Kochane pieniążki przyślijcie rodzice. A jeszcze lepiej wpłaćcie je na moje firmowe konto, bo tym razem mam pomysł na naprawdę świetny biznes. Przecież jak nie wypali, to darujecie, prawda? Przecież mamie czy tacie zwracać nie trzeba.
Dwudziestosiedmioletnia Marta z Warszawy wraz z młodszą o dwa lata siostrą próbowała już szczęścia w trzech branżach. Była gastronomia, potem inwestycja w fotobudkę, aż w końcu branża cukiernicza i produkcja ciast i ciasteczek. – Pomysłów było wiele, ale nie wszystkie wypalały. Pierwszy w ogóle nie przeszedł do realizacji, ponieważ otwarcie kawiarni nad jeziorem, o czym marzyłyśmy, przerasta niestety rodzinne możliwości finansowe. Drugi pomysł poniósł klęskę już w pierwszym roku działalności. Za samą fotobudkę zapłaciłyśmy 20 tys. zł. Trzy czwarte podarowali nam rodzice. Szybko okazało się jednak, że i w tej branży jest już spora konkurencja, a klientów chętnych na płacenie 10–20 zł za kilka pamiątkowych zdjęć wcale nie ma tak wielu jak chociażby w Stanach – wspomina.
Fotobudka stoi więc zakurzona w garażu rodziców, wyciągana kilka razy w roku na rodzinne uroczystości. Raz na jakiś czas Marta wystawia ją na sprzedaż, ale chętnych brak.
Po dwóch biznesowych wpadkach cztery miesiące temu stanęło na produkcji ciast i ciasteczek rozprowadzanych po zaprzyjaźnionych kawiarniach.
– Czujemy, że to w końcu strzał w dziesiątkę – zapewnia Marta. – Rodzice od początku nas wspierają, podpowiadają też lepsze rozwiązania. Nie oczekują, że od razu osiągniemy sukces. Dostajemy wsparcie, nie jesteśmy pod presją. Tata wynajął nam mały lokal u swojego znajomego po preferencyjnych stawkach, pomógł kupić sprzęt i załatwił wszystkie zezwolenia. Wiadomo, że nie jesteśmy w stanie same sfinansować takiej inwestycji. Staranie się o dotacje zbyt długo trwa, zresztą podobnych wniosków jest wiele, a tylko niektóre wygrywają. Wsparcie rodziców jest więc naturalne. Dzięki temu przez pierwsze lata nie musimy się zamartwiać, czy stać nas na opłacenie prądu lub kupno dobrych składników do produkcji wyrobów, tylko możemy doskonalić się w robieniu słodkości.
Miesięczne utrzymanie pracowni ciast i ciasteczek to plus minus około 3 tys. zł plus koszt wynajmu lokalu 1,5 tys. zł. Na razie firma nie zaczęła jeszcze na siebie zarabiać. Ale Marty i jej siostry za bardzo to nie martwi.
Czas to pieniądz
John Rockefeller, amerykański multimilioner, zaczął zarabiać już jako siedmiolatek. Pierwsze kilkadziesiąt dolarów zamienił w majątek wart kilkaset miliardów dolarów. Nie mógł liczyć na pomoc rodziców, do wszystkiego musiał dojść sam. Zajęło mu to jednak całe lata, co dla obecnych młodych przedsiębiorców jest raczej średnio do przyjęcia. Oczekują bowiem szybkiego wypłynięcia na biznesowe wody.
– Rynek jest bardzo dynamiczny. Dziś jest zapotrzebowanie na aplikacje mobilne na smartfony, a za parę miesięcy może to już być zupełnie coś innego. Nie mogę pozwolić sobie na to, żeby budować firmę latami. Muszę działać natychmiast, inaczej szansa przepadnie. Dlatego konieczne są pieniądze na rozruch. Nie udałoby mi się bez pomocy ojca – tłumaczy 26-Tomek, właściciel firmy spod Warszawy zajmującej się właśnie rynkiem aplikacji mobilnych.
