Premier Matteo Renzi jest gotów na starcie z Brukselą, aby ratować sektor finansowy. W październiku czeka go referendum, od którego może zależeć polityczna przyszłość całego kontynentu. Publiczna interwencja może być konieczna, aby wydobyć z fatalnej kondycji banki na Półwyspie Apenińskim.
Zgodnie z szacunkami Banca d’Italia uginają się one pod ciężarem 360 mld euro niespłacanych na czas kredytów, z których 200 mld zostało udzielonych niewypłacalnym podmiotom (po włosku określane są jako sofferenza). Bankowość we Włoszech cierpi ponadto na rozdrobnienie – w kraju działa ok. 600 instytucji. Zbyt rozbudowana i niedochodowa jest również część detaliczna. W jednej z analiz Organizacji Rozwoju i Współpracy Gospodarczej można przeczytać, że oddziały banków są we Włoszech liczniejsze od pizzerii. Na kiepską kondycję sektora bankowego zwrócił też uwagę Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Według niego 18-proc. udział złych kredytów to jeden z najwyższych wskaźników w strefie euro. „Wpływa on negatywnie na zyskowność – a marże należą do najniższych w Europie – i zagraża zdolności banków do zwiększania akcji kredytowej” – stwierdził MFW w analizie włoskiej gospodarki.
Jakby tego było mało, Europejski Nadzór Bankowy pod koniec miesiąca opublikuje wyniki stress testów pokazujących, jaka byłaby kondycja wybranych instytucji w przypadku znaczącego pogorszenia koniunktury. W podobnym badaniu z 2014 r. test oblało dziewięć włoskich banków. W Rzymie obawiają się, że tym razem będzie podobnie, co spowoduje dalszą wyprzedaż akcji (od początku roku akcje UniCredit, największego gracza na tamtejszym rynku, potaniały o prawie 60 proc., największy konkurent – Intesa Sanpaolo – potaniał o prawie 40 proc.).
Matteo Renzi jest więc zdeterminowany, by uzdrowić sektor. Biorąc pod uwagę sumy potrzebne do przeprowadzenia operacji, włoski premier najchętniej zaangażowałby do tego środki publiczne. Na drodze stoi jednak Bruksela. Bo chociaż o problemach włoskich banków wiadomo od kilku lat, Włosi zwlekali z ich rozwiązaniem, aż pod koniec ubiegłego roku weszły w życie przepisy unijnej dyrektywy w sprawie naprawy oraz restrukturyzacji i uporządkowanej likwidacji banków.
Ma ona uchronić europejskich podatników przed finansowaniem konsekwencji działań nieodpowiedzialnych bankowców, w związku z tym na jej mocy zabronione jest wspieranie banków funduszami publicznymi (bailout). Można po nie sięgnąć dopiero wtedy, kiedy niewystarczające okażą się środki należące do inwestorów i klientów banku (bail-in). Innymi słowy, do końca ubiegłego roku Włosi mogli rozwiązać problemy sektora po staremu, razem z innymi krajami europejskimi, które zmagały się z bankami po wybuchu kryzysu finansowego. W świetle przepisów jest już jednak za późno na stare metody.
Problemy włoskich banków stały się palące w drugiej połowie zeszłego roku. W sierpniu po fatalnej ocenie włoskiego nadzoru finansowego klienci wycofali z Banca Popolare di Vicenza 8,8 mld euro, jedną piątą sumy bilansowej. W listopadzie z kolei rząd musiał ratować cztery mniejsze banki: Banca Marche, Carife, Banca Etruria oraz CariChieti.
