Niewielu inwestorów spodziewało się takiego rozpoczęcia w 2016 r. Gwałtowne spadki na światowych giełdach, kolejna fala przeceny surowców i ostateczny efekt w postaci globalnego wzrostu awersji do ryzyka na początku bieżącego roku zdominowały rynki.
Początkowo największe obawy pochodziły ze strony chińskiej gospodarki, która z każdym kolejnym tygodniem wysyła poważniejsze sygnały znacznego spowolnienia. Jednak w ostatnich dniach negatywne sygnały płynące z Państwa Środka pojawiały się rzadziej, a uwaga inwestorów przeniosła się w zupełnie innym kierunku, o którym w głównych mediach jeszcze się głośno nie mówi. Branża energetyczna i sektor bankowy – to z tych stron może nadejść pierwsza fala kolejnego światowego kryzysu, pierwszego od 2008 r. i pamiętnego załamania, rozpoczętego na amerykańskich rynku nieruchomości.
Zacznijmy od sektora energetycznego. Firmy operujące w tej branży uzależniają dużą część swoich przychodów od cen poszczególnych surowców na rynku – głównie ropy naftowej oraz gazu ziemnego. Od 2014 r. cena jednej baryłki ropy WTI spadła o prawie 70 proc., natomiast notowania kontraktów na gaz naturalny straciły w tym samym okresie ponad 40 proc. Dla firm z branży energetycznej oznacza to jedno – drastyczne zmniejszenie przychodów, oznaczające wiele kolejnych negatywnych konsekwencji. Zakładamy, że na przestrzeni ostatnich lat – gdy cena ropy naftowej była względnie stabilna i oscylowała w granicach 80–100 dol. za baryłkę – firmy z tej branży planowały projekty inwestycyjne na kolejne lata, bardzo często finansując się długiem bankowym i korporacyjnym, lecz przede wszystkim uwzględniając przyszły poziom przychodów i cenę ropy naftowej na stabilnym poziomie.
Nowa rzeczywistość na rynku surowcowym drastycznie zweryfikowała wcześniejsze plany, a firmy z sektora energetycznego musiały się zmierzyć z najpoważniejszym od lat zagrożeniem dla ich bytu. Brytyjski koncern BP na początku lutego przedstawił wyniki finansowe za 2015 r., który zakończył się rekordową stratą w wysokości 5,2 mld dol., jeszcze większą niż w 2010 r., kiedy doszło do eksplozji platformy wiertniczej, w której zginęło jedenastu pracowników, a Zatoka Meksykańska została zalana ponad 3 mln baryłek ropy naftowej.
Z kolei wyniki finansowe za ubiegły rok ExxonMobil, największego w Stanach Zjednoczonych producenta ropy naftowej, okazały się najsłabsze od ponad dekady. Koncern wycofał się nawet z planów wykupu akcji, aby zachować bezpieczny poziom gotówki. Chevron, druga największa amerykańska firma z sektora energetycznego, zapowiedziała na ten rok cięcie wydatków na poziomie 9 mld dol. oraz zwolnienie 4 tys. pracowników, po tym jak IV kwartał zakończyła stratą w wysokości przekraczającej pół miliarda dolarów. Z kolei zyski brytyjsko-holenderskiego giganta Royal Dutch Shell w 2015 r. zmniejszyły się w porównaniu do poprzedniego roku o 80 proc.
Pod presją znalazły się nie tylko firmy bezpośrednio związane z rynkiem ropy naftowej i gazu ziemnego, lecz także pozostałe przedsiębiorstwa, których działalność jest powiązana z szeroko rozumianym rynkiem surowcowym. Anglo American, południowoafrykańska firma notowana na londyńskiej giełdzie i odpowiadająca za 40 proc. światowego wydobycia platyny, okazała się jedną z pierwszych ofiar niskich cen surowców i została zmuszona do drastycznych zmian w całej strukturze działalności operacyjnej, do których wlicza się m.in. tegoroczną redukcję zatrudnienia na poziomie 85 tys. pracowników. Kapitalizacja tej spółki na giełdzie w Londynie spadła do 6,7 mld dol., przy czym jej zadłużenie jest niemal dwukrotnie wyższe i wynosi 13 mld dol. Przez podobne problemy przechodzą pozostałe największe światowe spółki z sektora wydobywczego, wśród których znajdują się tacy giganci, jak BHP Billiton czy Glencore.