Konkurencja w branży Tomka jest tak duża, że już kilka tygodni czekania na przyznanie ewentualnych dotacji może wysadzić go poza inne raczkujące na rynku firmy. Dla uproszczenia wszystkiego ustanowił ojca współwłaścicielem. Najwięcej kosztują sprzęt i oprogramowanie. – Biuro mamy na razie w domu, chociaż jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, wynajmiemy coś w okolicy, żeby można było też przyjmować klientów. Na razie jednak musimy wyrobić sobie odpowiednią pozycję w branży – mówi Tomek. – Mam wsparcie w ojcu, który zjadł zęby m.in. na branży informatycznej, więc jest mi łatwiej.
Czekać na to, aż jakiś bank się zmiłuje i da kredyt, nie zamierza także Anna, która w wieku 24 lat i po jednej porażce biznesowej (importowanie do Polski ekskluzywnych torebek) przy wsparciu rodziców założyła własną markę odzieżową. Bez tego nie byłoby jej stać na ani minishowroom, tkaniny, krawcowe, ani na zorganizowanie małego pokazu mody, na którym mogła zaprezentować swoje projekty. – Rodzice cały czas mi pomagają, ale nie uważam, żeby był to powód do wstydu. Dzięki nim mam szansę na szybszą realizację swoich marzeń. Dla mnie jest to też swojego rodzaju przedsiębiorczość – mówi.
Firma Anny wymagała inwestycji w wysokości około 250 tys. zł: 50 tys. zł kosztował remont wynajmowanego lokalu, pozostałe 200 tys. zł – maszyny do szycia, tkaniny i niezbędne wyposażenie. Co miesiąc trzeba zapłacić za wynajem 50 mkw. powierzchni – 3 tys. zł plus opłaty eksploatacyjne, czyli łącznie około 4 tys. zł. Do tego dochodzą faktury wystawiane przez krawcową na kwotę około 5 tys. zł miesięcznie. Rodzice przekazali Annie darowiznę w wysokości 300 tys. zł. Co miesiąc dorzucają się do wynajmu i składek na ubezpieczenie.
Inkubator dla pionierów
Także według szacunków Fundacji Małych i Średnich Przedsiębiorstw młodzi przedsiębiorcy wciąż są wspierani przez kapitał rodzinny. Dzięki temu mogą szybciej zaistnieć na rynku i stanąć w szranki z konkurencją. – Są też bardziej niepokorni, którzy boją się takiego uzależnienia i szukają wsparcia na tradycyjnych rynkach kapitałowych – mówi Edward Tomasz Połaski, prezes zarządu Fundacji Małych i Średnich Przedsiębiorstw oraz Mazowieckiej Izby Rzemiosła i Przedsiębiorczości. – Czasem pomocni okazują się też „aniołowie biznesu”, a czasami fundusze inwestycyjne (venture capital) skłonne podejmować zwiększone ryzyko.
Tyle że te obce formy wsparcia finansowego kuszą nieco mniej. Bo zaciągnięty kredyt prędzej czy później trzeba będzie spłacić, pożyczkę oddać, a z dotacji umiejętnie się rozliczyć. Poza tym banki rzadko udzielają dużych kredytów na młodą działalność gospodarczą. Chyba że początkujący przedsiębiorcy mają duży wkład własny, co nie zdarza się prawie nigdy. Przypadki dziedziczenia dużego spadku lub otrzymania darowizny nie są bowiem częste.
Z sondażu przeprowadzonego przez Centrum Badań Marketingowych Indicator wynika, że na popularności zyskuje również crowdfunding. Rozwiązanie to jest jednak przeznaczone tylko dla oryginalnych pomysłów. Zwykła pralnia czy cukiernia nie mają dużych szans na poparcie społeczności internetowej, od której powodzenie crowdfundingu zależy.
Podobnie wygląda sytuacja z inkubatorami przedsiębiorczości, w których liczą się dobry biznesplan i innowacyjny, najlepiej związany z technologiami pomysł. Gdyński Inkubator Przedsiębiorczości przyjął już pod swoje skrzydła 23 młode firmy, które mają niebanalne pomysły na biznes, a kolejnych 51 wniosków czeka w kolejce. Ci niebanalni mają do wyboru nowoczesne biura i doświadczonych doradców zawodowych. Pomysły na biznes trafiające do inkubatorów przedsiębiorczości są różnorodne: od zaawansowanych technologii (trzy czwarte wniosków) po gabinet psiego psychologa.