Bruksela (ze wsparciem Berlina) twardo stoi na stanowisku, że wszystkie kraje muszą teraz podporządkować się nowym przepisom, w przeciwnym wypadku zostanie stworzony niebezpieczny precedens idący w poprzek wypracowanemu z trudem kompromisowi. Podkreślił to po wczorajszym spotkaniu ministrów finansów strefy euro przewodniczący Eurogrupy Jeroen Dijsselbloem. – Bail-in to zasada o zdrowych podstawach ekonomicznych. Zgodnie z nią inwestorzy, którzy wykładają swoje pieniądze i dzięki temu zyskują w dobrych czasach, powinni ponieść straty w złych – mówił holenderski minister finansów.
Renzi za wszelką cenę chce jednak uniknąć bail-inu, obawia się bowiem gniewu wyborców, którzy w takim wariancie stracą swoje pieniądze – zwłaszcza w mniejszych instytucjach o bardziej lokalnym charakterze. Spośród 60 mld euro w obligacjach, jakie wyemitowały włoskie banki, jedna trzecia jest w rękach 60 tys. prywatnych inwestorów. We wczorajszym wywiadzie dla „Corriere della Sera” włoski premier zapewnił rodaków, że uda mu się dogadać z Brukselą.
W trakcie targów z Brukselą nad stworzeniem „złego banku” dla premiera stało się jasne, że będzie potrzebował przejściowego narzędzia, które pozwoli mu prowadzić działania ratunkowe bez oskarżeń o niedozwoloną pomoc publiczną. Owocem tych wysiłków jest fundusz Atlante (Atlas). Środki dla niego wyłożyły największe włoskie banki. Fundusz nie tylko ma stanowić wsparcie kapitałowe dla banków w ciężkiej kondycji, ale również stworzyć wehikuł do skupu złych długów. Jak się okazało, Atlas szybko wkroczył do akcji, zapewniając kapitał Banca Popolare di Vicenza.
Jeśli wyniki stress testów okażą się fatalne, a Rzym nie osiągnie porozumienia z Brukselą, może to zaważyć na politycznej przyszłości Matteo Renziego. W październiku bowiem chce on poddać pod osąd opinii publicznej najważniejszy ze swoich projektów. Reforma ustrojowa, bo o niej mowa, ma przemóc permanentny klincz parlamentarny, który uniemożliwia sterowanie 60-milionowym krajem. Na jej mocy Izba Deputowanych zyska na znaczeniu wobec Senatu, tak aby równe dotychczas izby (niższa i wyższa) nie mogły się dłużej szachować, a proces legislacyjny przebiegał sprawniej. Od powodzenia referendum premier uzależnił swoją polityczną przyszłość.
Problem w tym, że włoska opinia publiczna już teraz wysyła sygnały, że potraktuje referendum jako plebiscyt popularności obecnego rządu. Jeśli wyborcy stanęliby przed perspektywą utraty oszczędności, rządząca Partia Demokratyczna z pewnością nie odrobi strat w sondażach. Według jednego z nich, opublikowanego w ubiegłym tygodniu przez „Corriere della Sera”, centrolewica po raz pierwszy od 2014 r. spadła na drugie miejsce, z poparciem 29,8 proc. głosów, o 1,3 pkt proc. mniej niż w kwietniu. Na pierwsze miejsce wybili się eurosceptycy z Ruchu Pięciu Gwiazd, którzy cieszą się poparciem 30,6 proc. wyborców.
Trudno przewidzieć dalszy rozwój wypadków, ale najgorszy z możliwych scenariuszy przedstawia się tak: Renzi przegrywa referendum i podaje się do dymisji. Dochodzi do przyspieszonych wyborów, w których wygrywa Ruch Pięciu Gwiazd. Na mocy nowej ordynacji wyborczej, przeforsowanej jak na ironię przez Renziego, zwycięska partia otrzymuje mandatową premię, co pozwala jej samodzielnie rządzić. Eurosceptycy zwołują referendum w sprawie wspólnej waluty, które wygrywają, bo przekonują Włochów w kampanii, że euro jest winne zapaści gospodarczej kraju. Unia staje przed perspektywą włoskiego „ciao”.
Premier Renzi jest zdeterminowany, by uzdrowić sektor