 r. i nie wydłuży okresu przejściowego dla polskich wytwórców, będą musieli zamknąć swoje zakłady.
– Chodzi o 740 producentów, którzy na rynek dostarczają ok. 10 tys. tradycyjnie wędzonych wyrobów. Taka liczba firm została objęta derogacją Komisji Europejskiej – zauważa Fryderyk Kampinos, prezes zarządu Polskiego Stowarzyszenia Producentów Wyrobów Wędzonych Tradycyjnie. Szacuje, że udział tych firm w rynku wędzarniczym to ok. 20 proc.
Kampinos podkreśla, że zrobienie wyjątku dla producentów tradycyjnych wędlin to jedyne rozwiązanie. Zmiana sposobu wędzenia na zdrowszy nie wchodzi w grę. – Zawsze odbija się to na jakości i smaku produktu. Uzyskujemy zupełnie inny wyrób, który może nie zostać zaakceptowany przez konsumentów – podkreśla prezes PSPWWT.
Resort rolnictwa uważa, że jest szansa na pozytywne rozpatrzenie sprawy przez Brukselę. Według Dariusza Mamińskiego z biura prasowego ministerstwa Komisja „wykazuje wolę poddania ponownej ocenie kwestii dotyczących najwyższych dopuszczalnych limitów pozostałości WWA w mięsie i produktach mięsnych wędzonych tradycyjnie”. Mogłoby do tego dojść jeszcze w tym roku. W grę wchodziłaby nawet ponowna zmiana przepisów unijnych – tym razem korzystna dla polskich producentów. A ci zaciskają kciuki, bo odblokowałoby to polski eksport produktów tradycyjnie wędzonych. W tej chwili mogą oferować swoje wyroby tylko na krajowym rynku.
– To byłaby szansa na zwiększenie rentowności polskiej branży mięsnej. Przed zablokowaniem eksportu popyt na tradycyjne wędzonki – a zwłaszcza na kiełbasy, kabanosy i szynki – rósł za granicą w tempie od kilku do kilkunastu procent w zależności od wyrobu – dodaje Fryderyk Kampinos.
Podobnie uważa Roman Dudek, założyciel i współwłaściciel firmy Laskopol z Limanowej. Nie ukrywa, że odzyskanie zagranicznych rynków nie będzie łatwe. – Nie ma nas na nich od trzech lat. Lokalna konkurencja z pewnością wykorzystała ten fakt i zagospodarowała niszę – mówi. I dodaje, że polskie wędzonki cieszyły się za granicą renomą, więc z czasem udałoby się odbudować utraconą pozycję.