Ci przedsiębiorcy, którzy chcieliby pozostać w gronie tradycyjnych branż i otworzyć na przykład zakład krawiecki czy pralnię, na wstęp do inkubatorów nie mogą za bardzo liczyć. Pozostaje im założenie firmy rodzinnej lub staranie się o dotację unijną.
– Wśród młodych osób zapanowała gorączka złota spowodowana licznymi bezzwrotnymi dotacjami unijnymi – potwierdza Przemysław Sola, partner zarządzający Akademickimi Inkubatorami Przedsiębiorczości. – Wielu studentów często zadaje mi pytanie, skąd można pozyskać środki na start. To jest główne wsparcie, którego oczekują, chociaż najczęściej okazuje się, że potrzebują czegoś zupełnie innego: pomocy specjalistów z dziedzin takich jak prawo czy marketing albo spotkań z mentorami.
Do 2020 r. polskie przedsiębiorstwa w ramach przeróżnych dotacji unijnych mogą liczyć aż na 16 mld euro. I chociaż liczba dokumentów, jakie trzeba wypełnić, przyprawia wielu młodych o dreszcze, części z nich udaje się zdobyć wsparcie euro. Czy to w ramach nisko oprocentowanej mikropożyczki (ok. 3,8 proc.), czy bezzwrotnej dotacji.
Niestety nawet pomoc unijna nie jest gwarancją sukcesu. Z badań Idea Banku wynika bowiem, że zaledwie jedna trzecia małych i średnich przedsiębiorstw przeżywa na rynku dłużej niż pięć lat. Ponad dwie trzecie poddaje się zazwyczaj po drugim roku swojej działalności. Przyczyniają się do tego m.in. koniec preferencyjnych składek na ubezpieczenie społeczne, wyczerpanie dotacji lub zły biznesplan. Przez pierwsze dwa lata prowadzenia własnej działalności gospodarczej stawki ubezpieczenia emerytalnego i zdrowotnego wynoszą bowiem około 440 zł miesięcznie. Po 24 miesiącach ulgi znikają, a stawka niemal się potraja do ponad 1000 zł. I wtedy właśnie według danych GUS obumiera najwięcej młodych firm. – Przeciętnie w drugim, trzecim roku realizacji projektu różnice między biznesplanem a osiąganymi rezultatami sięgają kilkudziesięciu procent. Czasem na plus, częściej niestety na minus – dodaje Edward Tomasz Połaski.
Frywolne kieszonkowe
Mimo niezbyt pogodnych prognoz na przyszłość raport przygotowany przez Akademię Liderów Innowacji i Przedsiębiorczości potwierdza, że wśród młodych Polaków marzenie o własnej firmie jest powszechne. Z szacunków wynika, że przedsiębiorcami chciałoby być aż 67 proc. z nich. – Głównym motywatorem skłaniającym do tego są zazwyczaj pieniądze. Jednak brak odpowiedniej wiedzy budzi obawę młodych ludzi przed rozpoczynaniem własnej działalności – uważa dr Bogusław Feder, fundator Akademii.
Dorosłe dzieci nieustannie oglądają się na rodziców nie tylko z braku podstawowej wiedzy i przygotowania, ale też dlatego, że tak właśnie zostały wychowane. Centrum Edukacji Obywatelskiej od 2009 r. prowadzi w gimnazjach bezpłatny projekt „Młodzi przedsiębiorczy” i wciąż widać, że podejście nastoletnich uczniów do pieniędzy jest lekko frywolne. Uczniowie przyznają, że kieszonkowe wydają zazwyczaj na słodycze, markowe ciuchy czy doładowanie telefonu komórkowego. Do tego dochodzą kosmetyki i rozrywka. Niewielu jest gimnazjalistów, którzy wiedzą, jak mądrze wydawać oszczędności. Część bez wstydu obarcza za to winą swoich rodziców. – Moi na przykład powtarzają mi, żebym nie martwił się o pieniądze, bo to rzecz nabyta, a najważniejsze jest szczęście. Mam więc cieszyć się dzieciństwem i niczego sobie nie odmawiać. Jeśli kończy mi się kieszonkowe, po prostu proszę o więcej – przyznaje w sieci 12-letni Piotr, gimnazjalista.
Czy trudno się więc dziwić, że kilkanaście lat później już nie gimnazjaliści, ale młodzi biznesmeni chcą tylko lepiej zarabiać i szybciej osiągać sukces?