Inwestorzy zaczynają dostrzegać zbliżające się problemy. Wystarczy spojrzeć na zachowanie rynku CDS w ostatnich tygodniach. CDS to instrument ubezpieczający przed niewypłacalnością danego podmiotu, o którym najgłośniej zrobiło się w trakcie kryzysu finansowego na przełomie 2008 i 2009 r., gdy największe amerykańskie banki balansowały na granicy bankructwa i niezbędna okazała się pomoc instytucji rządowych. Notowania tych instrumentów dla firm z sektora energetycznego i wydobywczego znalazły się w tym roku na rekordowo wysokich poziomach, wskazując na wzrost prawdopodobieństwa bankructwa w najbliższych latach. Pięcioletni CDS dla Anglo American poszybował na poziomy jeszcze wyższe niż podczas ostatniego kryzysu finansowego, a prawdopodobieństwo bankructwa południowoafrykańskiego giganta branży wzrosło do rekordowego poziomu 61 proc. Kurs CDS na ten sam okres dla spółki Glencore znajduje się na niższym poziomie niż w latach 2008–2009, jednak prawdopodobieństwo bankructwa tej firmy jest wyceniane na ponad 50 proc.
Wzrost ryzyka niewypłacalności jest także widoczny w amerykańskim sektorze bankowym. Z czego wynikają rosnące obawy inwestorów dotyczące przyszłości tej branży? Banki były głównym źródłem finansowania dla firm z sektora energetycznego i wydobywczego, które teraz balansują na granicy bankructwa. Niespłacalność zaciągniętych kredytów może spowodować efekt domina w całym sektorze amerykańskich banków i tego obecnie w największym stopniu obawiają się inwestorzy. Notowania pięcioletnich CDS dla sześciu największych amerykańskich banków – Morgan Stanley, Goldman Sachs, Citigroup, JPMorgan, Merrill Lynch oraz Bank of America – tylko w tym roku wzrosły od 30 do 60 proc., do najwyższych poziomów od przełomu 2012 i 2013 r.
Na sam koniec pozostały europejskie banki. Niemiecki Deutsche Bank przedstawił stratę za ubiegły rok w wysokości 6,7 mld euro. To najgorszy wynik w historii działalności niemieckiego giganta. Nawet w trakcie szalejącego w 2008 r. kryzysu finansowego strata Deutsche Banku wyniosła 3,9 mld euro. Akcje banku w drugim tygodniu lutego znalazły się na najniższych poziomach w historii. Niewiele niższa okazała się strata Credit Suisse w IV kwartale ubiegłego roku, sięgająca równowartości niemal 6 mld dol. Z kolei ekspozycja włoskich banków na złe kredyty na koniec ubiegłego roku miała wynosić 201 mld euro. Prawdopodobieństwo niewypłacalności europejskich banków rośnie od początku tego roku, a kurs pięcioletniego CDS dla Deutsche Banku osiągnął poziom wyższy niż w 2012 r.
Obecne powiązania pomiędzy firmami z całego świata i z wielu branż tworzą system naczyń połączonych. Potencjalne problemy sektora energetycznego w Stanach Zjednoczonych mogą bardzo szybko przenieść się na tamtejsze banki, posiadające ekspozycję kredytową na firmy operujące w tej branży. Inwestorzy na rynkach finansowych zaczynają dostrzegać coraz większe ryzyko i zabezpieczają się przed ewentualnym bankructwem gigantów branży energetycznej i bankowej. Podobny sentyment widzieliśmy już przed krachem w 2008 r. Zobaczymy, czy sytuacja powtórzy się także tym razem.