Jak wykazuje raport, niemal połowa jest szczerze przekonana, że przedsiębiorczość to cecha nabyta, którą można wypracować i nie za bardzo należy zawracać nią sobie głowę.
Gdy nadejdzie jutro
Zdarzają się oczywiście wyjątkowi przedsiębiorczy biznesmeni, jak 25-letni Erwin Garbarczyk z Ponieca (województwo wielkopolskie). Garbaczyk jest laureatem nagrody Młody Przedsiębiorca Roku 2015 i właścicielem firmy Fucco Design zajmującej się drukiem 3D. Firma Garbarczyka stworzyła m.in. replikę rzeźby w Koninie Żagańskim – pierwsze tego typu przedsięwzięcie na świecie. Rodzice od małego uczyli go oszczędzania i przedsiębiorczości.
– Jako że w domu się nie przelewało, to oszczędność była poniekąd wymuszona przez życie. Jeżeli chciałem rozwijać zainteresowanie branżą telefonów komórkowych, to musiałem oszczędzać na zakupie innych rzeczy, np. na komputerze, który był mi potrzebny do szkoły – mówi. – Jednak gdyby nie młodzieńcze fantazje i wydawanie ich na pozornie błahe rzeczy, prawdopodobnie nigdy nie założyłbym firmy – przyznaje. Zakup części do złożenia pierwszej własnej drukarki 3D był jedną z takich fantazji, która dość szybko przerodziła się w poważny biznes. Własną firmę Garbarczyk założył na studiach w 2013 r. Miał wtedy 22 lata i jedynymi środkami, poza skromnymi oszczędnościami, była dotacja unijna. – Dzięki Stowarzyszeniu Wspierania Przedsiębiorczości Powiatu Gostyńskiego, z którym współpracuję do dziś, udało się pozyskać 40 tys. zł na otwarcie własnej działalności oraz 1500 zł miesięcznie przez pierwsze pół roku prowadzenia firmy – mówi Garbarczyk. To było minimum na założenie firmy w tej branży. Starczyło tak naprawdę na dwie drukarki 3D i marketing.
„Przedsiębiorca powinien dostrzegać nadarzające się okazje oraz być gotowym do podejmowania ryzyka. Przedsiębiorczość nie polega bowiem na osiąganiu korzyści wyłącznie z tego, co istnieje, lecz na ciągłym tworzeniu czegoś nowego” – z definicji biznesu. Młodzi lubią ryzykować, ale nie swoje pieniądze. Często potrafią przekonać członków rodziny do wejścia w biznes, a nawet do zaciągnięcia pożyczki. – Mam coraz więcej tzw. podwójnych klientów. Młody człowiek, który nie ma zdolności kredytowej, zjawia się w placówce np. z babcią, której przy emeryturze przysługuje opcja kredytu – mówi Katarzyna z departamentu kredytowego jednego z największych banków.
Erwinowi udało się osiągnąć sukces bez kredytu i pomocy rodziny. Ojciec jest kierowcą samochodów ciężarowych, a matka do czasu choroby pracowała jako technik ekonomista. – Utrzymanie płynności finansowej jest trudne, zwłaszcza tuż po upływie dwóch lat od prowadzenia biznesu, ale i z tym można sobie poradzić przy odpowiednim gospodarowaniu – przyznaje. Nie spoczywa na laurach i jak na przedsiębiorcę przystało, wciąż tropi innowacyjne pomysły. Od niedawna jest autorem Mobilnego Asystenta Turystycznego – pierwszej na świecie aplikacji na smartfony i tablety, połączenia przewodnika turystycznego, nawigacji GPS oraz rozszerzonej rzeczywistości.
A jak radzą sobie biznesmeni na garnuszku rodziców? Tomek skupia się na razie na wyścigu z konkurencją w starciu na aplikacje mobilne. Wszystko konsultuje z ojcem. Marta z siostrą traktują swój słodki biznes bardziej jako styl życia, a mniej jako źródło dochodów. O tym, co dalej, pomyślą, jak miną dwa lata działalności firmy. Teraz są na półmetku. Z kolei Annie marzą się filie w kilku miastach i profesjonalne sesje w modnych magazynach. Działa jednak z miesiąca na miesiąc, nie martwiąc się zbytnio o jutro.